29 Mar 2015, Nie 18:42, PID: 439570
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 29 Mar 2015, Nie 18:44 przez Alicja D'esarrollo.)
Serię najdotkliwszych ciosów moja psychika otrzymała w gimnazjum. Na poziomie rozsądkowym wiem, że drastyczne odrzucenie w gronie rówieśniczym wynikało z tego, że byłam: 1.nierozmowna, 2.nudna (nie piłam, nie paliłam, nie wagarowałam), 3.nieogarnięta w kwestii obcowania z drugim człowiekiem (polecam książkę "Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi" Dale Carnegie). Jednym słowem - nie potrafiłam się socjalizować.
Ale na poziomie emocjonalnym wciąż pokutuje u mnie błędne przekonanie, że zostałam odrzucona, ponieważ byłam/ jestem OBIEKTYWNIE GORSZA. I znów konflikt rozumu i serca: rozsądek podpowiada, że nie jestem gorsza - jestem przeciętna, mądra i nie szkaradna z wyglądu (wygląd przeciętniary). Zaś emocje mówią, że skoro zostałam odrzucona (więcej niż raz!!! ludzie zawsze woleli innych niż mnie. Byłam przeciwieństwem gwiazdy socjometrycznej, socjometryczną czarną dziurą hehhe) to znaczy, że muszę być gorsza.
Od czasów gimnazjum minęło 10- 15 lat (jak ten czas leci!). Dziś jestem dorosłą kobietą i oto wstępuję w życie zawodowe. Ale piekielne życie [nie]towarzyskie sprzed lat ma swoje reperkusje.
Meritum:
Jeśli zespół u mnie w pracy ma 10 osób, a szef chce go wyszczuplić do 8., to znaczy, że trzeba zwolnić 2 osoby. Kogo zwolnią? MNIE! mnie mnie mnie mnie mnie.
Bo to właśnie ja byłam zawsze "zwalniana" = "odrzucana". Zarówno w klasie jak i na obozie sportowym, jak i na obozie harcerskim, jak i na kolonii letniej. W każdej z grup inny zestaw ludzi, a jednak wszyscy konsekwentni w odrzucaniu własnie MNIE.
Staram się mantrować, eksperymentować i jakoś z tego wyjść. Socjalizuję się, uczę się obsługi drugiego człowieka i nieźle mi idzie. Ale jednak zawsze pozostają w pamięci tamte koszmarne lata. Przeszło z 10 ich minęło, a dalej to we mnie tkwi...
Chciałam tylko zarysować mój problem i poprosić o praktyczne wskazówki.
Jeśli chodzi o wmówienie sobie, że nie jestem gorsza - odpada, ponieważ obiektywnie jestem przeciętna z wyglądu (niektórzy twierdzą że wręcz brzydka) więc nimbu wyjątkowej królewny sobie nie zbuduję.
Ale na poziomie emocjonalnym wciąż pokutuje u mnie błędne przekonanie, że zostałam odrzucona, ponieważ byłam/ jestem OBIEKTYWNIE GORSZA. I znów konflikt rozumu i serca: rozsądek podpowiada, że nie jestem gorsza - jestem przeciętna, mądra i nie szkaradna z wyglądu (wygląd przeciętniary). Zaś emocje mówią, że skoro zostałam odrzucona (więcej niż raz!!! ludzie zawsze woleli innych niż mnie. Byłam przeciwieństwem gwiazdy socjometrycznej, socjometryczną czarną dziurą hehhe) to znaczy, że muszę być gorsza.
Od czasów gimnazjum minęło 10- 15 lat (jak ten czas leci!). Dziś jestem dorosłą kobietą i oto wstępuję w życie zawodowe. Ale piekielne życie [nie]towarzyskie sprzed lat ma swoje reperkusje.
Meritum:
Jeśli zespół u mnie w pracy ma 10 osób, a szef chce go wyszczuplić do 8., to znaczy, że trzeba zwolnić 2 osoby. Kogo zwolnią? MNIE! mnie mnie mnie mnie mnie.
Bo to właśnie ja byłam zawsze "zwalniana" = "odrzucana". Zarówno w klasie jak i na obozie sportowym, jak i na obozie harcerskim, jak i na kolonii letniej. W każdej z grup inny zestaw ludzi, a jednak wszyscy konsekwentni w odrzucaniu własnie MNIE.
Staram się mantrować, eksperymentować i jakoś z tego wyjść. Socjalizuję się, uczę się obsługi drugiego człowieka i nieźle mi idzie. Ale jednak zawsze pozostają w pamięci tamte koszmarne lata. Przeszło z 10 ich minęło, a dalej to we mnie tkwi...
Chciałam tylko zarysować mój problem i poprosić o praktyczne wskazówki.
Jeśli chodzi o wmówienie sobie, że nie jestem gorsza - odpada, ponieważ obiektywnie jestem przeciętna z wyglądu (niektórzy twierdzą że wręcz brzydka) więc nimbu wyjątkowej królewny sobie nie zbuduję.