30 Wrz 2007, Nie 23:31, PID: 3551
Jestem wlasnie po wstrzasajacym przezyciu. Mianowicie moj 26 letni brat cioteczny popelnil samobojstwo. W zwiazku z tym u mnie w domu wywiazala sie burzliwa dyskusja pomiedzy mna, a moja matka, ktora swiat odbiera w samych pozytywach i chociaz stara sie i mowi, ze mnie rozumie to jednak jej to nie wychodzi. Nie oczekuje wspolczucia.
Moj cioteczny brat od zawsze byl traktowany przez rodzine (swoich rodzicow, moja babcie) jak czarna owca, w szczegolnosci przez swojego ojca, ktory ciagle mu mowil, ze jest debilem, ze jest glupi itp. Brat byl czlowiekiem z pozoru normalnym, jednak mial cos co mam ja. Wszystkie problemy tlumil w sobie, nie potrafil sie nikomu wyzalic. Mial jedna dziewczyne w zyciu, rozstanie z nia bardzo przezywal. Tak samo jak ja ze swoja. Wszyscy widzieli, ze ma problemy, ale nikt mu nie pomogl. Matka, takze moja potrafila tylko gadac. To kobiety potrafia najlepiej, prawic moraly itp. Jak widac to wcale nie pomaga, przynajmniej nie kazdemu.
No i stala sie tragedia.
Ja kilka dni temu mialem dola. Plakalem. Powiedzialem matce co mi jest. Ona powiedziala, ze cos na to poradzimy. Dzis jednak zaczelismy o tym rozmawiac i o szczesciu w zyciu, ogolnie o zyciu.
Moja matka jest zdania, ona tak to postrzega, ze jak ja mam komputer, samochod 9kupiony przez nia), wieze, telewizor itp. (same materialne dobra) to nie powinienem wogole uwazac, ze zycie jest do d*py. Ze powinienem sie cieszyc i byc szczesliwy jak cholera, bo przeciez inni maja gorzej. Zawsze tak mowila. Jednak nie rozumie, ze nie licza sie dobra materialne, owszem tez, ale nie TYLKO. Mnie osobiscie, bardziej by uszczesliwilo gdybym mial druga bliska mi osobe (dziewczyne) z ktora moglbym porozmawiac o wszystkich swoich problemach. Bo wydaje mi sie, ze z dziewczyna czlowiek lepiej czasem sie rozumie niz z wlasnymi rodzicami.
Mowilem jej, ze chce isc na terapie. Ona na to, zebym poszedl do pracy. Natomiast ja mowilem jej ze boje sie kontaktow z ludzmi, sytuacji towarzyskich itp. Do niej to jednak nie dociera i uparcie stawia na swoim. Twierdzi, ze wszystkiemu winien jest komputer. Mowi, ze ona w moim wieku tez byla taka. Z tym, ze ja nie chce czekac 20 paru lat tak jak ona, az sie zmienie. Co bedzie jesli sie nie zmienie ?
Mowi, ze brat nie dal sobie pomoc bo nie powiedzial co mu jest. Ja powiedzialem i co ? I ona jak zwykle wie lepiej co dla mnie jest lepsze. Ja rozumiem, ze chce dla mnie dobrze. Ale czuje, ze w tym momencie przesadza. Nie moze mi mowic caly czas co mam robic. Czlowiek powinien sie uczyc na wlasnych bledach, a nie na zasadzie ze mama mowi: "zrob tak bo ja tak zrobilam i jest dobrze" To nie sprawdzi sie w przypadku kazdej osoby bo kazdy jest inny.
Niewiem po co ten caly temat. Napisalem, zeby wam zobrazowac jak sytuacja prezentuje sie u mnie w rodzinie. Jakie jest podejscie do problemow psychicznych, w tym przypadku moich. I jak widzi to moja matka. Dla niej szczesciem sa dobra materialne, natomiast ja uwazam ze najcenniejsze jest to co niewidoczne. Matce jednak tego nie potrafie przetlumaczyc.
Mozecie napisac jak wyglada to u was. Jesli chcecie.
Moj cioteczny brat od zawsze byl traktowany przez rodzine (swoich rodzicow, moja babcie) jak czarna owca, w szczegolnosci przez swojego ojca, ktory ciagle mu mowil, ze jest debilem, ze jest glupi itp. Brat byl czlowiekiem z pozoru normalnym, jednak mial cos co mam ja. Wszystkie problemy tlumil w sobie, nie potrafil sie nikomu wyzalic. Mial jedna dziewczyne w zyciu, rozstanie z nia bardzo przezywal. Tak samo jak ja ze swoja. Wszyscy widzieli, ze ma problemy, ale nikt mu nie pomogl. Matka, takze moja potrafila tylko gadac. To kobiety potrafia najlepiej, prawic moraly itp. Jak widac to wcale nie pomaga, przynajmniej nie kazdemu.
No i stala sie tragedia.
Ja kilka dni temu mialem dola. Plakalem. Powiedzialem matce co mi jest. Ona powiedziala, ze cos na to poradzimy. Dzis jednak zaczelismy o tym rozmawiac i o szczesciu w zyciu, ogolnie o zyciu.
Moja matka jest zdania, ona tak to postrzega, ze jak ja mam komputer, samochod 9kupiony przez nia), wieze, telewizor itp. (same materialne dobra) to nie powinienem wogole uwazac, ze zycie jest do d*py. Ze powinienem sie cieszyc i byc szczesliwy jak cholera, bo przeciez inni maja gorzej. Zawsze tak mowila. Jednak nie rozumie, ze nie licza sie dobra materialne, owszem tez, ale nie TYLKO. Mnie osobiscie, bardziej by uszczesliwilo gdybym mial druga bliska mi osobe (dziewczyne) z ktora moglbym porozmawiac o wszystkich swoich problemach. Bo wydaje mi sie, ze z dziewczyna czlowiek lepiej czasem sie rozumie niz z wlasnymi rodzicami.
Mowilem jej, ze chce isc na terapie. Ona na to, zebym poszedl do pracy. Natomiast ja mowilem jej ze boje sie kontaktow z ludzmi, sytuacji towarzyskich itp. Do niej to jednak nie dociera i uparcie stawia na swoim. Twierdzi, ze wszystkiemu winien jest komputer. Mowi, ze ona w moim wieku tez byla taka. Z tym, ze ja nie chce czekac 20 paru lat tak jak ona, az sie zmienie. Co bedzie jesli sie nie zmienie ?
Mowi, ze brat nie dal sobie pomoc bo nie powiedzial co mu jest. Ja powiedzialem i co ? I ona jak zwykle wie lepiej co dla mnie jest lepsze. Ja rozumiem, ze chce dla mnie dobrze. Ale czuje, ze w tym momencie przesadza. Nie moze mi mowic caly czas co mam robic. Czlowiek powinien sie uczyc na wlasnych bledach, a nie na zasadzie ze mama mowi: "zrob tak bo ja tak zrobilam i jest dobrze" To nie sprawdzi sie w przypadku kazdej osoby bo kazdy jest inny.
Niewiem po co ten caly temat. Napisalem, zeby wam zobrazowac jak sytuacja prezentuje sie u mnie w rodzinie. Jakie jest podejscie do problemow psychicznych, w tym przypadku moich. I jak widzi to moja matka. Dla niej szczesciem sa dobra materialne, natomiast ja uwazam ze najcenniejsze jest to co niewidoczne. Matce jednak tego nie potrafie przetlumaczyc.
Mozecie napisac jak wyglada to u was. Jesli chcecie.