20 Maj 2019, Pon 12:05, PID: 792900
Nie mam nikogo, z kim mogłabym porozmawiać, więc pisze tutaj. Mam bardzo zaawansowaną fobie społęczną/nerwicę lękową/ jakkolwiek to nazwać (miałam różne diagnozy, ostatnia to lękowe zaburzenia osobowości), mój (chyba już były) partner jest DDA i po części rozumiem jego zachowanie, ale on nie chce się leczyć ani zmienić. Nigdy w życiu nie miałam ani jednej osoby, z którą mogłabym szczerze porozmawiać, na którą mogłabym liczyć,która by mnie wspierała itd - on czasem mi to dawał, ale zawsze wszystko było skupione na nim - musiałam uważać co mówię, co robie, chodzić na palcach, ukrywać swoje negatywne emocje itd, żeby przypadkiem go nie zdenerwować, a denerwował się o byle co. Spełnialam każdą jego zachciankę, sprzątałam, gotowałam, spłacałam jego kredyty, wydałam na niego całe swoje pieniądze, robiłam co mogłam, aby go uszczęśliwić w zamian chciałam tylko trochę wsparcia i akceptacji, a od jakiegoś czasu on nie chciał mnie nawet przytulać (rozmawiać o moich problemach, ogólnie o mnie już dawno nie probowałam, bo zawsze kończyło się to jego w+, że gadam głupoty i żebym mu nie zawracała głowy).
Przedwczoraj pokłóciliśmy się i powiedział, że mam się wyprowadzać. Wynajmowanie pokoju u obcych ludzi byłoby dla mnie koszmarem generującym kolejne stresy i nasilenie tej całej w mojej głowie (zwłaszcza, że jestem w mieście, w którym nikogo nie znam) - kolejne nieprzespane tygodnie a co za tym idzie problemy w pracy lub nawet utrata jej, tak samo jak powrót do rodziców (wyprowadziłam się, bo głównie przez atmosferę w domu jestem "chora"). Próbowałam z nim rozmawiać, przeprosić go, ale on nie chce rozmawiać. Część mnie mówi mi, że lepiej mi będzie gdy się wyprowadzę, ale wiem, że on jest jedynym człowiekiem, który mnie znosił i gdy go stracę to będę sama do końca życia (bo nie dość, że mam problemy psychiczne to jeszcze jestem paskudna fizycznie co odstrasza nawet potencjalne koleżanki, już nie mówiąc o mężczyznach), ale też chyba go kocham, nie potrafię być zła na niego i chciałabym żeby wszystko było jak dawniej (chociaż wiem, ze to książkowy przykład związku ludzi z dysfunkcyjnych rodzin). Inna część mnie mówi, że najwyższa pora zakończyć to wszystko, ale jednocześnie instynkt przetrwania czy może resztki "zdrowej mnie" chciałyby żyć i dązyć do jako-takiego szczęścia.
Nie wiem co mam robić, musiałam to z siebie wyrzucić, w sumie mam nadzieje, że nikt tego nie przeczyta.
Przedwczoraj pokłóciliśmy się i powiedział, że mam się wyprowadzać. Wynajmowanie pokoju u obcych ludzi byłoby dla mnie koszmarem generującym kolejne stresy i nasilenie tej całej w mojej głowie (zwłaszcza, że jestem w mieście, w którym nikogo nie znam) - kolejne nieprzespane tygodnie a co za tym idzie problemy w pracy lub nawet utrata jej, tak samo jak powrót do rodziców (wyprowadziłam się, bo głównie przez atmosferę w domu jestem "chora"). Próbowałam z nim rozmawiać, przeprosić go, ale on nie chce rozmawiać. Część mnie mówi mi, że lepiej mi będzie gdy się wyprowadzę, ale wiem, że on jest jedynym człowiekiem, który mnie znosił i gdy go stracę to będę sama do końca życia (bo nie dość, że mam problemy psychiczne to jeszcze jestem paskudna fizycznie co odstrasza nawet potencjalne koleżanki, już nie mówiąc o mężczyznach), ale też chyba go kocham, nie potrafię być zła na niego i chciałabym żeby wszystko było jak dawniej (chociaż wiem, ze to książkowy przykład związku ludzi z dysfunkcyjnych rodzin). Inna część mnie mówi, że najwyższa pora zakończyć to wszystko, ale jednocześnie instynkt przetrwania czy może resztki "zdrowej mnie" chciałyby żyć i dązyć do jako-takiego szczęścia.
Nie wiem co mam robić, musiałam to z siebie wyrzucić, w sumie mam nadzieje, że nikt tego nie przeczyta.