28 Lut 2016, Nie 17:11, PID: 518496
Cześć
To mój pierwszy post tutaj - później w wolnej chwili odezwę się również w wątku powitalnym który gdzieś mi tam mignął. Ale teraz kilka słów tutaj o sobie, bo i w temacie myślę że może to mieć znaczenie.
Mam 27, po studiach acz bez magisterki, pracujacy. Od czasu diagnozy fobii społecznej (jakieś 4 lata temu) nie do końca udało mi się uwierzyć że to właśnie to mnie trapi, acz muszę przyznać że terapia, zarówno farmakologiczna jak i u psychologa, znacząco poprawiła jakość mojego życia.
Niemniej jest jedna rzecz której naprawić się jeszcze nie udało. Od zawsze jestem sam. I niestety nie zapowiada się żeby sie to zmieniło. Tj. teraz piszę pod wpływem impulsu, bo wszystko szło, w moim postrzeganiu świata, w kierunku tego że wreszcie będę z cudowną dziewczyną. Niestety właśnie rzecz się posypała i nie wiem czy uda mi się to uratować.
A wszystko wskazuje na to, że to moja wina! Dostałem jasną informację, że przez to, że ja ta tak bardzo prę do związku. Że przez presję z mojej strony ona czuje się przytłoczona, że odczuwa że musi do mnie coś szybko poczuć i bardzo sie stara i paradoksalnie to właśnie ją blokuje!. Ok, to już duży postęp z mojej strony, że jestem w stanie zaznaczyć swoje intencje i wywrzeć taką presję, ale też to już druga sytuacja gdy otrzymuję taki komunikat zwrotny.
Sedno :
Całe życie byłem sam. Całe życie pragnąłem być z kimś. A przez większość swojego życia nie byłem nawet w stanie tego okazać - czekanie na najlepszy moment, obawy przed zaproszeniem na randkę, czy jakimkolwiek działaniem które mogłoby wskazywać na moje zainteresowanie albo mogłoby się spotkać z odrzuceniem.
Doprowadziło to do tego że się zafiksowałem na tym. Uwierzyłem, że potrzebuję kogoś żeby być szczęśliwym. I całą swoją energię kieruję w tę stronę. Przez to po pierwsze zaniedbuję samego siebie, inne rzeczy które mógłbym zrobić dla siebie, jak zdrowe odżywianie, nauka nowych rzeczy, ustawianie innych życiowych celów. To oczywiście czyni mnie szalenie mało atrakcyjnym w oczach płci pięknej... Po drugie teraz, gdy już jestem choć czasem w stanie okazać swoje uczucia, przytłaczam nimi potencjalną partnerkę. W pewnym sensie chcę tak bardzo, że sam siebie sabotuję... Żeby było śmieszniej, spotkałem na swojej drodze osobę która takie same uczucia skierowała na mnie. Przytłoczyło mnie to i uciekłem. Zobaczyłem w niej siebie...
Stąd mój nowy cel a zarazem prośba o rady. Chciałbym nauczyć się żyć samemu. Chciałbym żebym sam w sobie był całością, żeby nie musieć łasić się do dziewczyn choć o ich przyjaźń która jest jakby doraźną kroplówką w miejsce miłości.
Nie rezygnuję z samej miłości! Ale chciałbym, by nie była ona moim wyłącznym celem. Chcę żeby to była piękna przygoda która może mi się przydarzyć, ale nie musi.
Czy możecie mi coś doradzić? Jak pracować nad tym? Jakie są Wasze doświadczenia w życiu samemu?
Pozdrawiam ciepło i dziękuję za doczytanie do końca
MJ
To mój pierwszy post tutaj - później w wolnej chwili odezwę się również w wątku powitalnym który gdzieś mi tam mignął. Ale teraz kilka słów tutaj o sobie, bo i w temacie myślę że może to mieć znaczenie.
Mam 27, po studiach acz bez magisterki, pracujacy. Od czasu diagnozy fobii społecznej (jakieś 4 lata temu) nie do końca udało mi się uwierzyć że to właśnie to mnie trapi, acz muszę przyznać że terapia, zarówno farmakologiczna jak i u psychologa, znacząco poprawiła jakość mojego życia.
Niemniej jest jedna rzecz której naprawić się jeszcze nie udało. Od zawsze jestem sam. I niestety nie zapowiada się żeby sie to zmieniło. Tj. teraz piszę pod wpływem impulsu, bo wszystko szło, w moim postrzeganiu świata, w kierunku tego że wreszcie będę z cudowną dziewczyną. Niestety właśnie rzecz się posypała i nie wiem czy uda mi się to uratować.
A wszystko wskazuje na to, że to moja wina! Dostałem jasną informację, że przez to, że ja ta tak bardzo prę do związku. Że przez presję z mojej strony ona czuje się przytłoczona, że odczuwa że musi do mnie coś szybko poczuć i bardzo sie stara i paradoksalnie to właśnie ją blokuje!. Ok, to już duży postęp z mojej strony, że jestem w stanie zaznaczyć swoje intencje i wywrzeć taką presję, ale też to już druga sytuacja gdy otrzymuję taki komunikat zwrotny.
Sedno :
Całe życie byłem sam. Całe życie pragnąłem być z kimś. A przez większość swojego życia nie byłem nawet w stanie tego okazać - czekanie na najlepszy moment, obawy przed zaproszeniem na randkę, czy jakimkolwiek działaniem które mogłoby wskazywać na moje zainteresowanie albo mogłoby się spotkać z odrzuceniem.
Doprowadziło to do tego że się zafiksowałem na tym. Uwierzyłem, że potrzebuję kogoś żeby być szczęśliwym. I całą swoją energię kieruję w tę stronę. Przez to po pierwsze zaniedbuję samego siebie, inne rzeczy które mógłbym zrobić dla siebie, jak zdrowe odżywianie, nauka nowych rzeczy, ustawianie innych życiowych celów. To oczywiście czyni mnie szalenie mało atrakcyjnym w oczach płci pięknej... Po drugie teraz, gdy już jestem choć czasem w stanie okazać swoje uczucia, przytłaczam nimi potencjalną partnerkę. W pewnym sensie chcę tak bardzo, że sam siebie sabotuję... Żeby było śmieszniej, spotkałem na swojej drodze osobę która takie same uczucia skierowała na mnie. Przytłoczyło mnie to i uciekłem. Zobaczyłem w niej siebie...
Stąd mój nowy cel a zarazem prośba o rady. Chciałbym nauczyć się żyć samemu. Chciałbym żebym sam w sobie był całością, żeby nie musieć łasić się do dziewczyn choć o ich przyjaźń która jest jakby doraźną kroplówką w miejsce miłości.
Nie rezygnuję z samej miłości! Ale chciałbym, by nie była ona moim wyłącznym celem. Chcę żeby to była piękna przygoda która może mi się przydarzyć, ale nie musi.
Czy możecie mi coś doradzić? Jak pracować nad tym? Jakie są Wasze doświadczenia w życiu samemu?
Pozdrawiam ciepło i dziękuję za doczytanie do końca
MJ