08 Lut 2016, Pon 23:52, PID: 514260
Cześć Wam. W sumie nie zdarza mi się tu pisać. Czasem czytam. Też w sumie rzadko. Ale jako, że teraz jest sesja więc nagle WSZYSTKO jest lepszym zajęciem niż czytanie o cyklach krótkich Kitchina, długich Kondratiewa, relacji wpływów do budżetu i stopy podatkowej oraz krzywej Phillipsa, to napisałem.
Otóż... Hmmm... Ja raczej nie mam fobii społecznej. Może mam jakieś elementy, ale diagnoza w moim przypadku zawsze była raczej w stronę depresji. Do tego w sumie ja sam i tak nie mogę się przekonać - mi się wydaje, że po prostu jestem słabym człowiekiem.
No w każdym razie brałem pół roku sertralinę. Przy czym działała ona na mnie podobnie do cukierków - czyli wcale. Nie czułem żadnej poprawy, ale nie czułem też żadnych efektów ubocznych. No mówię, jakbym jadł placebo.
I teraz... ja czytałem, że z antydepresantami to jest tak, że im mniej poważny masz problem, tym wbrew pozorom one mniej pomagają. To ma jakiśtam pokrętny sens być może, bo jeśli ze mną tak naprawdę jest Z GRUBSZA WSZYSTKO W PORZĄDKU to nie potrzebuję dodatkowej regulacji farmakologią, bo mój "naturalny" stan jest prawidłowy. Natomiast osoby, które mają "prawdziwy" problem - przeciwnie, potrzebują właśnie takiej dodatkowej regulacji bo same z siebie, naturalnie są... no. Rozregulowane.
Ale ja się na tym w sumie nie znam. A na pewno są tu osoby, które się znają. Więc jestem ciekaw Waszej opinii nt. tego czy to powinno się traktować jako dowód czegokolwiek, czy może po prostu to jest tak, że się "trafia" w daną substancję aktywną albo nie i to się nijak wiąże z "prawdziwością" czegokolwiek.
Szerzej mogę w sumie też zapytać - jak często zdarza Wam się kwestionować diagnozy stawiane Wam przez psychiatrów/terapeutów? Czy może uznajecie, że oni się na tym jednak znają i widzą pewne rzeczy, których Wy nie widzicie?
Ja, jak wspomniałem, mam pewne kłopoty z uwierzeniem w to, że mój problem to "prawdziwy" problem, tzn. taki o którym mogę powiedzieć, że istnieje obiektywnie i że nie jest jedynie czymś, co sobie wymyśliłem. Że nie jest moją winą. I ogólnie mam takie poczucie, że wszyscy którzy mi mówili inaczej jadą nieco automatycznie po pewnej podręcznikowej wiedzy to raz, a dwa - robią to z litości tak jakby. Że w głębi serca oni TEŻ myślą, że ze mną nie jest nic medycznie, obiektywnie nie tak - tylko po prostu z racji wykonywanego zawodu nie wypada im tego powiedzieć.
Otóż... Hmmm... Ja raczej nie mam fobii społecznej. Może mam jakieś elementy, ale diagnoza w moim przypadku zawsze była raczej w stronę depresji. Do tego w sumie ja sam i tak nie mogę się przekonać - mi się wydaje, że po prostu jestem słabym człowiekiem.
No w każdym razie brałem pół roku sertralinę. Przy czym działała ona na mnie podobnie do cukierków - czyli wcale. Nie czułem żadnej poprawy, ale nie czułem też żadnych efektów ubocznych. No mówię, jakbym jadł placebo.
I teraz... ja czytałem, że z antydepresantami to jest tak, że im mniej poważny masz problem, tym wbrew pozorom one mniej pomagają. To ma jakiśtam pokrętny sens być może, bo jeśli ze mną tak naprawdę jest Z GRUBSZA WSZYSTKO W PORZĄDKU to nie potrzebuję dodatkowej regulacji farmakologią, bo mój "naturalny" stan jest prawidłowy. Natomiast osoby, które mają "prawdziwy" problem - przeciwnie, potrzebują właśnie takiej dodatkowej regulacji bo same z siebie, naturalnie są... no. Rozregulowane.
Ale ja się na tym w sumie nie znam. A na pewno są tu osoby, które się znają. Więc jestem ciekaw Waszej opinii nt. tego czy to powinno się traktować jako dowód czegokolwiek, czy może po prostu to jest tak, że się "trafia" w daną substancję aktywną albo nie i to się nijak wiąże z "prawdziwością" czegokolwiek.
Szerzej mogę w sumie też zapytać - jak często zdarza Wam się kwestionować diagnozy stawiane Wam przez psychiatrów/terapeutów? Czy może uznajecie, że oni się na tym jednak znają i widzą pewne rzeczy, których Wy nie widzicie?
Ja, jak wspomniałem, mam pewne kłopoty z uwierzeniem w to, że mój problem to "prawdziwy" problem, tzn. taki o którym mogę powiedzieć, że istnieje obiektywnie i że nie jest jedynie czymś, co sobie wymyśliłem. Że nie jest moją winą. I ogólnie mam takie poczucie, że wszyscy którzy mi mówili inaczej jadą nieco automatycznie po pewnej podręcznikowej wiedzy to raz, a dwa - robią to z litości tak jakby. Że w głębi serca oni TEŻ myślą, że ze mną nie jest nic medycznie, obiektywnie nie tak - tylko po prostu z racji wykonywanego zawodu nie wypada im tego powiedzieć.