21 Mar 2009, Sob 13:47, PID: 133892
Witam,
Zapewne wielu fobików nigdy nie miało partnera i widząc kogoś, kto partnera ma i jeszcze pisze z jakimś problemem, uzna go za osobę, która jest za bardzo wybredna w życiu. Jednakże, problemy "zakochanego" fobika mogą być jeszcze gorsze, niż problemy fobika "zwyczajnego"... Tyle słowem wstępu.
Do niedawna żyłem sobie zwyczajną egzystencją, co prawda dość samotną, ale miałem jakieś tam cele, które stopniowo realizowałem. Ostatnio w moim życiu pojawiła się pewna osoba płci przeciwnej, która, można powiedzieć, stała się moją nerwicą natręctw. Odkąd się zakochałem - może z wzajemnością - nie mogę myśleć o niczym innym. Nie uczę się do szkoły, straciłem zainteresowania, jestem wyalienowany w rodzinie... totalna apatia. Najchętniej nigdy nie rozstawał bym się z "nią". Nawet teraz, wiedząc, że ujrzę ją w poniedziałek w szkole, umieram z tęsknoty. Najchętniej przespałbym te dwa dni, a ze szkoły w ogóle nie wracał. Wszystko się odwróciło: kiedyś najchętniej siedziałbym tylko w domu, teraz to dla mnie przekleństwo... Od trzech dni nawet nie śni mi się nic innego, niż ona.
Nie chcę wyjść na kompletnego natręta, ale ja godziny bez niej wytrzymać nie mogę. Mam dwie opcje - być z nią albo płakać i spać.
Naprawdę warto żyć dla miłości... być może to sens życia. Ale tęsknota mnie zabija.
My to się jednak bardzo poważnie angażujemy uczuciowo...
P.S.
Byliście kiedyś zakochani? Takie specyficzne uczucie w brzuchu, niektórzy mówią że "jakby latały tam motylki". To wrażenie trochę przypomina głód. Nie polecam być jednocześnie zakochanym i głodnym
Pozdrawiam
Zapewne wielu fobików nigdy nie miało partnera i widząc kogoś, kto partnera ma i jeszcze pisze z jakimś problemem, uzna go za osobę, która jest za bardzo wybredna w życiu. Jednakże, problemy "zakochanego" fobika mogą być jeszcze gorsze, niż problemy fobika "zwyczajnego"... Tyle słowem wstępu.
Do niedawna żyłem sobie zwyczajną egzystencją, co prawda dość samotną, ale miałem jakieś tam cele, które stopniowo realizowałem. Ostatnio w moim życiu pojawiła się pewna osoba płci przeciwnej, która, można powiedzieć, stała się moją nerwicą natręctw. Odkąd się zakochałem - może z wzajemnością - nie mogę myśleć o niczym innym. Nie uczę się do szkoły, straciłem zainteresowania, jestem wyalienowany w rodzinie... totalna apatia. Najchętniej nigdy nie rozstawał bym się z "nią". Nawet teraz, wiedząc, że ujrzę ją w poniedziałek w szkole, umieram z tęsknoty. Najchętniej przespałbym te dwa dni, a ze szkoły w ogóle nie wracał. Wszystko się odwróciło: kiedyś najchętniej siedziałbym tylko w domu, teraz to dla mnie przekleństwo... Od trzech dni nawet nie śni mi się nic innego, niż ona.
Nie chcę wyjść na kompletnego natręta, ale ja godziny bez niej wytrzymać nie mogę. Mam dwie opcje - być z nią albo płakać i spać.
Naprawdę warto żyć dla miłości... być może to sens życia. Ale tęsknota mnie zabija.
My to się jednak bardzo poważnie angażujemy uczuciowo...
P.S.
Byliście kiedyś zakochani? Takie specyficzne uczucie w brzuchu, niektórzy mówią że "jakby latały tam motylki". To wrażenie trochę przypomina głód. Nie polecam być jednocześnie zakochanym i głodnym
Pozdrawiam