Ja tam patrze gdziekolwiek. Nie zastanawiam sie zbytnio tam, gdzie patrze.. najlepiej w oczy, oczywiscie, i to robie, jak trzeba... ale jak nie, to tam sobie wedruje wzrokiem wszęędzie po krajobrazie
Ja nigdy nie wiem, co zrobić z oczami podczas rozmowy. Staram się przynajmniej przez chwilę patrzeć w oczy rozmówcy, ale nie wytrzymuję długo i ciągle mi gdzieś ucieka wzrok
Ale taką na żywca, czy przez telefon lub gg? To trzecie jest łatwe do zrealizowania. Nad drugim trzeba by wcześniej mocno popracować. Pierwszego na razie zupełnie nie widzę.
O dziwo z utrzymywaniem kontaktu wzrokowego nie mam akurat większych problemów. To jest dość dobry sposób na nabranie (trochę) większej pewności siebie . Za to mi się m.in ręcochy trzęsą przy większym stresie.
Ja jak nie wiem co zrobić z oczami, to się patrzę rozmówcy w nos. Albo w uszy. Prawie nie widać różnicy Prawie. Ale i tak chyba lepsze to niż uciekanie na lewo i prawo.
Billy the Mountain napisał(a):Ale taką na żywca, czy przez telefon lub gg? To trzecie jest łatwe do zrealizowania. Nad drugim trzeba by wcześniej mocno popracować. Pierwszego na razie zupełnie nie widzę.
Jaki sobie rodzaj rozmowy życzysz, Billy.
Ja nie mam problemów z patrzeniem w oczy. Szczególnie nowopoznanym patrzę w oczy gdy z nimi rozmawiam, kiedy jednak ktoś mnie szczególnie onieśmiela to patrzę na swoje stopy
Zaluje, ze tak pozno znalazlam to forum. Czytam to wszystko, co piszecie i niestety tez tak mam
Zanim sie dowiedzialam, ze to choroba to myslalam, ze jakas nienormalna jestem.
A przez fobie stracilam wiele, na przyklad nie zrealizowalam swoich marzen zawodowych, bo zawsze chcialam uczyc w szkole, ale jak pomyslalam o tych wielu oczach gapiacych sie na mnie lub wywiadowka z rodzicami to spanikowalam
Sugar Sweet napisał(a):Ja nie mam problemów z patrzeniem w oczy. Szczególnie nowopoznanym patrzę w oczy gdy z nimi rozmawiam, kiedy jednak ktoś mnie szczególnie onieśmiela to patrzę na swoje stopy
A ludziom których dobrze znam patrzę na usta
Nie umiem patrzeć ludziom w oczy (próbowałam i próbuję cały czas!). Zwykle (odruchowo) patrzę gdzieś w okolicę piersi i już kiedyś usłyszałam "gdzie się gapisz?!"
Samo patrzenie w oczy nie sprawia mi problemów, ale czasem może być zbyt natarczywe, podejrzewam.
Co do rozmów przez telefon, to zamierzałem zacząć karierę w telemarketingu, nie wiem czy się zdecyduję, bo trudno mi powiedzieć jakby to mogło wyglądać w moim wykonaniu. Odczekam chwilę i zostanę w swojej dorywczej pracy(studia dzienne jednocześnie), która sprowadza się, eufemistycznie mówiąc, do handlu. nie wymaga bliskich kontaktów z nikim. Klientów zawsze można spławić unikając wzroku. Jak mnie ktoś zagada, to zazwyczaj głupio się śmieję, coś powiem pod nosem. Podchodzi następna osoba i jest cool.
Kurcze trochę trudno jest się przyznać przed sobą i napisać,mianowicie mam problem w sytuacjach gdy robiąc coś ktoś zaczyna zwracać na mnie nadmierną uwagę,przykładowo idę sobie,a jakaś osoba zaczyna z ogromnym zaciekawieniem mi się przyglądać,robiąc wrażenie jakby to była najważniejsza rzecz dla niej w tej chwili,czując wzrok nogi mi się usztywniają,idę jak kretyn,trochę to śmieszne,ale zaraz chwilę potem wszystko jest OK,trudno jest nad tym zapanować,wiem że to jest śmieszne,ale trudno to opanować,szybko się zaczyna,szybko kończy,trwa bardzo krótko,poza tym nienawidzę bzdurnych dyskusji i rozmów o niczym,ktoś zaczyna gadać o czymś co mnie zupełnie nie obchodzi,to szybciej wtedy zzielenieję niż się odezwę.W kontaktach z ludzmi,gdy z kimś jestem 1 na 1 wszystko jest dobrze,problem zaczyna się jak trzeba stanąć przed grupą,gubię się wtedy,stresuję się jeszcze bardziej i unikam potem większych grup ludzi.
SzukamRzony napisał(a):Ja natomiast częto mam problem z rozmawianiem z jedną osobą, ale jak do nas dochodzi ktoś na trzeciego to jest mi o wiel łatwiej.
Dokładnie tak. Bo jakbym miała jakiś problem z nawiązaniem kontaktu to zawsze obowiązek rozmowy mogę zrzucić na pozostałe dwie osoby...
Jestem na forum od wczoraj, z FS żyję już sporo lat, objawy mam takie jak większość albo i bardziej nasilone (to dla pocieszenia).
Trafiłem tu bo tak jak wy wydaje mi się, że kiedy zobaczę, że są też inni, którzy mają podobne problemy - będzie mi łatwiej. I tu jest pies pogrzebany.
Guzik. W tym właśnie tkwi nasz problem, że nie akceptujemy swojej inności, niepowtarzalności, oryginalności (i inne -ści), tylko szukamy innych, podobnych, ciągle oglądamy się na boki, porównujemy.
Nie znajdziemy ani tu, ani gdzie indziej cudownej pigułki, która rozwiąże wszystkie nasze problemy. Czego właściwie my tu szukamy? Pocieszenia?
Pocieszanie jest okłamywaniem samego siebie. Wydaje nam się, że czujemy się lepiej, a jutro wchodzimy do pokoju, w którym siedzi 5 nieznanych nam osób i trzęsiemy się jak osiki.
Ludzie. Opamiętajmy się. Wyjdźmy na spacer, zróbmy coś dziwnego, co nas samych zaskoczy i nie kiśmy się w tym sosie.
Pewnie wrócę tu jeszcze, jak mnie coś najdzie...
Pozdrawiam wszystkich
izmm napisał(a):W tym właśnie tkwi nasz problem, że nie akceptujemy swojej inności, niepowtarzalności, oryginalności (i inne -ści), tylko szukamy innych, podobnych, ciągle oglądamy się na boki, porównujemy.
Nie znajdziemy ani tu, ani gdzie indziej cudownej pigułki, która rozwiąże wszystkie nasze problemy. Czego właściwie my tu szukamy? Pocieszenia?
Pocieszanie jest okłamywaniem samego siebie. Wydaje nam się, że czujemy się lepiej, a jutro wchodzimy do pokoju, w którym siedzi 5 nieznanych nam osób i trzęsiemy się jak osiki.
Ludzie. Opamiętajmy się. Wyjdźmy na spacer, zróbmy coś dziwnego, co nas samych zaskoczy i nie kiśmy się w tym sosie.
Widzę Izmm, że myślimy podobnie. Tylko pamiętaj (zresztą wiesz o tym), że to nie jest takie łatwe. Gdyby było, to Forum nie istniałoby. Tak jak kiedyś napisałem, mam w sobie siłę i wiarę w zmianę oraz determinację tak wielką, że starczyłoby dla Was wszystkich, ale często się cofam w decydującym momencie.
Staram się robić coś innego, nie porównywać siebie do innych, widzieć w sobie dobre strony. Często dostrzegam, że wiele ludzi lubi mnie za to jaki jestem. Nie szukam pocieszenia, nie chcę być głaskany po głowie, wymagam od siebie (czasem wydaje mi się, że zbyt wiele), zaczynam robić rzeczy, których się nie spodziewałbym po sobie. Jestem daleki od bierności. Nie godzę się na fobię. Jestem szczęśliwy, że znajduję się na takim etapie walki, ale pamiętaj, że wiele osób przeżywa trudne momenty i potrzebuje tego zrozumienia, bo wali im się świat, bo nie mają z kim porozmawiać, bo zabrakło im siły. Tak jak wielu jest nas na Forum, tak wiele jest indywidualnych przypadków i skomplikowanych historii. Zgodzę się jednak, i sam tak uważam, że obojętnie w którym momencie walki z FS się znajdujemy, cele należy sobie stawiać. Nie można stać w miejscu. Po to aby nie ocknąć się, że tyle spraw uciekło...
Opisałem tylko mechanizm jaki powoduje człowiekiem, który trafia na forum takie jak to. Sam uległem temu mechanizmowi.
Chciałbym jednak uświadomić ludziom, że problem tkwi tak głęboko, jest tak w nas zakorzeniony, że wszelka zdawkowa wymiana spostrzeżeń do niczego nie prowadzi, że żeby wyjść z tego zaklętego kręgu trzeba maksimum determinacji i ...pracy, obserwacji i działania.
Z drugiej zaś strony wczoraj uświadomiłem sobie, że my jako ludzie chorzy nie powinniśmy niczego doradzać, nie powinniśmy nawet podejmować pewnych tematów, bo możemy innym zrobić krzywdę. No bo skoro sami z sobą nie możemy sobie dać rady, to jak możemy pomóc innym.
Możemy jedynie opisywać swoje doświadczenia i oczywiście w tym pośrednio wskazać jakąś drogę. A jest tyle ilu jest nas.
Oczywiście, że słowa które przeczytamy na Forum nie są niezawodnym lekarstwem. Każdy musi to "przetworzyć", przemyśleć. Wydaje mi się jednak, że rady innych fobików mogą być bardzo pomocne - wiemy co czuje druga osoba i łatwiej nam ją zrozumieć.
Zgodzę się w 100% co do maksimum determinacji - ona jest źródłem wszelkich zmian moim zdaniem. Determinacja - to klucz.
- często nie odbieram telefonu, jak dzwoni
- unikam załatwiania ważnych spraw , np. w banku
- jak ktoś mnie o coś pyta, często udaję że nie słyszę
- jak ktoś dzwoni do drzwi, podchodzę cicho na paluszkach i patrzę kto jest, ale nie otwieram (albo w ogóle nie podchodzę, udaję że mnie nie ma w domu).
- często słucham odtwarzacza mp3, nawet jak nie mam ochoty...byleby mnie ktoś nie zagadał...
lostsoul napisał(a):- często nie odbieram telefonu, jak dzwoni
- unikam załatwiania ważnych spraw , np. w banku
- jak ktoś mnie o coś pyta, często udaję że nie słyszę
- jak ktoś dzwoni do drzwi, podchodzę cicho na paluszkach i patrzę kto jest, ale nie otwieram (albo w ogóle nie podchodzę, udaję że mnie nie ma w domu).
- często słucham odtwarzacza mp3, nawet jak nie mam ochoty...byleby mnie ktoś nie zagadał...
Mam prawie to samo. Prawie to znaczy kiedy ktoś mnie o coś spyta mówię że nie mam pojęcia, telefon odbieram za każdym razem nawet jeśli to jest nieznany numer, udaję po prostu luzaka choć i tak trudno wyksztusić choćby jedno słowo. Najgorzej jest w przypadku kiedy ktoś puka, za każdym razem mam wrażenie że jakieś lumpy mają coś do mnie i znalazłem im za skórę dlatego albo w ogóle nie podchodzę lub na paluszkach To mnie q*wa męczy mimo że do ostatniego mam mylne odczucia to i tak strach przed zaglądnięciem do judasza jest.
W pracy jem śniadanie zawsze sam. Tzn na początku jadłem z kolegą z którym pracuje ale że jakoś mi było przy nim dziwnie i nie swojo(nie umiałem z nim gadać) to postanowiłem że będę jadł sam, jeden stres mniej. Po każdej skończonej robocie chowam się do takiego pomieszczenia i siedzę tam dopóki ktoś mnie nie zawoła. Męczy mnie to strasznie
czy ja tu już pisałam? nie pamiętam..
moje objawy:
- silne napięcie mięśni, szczególnie karku.
- niemożność utrzymania kontaktu wzrokowego
- trzęsienie rąk, głowy - w sytuacjach codziennych, na egzaminach całe ciało potrafiło mi się trząść
- reagowanie przestrachem (w sensie fizycznym) na niespodziewany dźwięk czy ruch (nadwrażliwość na bodźce dźwiękowo-ruchowe)
- odczucie "pustki w głowie", mieszanie się w słowach lub niemożność wydobycia głosu
- dyskomfort przy jedzeniu w miejscach publicznych / przy kimś i po prostu przy pozostawaniu w bezruchu (jak się ruszam to jakoś łatwiej jest..)
- unikanie sytuacji społecznych
Bardzo mnie to męczy, bo mam wokół siebie wspaniałych znajomych, z którymi nie mogę się spokojnie spotkać, porozmawiać.. Próbuję się zmuszać i przełamywać, ale każde spotkanie mnie bardzo męczy, czuję po nich straszne upokorzenie
Do tego wydaje mi się, że mam depresję, przez ostatnie miesiące kompletnie straciłam chęć do czegokolwiek, czasami wręcz nie chce mi się żyć, wstaję zmęczona, jak się zdenerwuję jest mi niedobrze albo boli mnie głowa.
Niedługo prawdopodobnie wyprowadzę się z domu na studia, zastanawiam się tylko czy mi pomoże ten skok na głęboką wodę czy może dobije..
Heh... tak sobie czytam posty i się zastanawiam, czy napisać o swoich objawach.... Nie ulega wątpliwości, że mam FS ;] Ostatnio objawy się chyba nasiliły (nawet jak teraz piszę, ręce mi drżą ) Od czego by tutaj zacząć...? Hm. Mam strasznie niską samoocenę, nie wierzę w swoje siły, jak już tutaj ktoś napisał: każdą krytykę traktuję jak atak na swoją osobę. Ciągle towarzysz mi napięcie i zdenerwowanie. Boję się wychodzić sama z domu, często zabieram swoją najlepszą koleżankę, nie lubię jak ludzie się na mnie patrzą, wydaje mi się, że śmieją się ze mnie i komentują moje zachowanie wygląd, nie znoszę przechodzić obok tramwaju/ autobusu, który stoi na przystanku. Unikam wzroku ludzi, nawet znajomym rzadko patrzę w oczy Nie odbieram telefonów, jeśli nie znam numeru. Kilka dni temu wybrałam się ze znajomą na miasto i wszystko było ok, dopóki miałyśmy nie wejść do pubu... Po prostu mnie sparaliżowało, zachowywałam się irracjonalnie, gadałam głupoty, serce kołatało, nigdy takiego czegoś jeszcze nie przeżyłam. Po kilkunastu minutach weszłyśmy tam, ale oczywiście nie bawiłam się dobrze ;] Ale chyba w tym wszystkim najbardziej bolą mnie komentarze moich bliskich. Uważają, że przesadzam, wymyślam sobie, użalam się nad sobą, że powinnam to olać: "niech się patrzą, co cie to obchodzi?!" No to chyba na tyle jak na razie i z góry przepraszam za chaos w mojej wypowiedzi. ;]
Ja mam ciekawie.W ciągu roku szkolnego miałem piekielny problem z patrzeniem w oczy, po prostu nie miałem siły utrzymać wzroku, u kobiet byłem w stanie na piersiach, a u facetów to niestety wędrowałem nieco niżej...do ich rąk :-)
Pierwszy raz coś takiego miałem jak jeden facet mnie rozjechał i odwoził na pogotowie, podziwiałem jego halówki, ale wtedy byłem w ciężkim szoku.
Za to ostatnio-wręcz przeciwnie to ja zacząłem patrzyć się po ludzioch aż oni odwracają wzrok, ich przelotne spojrzenie na moje rany na twarzy i z satysfakcją widzę, że to nie ja, tylko oni odwracają, aktualnie pozbyłem się już tego problemu.