08 Lis 2018, Czw 10:12, PID: 770416
Wiem, że odpowiedź na problem postawiony w temacie mogłaby być pozornie prosta – „przeprowadź się do większego miasta”.
Na tyle, na ile się znam, mógłbym to wykonać dopiero, gdy okoliczności zewnętrzne mnie do tego zmuszą. Np. będę musiał zmienić pracę, grafik mi się zmieni tak, że będę musiał być przysłowiowe 8 godzin dziennie w miejscu pracy, umrze mój tata lub PKS zlikwiduje wszystkie kursy.
Przez trzy lata na studiach struktura zewnętrzna mnie zmusiła do zamieszkania na stancji i dość dobrze to robiło dla mojego uspołeczniania się. Pewien kryzys spowodował, że wyprowadziłem się z powrotem do swojego bezpiecznego kąta.
Problem jest taki, że na pierwszym miejscu przed potrzebą relacji międzyludzkich i towarzystwa jest wszechpotężna potrzeba bezpieczeństwa. W przypadku kiedy obowiązki czy okoliczności mnie przerastają, jestem w stanie uciec, poświęcając inne cele.
Brak mi spontanicznej motywacji. Niestety wizja jakiejś radości oddalonej w czasie przegrywa z doraźną potrzebą pozostania w bezpiecznych i sprawdzonych schematach, nawet gdybym przez to unikanie sobie wprost lub nie wprost szkodził.
Jedyne, co mi przypomina o tym, że jednak problem jest, to smutek związany z przeżywaną samotnością.
Pojawia się on wtedy, gdy lęk przestaje być ostry. Bo w ostrym lęku myślę o przeżyciu, uratowaniu w ogóle pracy itd.
Ma ktoś podobne doświadczenia?
Na tyle, na ile się znam, mógłbym to wykonać dopiero, gdy okoliczności zewnętrzne mnie do tego zmuszą. Np. będę musiał zmienić pracę, grafik mi się zmieni tak, że będę musiał być przysłowiowe 8 godzin dziennie w miejscu pracy, umrze mój tata lub PKS zlikwiduje wszystkie kursy.
Przez trzy lata na studiach struktura zewnętrzna mnie zmusiła do zamieszkania na stancji i dość dobrze to robiło dla mojego uspołeczniania się. Pewien kryzys spowodował, że wyprowadziłem się z powrotem do swojego bezpiecznego kąta.
Problem jest taki, że na pierwszym miejscu przed potrzebą relacji międzyludzkich i towarzystwa jest wszechpotężna potrzeba bezpieczeństwa. W przypadku kiedy obowiązki czy okoliczności mnie przerastają, jestem w stanie uciec, poświęcając inne cele.
Brak mi spontanicznej motywacji. Niestety wizja jakiejś radości oddalonej w czasie przegrywa z doraźną potrzebą pozostania w bezpiecznych i sprawdzonych schematach, nawet gdybym przez to unikanie sobie wprost lub nie wprost szkodził.
Jedyne, co mi przypomina o tym, że jednak problem jest, to smutek związany z przeżywaną samotnością.
Pojawia się on wtedy, gdy lęk przestaje być ostry. Bo w ostrym lęku myślę o przeżyciu, uratowaniu w ogóle pracy itd.
Ma ktoś podobne doświadczenia?