24 Sie 2016, Śro 19:56, PID: 570307
Mam wrażenie że jest we mnie tak wiele zepsucia, a jednocześnie jestem tak pusty w środku. Gdy sobie pomyślę o tym wszystkim, o wywaleniu tego całego cholerstwa z siebie to czuję się jak człowiek stojący przed ogromnym budynkiem, który trzeba zburzyć i wybudować na nowo w innym miejscu. W pojedynkę, własnymi rękoma. Tym razem poprawnie stawiając fundamenty. Męczą mnie te wszystkie myśli oraz świadomość tego, że tylko one mi zostały. Z każdym dniem, wydaje mi się to wszystko coraz bardziej skomplikowane, nie do zrobienia. Codziennie myślę że wszystko zależy ode mnie, by za chwilę dojść do wniosku że tak na prawdę nic nie zrobię. Bo cokolwiek wymyślę i zacznę, wszystko zawsze wraca do punktu wyjścia. Dlaczego tak trudno sobie to poukładać? Czasami udaje się coś wyrzucić, zastąpić, wyprzeć, ale tylko po to by zdać sobie sprawę że to jest tylko kropla w morzu. W morzu całego tego . Mam takie uczucie, jakbym miał w środku jakiś kamień który się znalazł we mnie przypadkiem. Uczucie że wystarczy go tylko wyjąć i cisnąć przed siebie, gdzieś daleko. Tylko jak go chwycić w dłoń?
Mam 26 lat. I tyle samo lat jestem połamany, zniszczony, owinięty w bandaże, jak po operacji. Mógłbym tak wiele, mógłbym wszystko ale nadal, po tylu latach pełnej świadomości tego jaki jestem, leżę na szpitalnym łóżku i nie potrafię nawet się podnieść.
Dzielę się z Wami uczuciami które mnie dziś nękają. Od samego rana. Piszę to tutaj, bo gdzie indziej mam napisać?
Pozdrawiam.
Mam 26 lat. I tyle samo lat jestem połamany, zniszczony, owinięty w bandaże, jak po operacji. Mógłbym tak wiele, mógłbym wszystko ale nadal, po tylu latach pełnej świadomości tego jaki jestem, leżę na szpitalnym łóżku i nie potrafię nawet się podnieść.
Dzielę się z Wami uczuciami które mnie dziś nękają. Od samego rana. Piszę to tutaj, bo gdzie indziej mam napisać?
Pozdrawiam.