16 Lut 2020, Nie 22:28, PID: 815896
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 16 Lut 2020, Nie 23:03 przez anxiousness.)
Hej wszystkim.
Nie wiem nawet od czego zacząć, ale czuję, że muszę się wygadać bo ostatnio jest ze mną źle. Dawno mnie tu nie było, ponieważ ostatni rok był dla mnie dość przełomowy i nie miałam zbyt wielu czasu na przemyślenia i dołowanie się. Aż do teraz. Przechodząc do rzeczy - może zacznę od tego, że rok temu intensywnie poszukiwałam pracy. I tak jak intensywnie jej szukałam, równie intensywnie bałam się jej podjąć. Zainteresowanie pracodawców moją osobą było nikłe, ponieważ nie miałam praktycznie żadnego doświadczenia. Dodatkowo ukończyłam mało przyszłościowe studia. Z każdym miesiącem na bezrobociu czułam się coraz gorzej. Każda oferta pracy wydawała mi się być nie na moje możliwości, panicznie bałam się kontaktu z klientami i wykonywania telefonów w obecności innych osób. Chodziłam na rozmowy i z każdą kolejną, po której znowu nikt się do mnie nie odezwał moje samopoczucie spadało coraz niżej. Po kilku miesiącach w końcu się udało - znalazłam pracę. Dowiedziałam się o tym 2 dni przed jej rozpoczęciem i na początku byłam wniebowzięta, bo po pierwsze w końcu ktoś zechciał mnie zatrudnić, a po drugie było to miejsce, które zawsze wydawało mi się być bardzo prestiżowe. Niestety moja ekscytacja szybko opadła i dzień przed pójściem do pracy był dla mnie koszmarem - cały przepłakałam i trzęsłam się ze stresu i panicznego strachu. Mimo wszystko podjęłam próbę zwalczenia tego potwornego lęku i poszłam tam. Pierwszy dzień minął mi całkiem ok, a ja byłam z siebie mega dumna. Niestety tutaj moja duma i pewność siebie się kończy, bo każdy kolejny tydzień w tej pracy to emocjonalny rollercoaster. Trafiłam do grupy ludzi sporo ode mnie starszych i na początku dość mocno dawali mi odczuć, że jestem najmłodsza, robiąc sobie ze mnie żarty. Niektórzy byli dla mnie wręcz niemili. Dodatkowo na początku miałam zbyt mało obowiązków i 3/4 dniówki nie miałam co ze sobą zrobić. Normalnie bym się zwolniła, ale po tak długim i upokarzającym dla mnie okresie poszukiwań pracy stwierdziłam, że lepsze to niż nic, bo zawsze wpadnie jakiś pieniądz i "doświadczenie".
I w ten sposób, wciąż idąc tym tokiem myślenia, tkwię sobie w tej pracy od roku i z każdym dniem jestem coraz bardziej rozgoryczona i przerażona swoją przyszłością. Dlaczego? Bo mam tak strasznie dosyć tej pracy i czuję się w niej tak strasznie niedoceniana, że wstając rano chce mi się płakać. Praca jest cholernie monotonna, w ogóle się nie rozwijam i co gorsza brak mi jakichkolwiek perspektyw, że coś się w tej kwestii zmieni. Warto też dodać, że cały czas jestem na zleceniu i nie zanosi się na to, żebym miała kiedykolwiek szansę na stały etat. Owszem, są też plusy - siłą rzeczy odnalazłam się w tym środowisku i głupie żarty starszych kolegów i koleżanek w moją stronę ucichły, z niektórymi osobami nawet trochę się zżyłam, a dodatkowo (i co w sumie najważniejsze) - przełamałam lęk przed dzwonieniem przy innych. Z tego ostatniego jestem naprawdę dumna, ale co z tego skoro z każdym dniem czuję, że tracę chęci do życia i psychicznie czuję się jak kupa? Co najlepsze, wydawało mi się, że naprawdę się staram i robię co mogę, a ostatnio dowiedziałam się, że wykazuję zbyt mało inicjatywy w pracy.
No dobra, podsumowując wszystkie za i przeciw sprawa wydaje się być oczywista - zwolnić się i szukać nowej roboty. No i tutaj zaczynają się schody, których fobikom chyba nie trzeba nawet tłumaczyć. Szukanie pracy i zmiana środowiska to przecież koszmar. Boję się też, że powtórzy się sytuacja sprzed roku, że nie będę mogła znaleźć nic innego. Aktualnie przeglądam oferty pracy, ale nie widzę dla siebie absolutnie nic, a nawet jeśli wysyłam CV to nikt nie oddzwania. Chce mi się płakać, bo widzę jak moi znajomi się rozwijają, mają już stałe prace, własne mieszkania, zarabiają dużo więcej niż ja. Jeszcze rok temu miałam jakieś chęci, nadzieję, że coś osiągnę... byłam strasznie naiwna. Może mam zbyt wygórowane ambicje, nie wiem. Nie chcę byle jakiej pracy, ale nie wiem też do końca co chciałabym robić. Mam umowę do końca lutego i powiedziałam szefowi, że chcę ją przedłużyć, ale teraz żałuję tej decyzji bo tak naprawdę najchętniej w ogóle bym tam już nie przyszła. Najgorzej jest przed poniedziałkiem, wtedy te myśli się kumulują, z każdym kolejnym dniem jakoś coraz mocniej sobie wmawiam, że "jakoś to będzie" no i oczywiście "byle do piątku". Żyję tak naprawdę od weekendu do weekendu.
Aktualnie siedzę i ryczę, czuję się okropnie. Do tego dochodzą inne moje problemy życiowe i zdrowotne. Przez to wszystko ostatnio ciągle jestem zła, a przez to niemiła dla innych, najgorzej dla rodziny. Nie daję już rady, jest mi strasznie ciężko, choć czuję że tak naprawdę moje problemy to pierdoła i wyolbrzymiam...
Jeśli dobrnąłeś/aś do tego momentu to szacun.
Nie wiem czy ktoś jest w stanie mi pomóc, wiem że muszę sama to przetrwać i sobie poradzić ale potrzebowałam się wygadać, bo naprawdę strasznie mi to wszystko ostatnio ciąży. Może ktoś z was ma podobną sytuację? Chociaż nie wiem czy da się bardziej przegrywać życie niż ja...
Nie wiem nawet od czego zacząć, ale czuję, że muszę się wygadać bo ostatnio jest ze mną źle. Dawno mnie tu nie było, ponieważ ostatni rok był dla mnie dość przełomowy i nie miałam zbyt wielu czasu na przemyślenia i dołowanie się. Aż do teraz. Przechodząc do rzeczy - może zacznę od tego, że rok temu intensywnie poszukiwałam pracy. I tak jak intensywnie jej szukałam, równie intensywnie bałam się jej podjąć. Zainteresowanie pracodawców moją osobą było nikłe, ponieważ nie miałam praktycznie żadnego doświadczenia. Dodatkowo ukończyłam mało przyszłościowe studia. Z każdym miesiącem na bezrobociu czułam się coraz gorzej. Każda oferta pracy wydawała mi się być nie na moje możliwości, panicznie bałam się kontaktu z klientami i wykonywania telefonów w obecności innych osób. Chodziłam na rozmowy i z każdą kolejną, po której znowu nikt się do mnie nie odezwał moje samopoczucie spadało coraz niżej. Po kilku miesiącach w końcu się udało - znalazłam pracę. Dowiedziałam się o tym 2 dni przed jej rozpoczęciem i na początku byłam wniebowzięta, bo po pierwsze w końcu ktoś zechciał mnie zatrudnić, a po drugie było to miejsce, które zawsze wydawało mi się być bardzo prestiżowe. Niestety moja ekscytacja szybko opadła i dzień przed pójściem do pracy był dla mnie koszmarem - cały przepłakałam i trzęsłam się ze stresu i panicznego strachu. Mimo wszystko podjęłam próbę zwalczenia tego potwornego lęku i poszłam tam. Pierwszy dzień minął mi całkiem ok, a ja byłam z siebie mega dumna. Niestety tutaj moja duma i pewność siebie się kończy, bo każdy kolejny tydzień w tej pracy to emocjonalny rollercoaster. Trafiłam do grupy ludzi sporo ode mnie starszych i na początku dość mocno dawali mi odczuć, że jestem najmłodsza, robiąc sobie ze mnie żarty. Niektórzy byli dla mnie wręcz niemili. Dodatkowo na początku miałam zbyt mało obowiązków i 3/4 dniówki nie miałam co ze sobą zrobić. Normalnie bym się zwolniła, ale po tak długim i upokarzającym dla mnie okresie poszukiwań pracy stwierdziłam, że lepsze to niż nic, bo zawsze wpadnie jakiś pieniądz i "doświadczenie".
I w ten sposób, wciąż idąc tym tokiem myślenia, tkwię sobie w tej pracy od roku i z każdym dniem jestem coraz bardziej rozgoryczona i przerażona swoją przyszłością. Dlaczego? Bo mam tak strasznie dosyć tej pracy i czuję się w niej tak strasznie niedoceniana, że wstając rano chce mi się płakać. Praca jest cholernie monotonna, w ogóle się nie rozwijam i co gorsza brak mi jakichkolwiek perspektyw, że coś się w tej kwestii zmieni. Warto też dodać, że cały czas jestem na zleceniu i nie zanosi się na to, żebym miała kiedykolwiek szansę na stały etat. Owszem, są też plusy - siłą rzeczy odnalazłam się w tym środowisku i głupie żarty starszych kolegów i koleżanek w moją stronę ucichły, z niektórymi osobami nawet trochę się zżyłam, a dodatkowo (i co w sumie najważniejsze) - przełamałam lęk przed dzwonieniem przy innych. Z tego ostatniego jestem naprawdę dumna, ale co z tego skoro z każdym dniem czuję, że tracę chęci do życia i psychicznie czuję się jak kupa? Co najlepsze, wydawało mi się, że naprawdę się staram i robię co mogę, a ostatnio dowiedziałam się, że wykazuję zbyt mało inicjatywy w pracy.
No dobra, podsumowując wszystkie za i przeciw sprawa wydaje się być oczywista - zwolnić się i szukać nowej roboty. No i tutaj zaczynają się schody, których fobikom chyba nie trzeba nawet tłumaczyć. Szukanie pracy i zmiana środowiska to przecież koszmar. Boję się też, że powtórzy się sytuacja sprzed roku, że nie będę mogła znaleźć nic innego. Aktualnie przeglądam oferty pracy, ale nie widzę dla siebie absolutnie nic, a nawet jeśli wysyłam CV to nikt nie oddzwania. Chce mi się płakać, bo widzę jak moi znajomi się rozwijają, mają już stałe prace, własne mieszkania, zarabiają dużo więcej niż ja. Jeszcze rok temu miałam jakieś chęci, nadzieję, że coś osiągnę... byłam strasznie naiwna. Może mam zbyt wygórowane ambicje, nie wiem. Nie chcę byle jakiej pracy, ale nie wiem też do końca co chciałabym robić. Mam umowę do końca lutego i powiedziałam szefowi, że chcę ją przedłużyć, ale teraz żałuję tej decyzji bo tak naprawdę najchętniej w ogóle bym tam już nie przyszła. Najgorzej jest przed poniedziałkiem, wtedy te myśli się kumulują, z każdym kolejnym dniem jakoś coraz mocniej sobie wmawiam, że "jakoś to będzie" no i oczywiście "byle do piątku". Żyję tak naprawdę od weekendu do weekendu.
Aktualnie siedzę i ryczę, czuję się okropnie. Do tego dochodzą inne moje problemy życiowe i zdrowotne. Przez to wszystko ostatnio ciągle jestem zła, a przez to niemiła dla innych, najgorzej dla rodziny. Nie daję już rady, jest mi strasznie ciężko, choć czuję że tak naprawdę moje problemy to pierdoła i wyolbrzymiam...
Jeśli dobrnąłeś/aś do tego momentu to szacun.
Nie wiem czy ktoś jest w stanie mi pomóc, wiem że muszę sama to przetrwać i sobie poradzić ale potrzebowałam się wygadać, bo naprawdę strasznie mi to wszystko ostatnio ciąży. Może ktoś z was ma podobną sytuację? Chociaż nie wiem czy da się bardziej przegrywać życie niż ja...