15 Sie 2020, Sob 23:00, PID: 826140
Cześć Wam,
Piszę z prostą intencją wyżalenia się i docenię bardzo jakieś trzymanie kciuków. Kiepsko się czuję
W skrócie: Z pierwszej pracy w życiu zostałam zwolniona po dniu (fakt że to było słabe też ze strony pracodawcy, każdy ma prawo średnio sobie radzić pierwszego dnia etc, ale jednak zostało we mnie mocno to doświadczenie), w drugiej nie bardzo sobie poradziłam z uwagi na fakt, że wymagała ogromnej precyzji i zdolności manualnych, a ja takowych nigdy nie posiadałam, więc zwyczajnie nie powinnam się tam zatrudniać. Ale stało się. Ten sam scenariusz popracowałam miesiąc, zostałam wezwana na rozmowę, że nie wyrabiam normy i jak się nie poprawi to mi podziękują. Starałam się, nie chodziłam na przerwy żeby nadgonić, boże czego ja nie próbowałam. Ale nie szło lepiej więc sama odeszłam zanim mnie zwolnili.
Później bywało różnie, raz lepiej, raz gorzej. Zawsze się spodziewałam najgorszego, więc ciągły stres, zagubienie, nieumiejętność wyluzowania, a co za tym idzie zwykle kiepski kontakt z ludźmi etc. Dużo nieodpowiedzialnych zachowań i skrajnego unikania z mojej strony, czyli potrafiłam po prostu nie pójść do pracy już bez dawania komukolwiek znać
Później pod wpływem silnych bodźców w życiu prywatnym (zdrada partnera) spakowałam się i wyjechałam do Anglii. Byłam tam pół roku.
Stał się cud jakiś, ogarniałam pracę, a co więcej świetnie się odnalazłam w grupię z którą rozpoczynałam pracę jak i później z ludźmi będącymi tam dłuzej.
Ludzie byli jacyś 'inni' tj często sami zagadywali do nowych osób, ja tez to później robiłam i jakoś tak co rusz przybywało ludzi z którymi miałam regularny kontakt, z którymi się dużo śmiałam etc etc. Raz nawet podeszła do mnie obca kobieta i powiedziała, że ja jestem wiecznie uśmiechnięta i wesoła taka i że fajnie się na to patrzy.
No i taka pełna dobrego nastawienia wróciłam do Polski. Byłam pewna, że będzie mi już łatwiej. A tu ech. Nie dość że szukałam pracy 2 miesiące bo albo nikt nie odpowiadał, albo nie szłam na rozmowę, albo nawet bałam się odebrać telefon to i jeszcze można powiedzieć, że wskoczyłam w te same buty jeśli chodzi o funkcjonowanie.
Tj w końcu trafiła się oferta i ja odważyłam się pójść na rozmowę. Pracuje. Sama praca w miarę ok bo jest mocno indywidualna i nie wymaga dużej współpracy z innymi, choć pewnie byłoby mi łatwiej gdybym nie bała się pytać i wyjaśniać wątpliwości.
Ale totalnie nie złapałam kontaktu z ludźmi. Mimo, że coś tam próbowałam. Mówiłam cześć, coś tam pytałam. Niestety nie było chęci z drugiej strony więc ja się totalnie zamknęłam w sobie, chodzę smętnie taka zażenowana i zagubiona.
Mimo to byłam pod koniec tygodnia dość dumna z siebie, że w ogóle tam jestem i że próbuje. Niestety radość mi zdechła, bo:
pod koniec dnia pracy było już mało do zrobienia, nie bardzo wiedziałam co ze sobą zrobić więc zostałam na swoim stanowisku i porządkowałam otoczenie. Nagle zgasło światło. Myślę hmm. Zeszłam na dół. Okazało się, że szliśmy wcześniej do domu bo i tak nie ma co robić.
No i mówię do przełożonej 'o, wychodzimy?' ona do mnie 'a to nie słyszałaś? myślałam że wszyscy słyszeli' ja 'no nie'.
I ona na to 'gdzie Ty się zapodziałaś dzieciaczku'.
Ech. no i właśnie. Tu już mi cały entuzjazm opadł i w ogóle ech. Ja mam 28 lat. Naprawdę chciałabym byc jakoś poważnie traktowana, a nie przez to moje sieroctwo per 'dzieciaczku'. Najciekawsze jest to że ta przełożona na oko ma tyle lat co ja, może ze 2 więcej. Ale jest normalna, więc wiadomo że ja z moim zażenowaniem i sieroctwem jestem jak dziecko. Ech. Ech. Ech
Zastanawiam się czy tylko mnie to tak boli, to bycie odbieranym jak taka sierota? Zwłaszcza jak nie jest się juz takim najmłodszym?
Obiecałam sobie, że nie będę już rezygnowała z pracy z głupich powodów, że postaram się 'wytrzymać' że przecież trzeba pracować i jest to wartość sama w sobie, ale jak pomyślę o tym że znowu będę się czuła ciągle tam jak niepełnosprawna opóźniona sierotka marysia to mam ochotę się zastrzelić z miejsca.
Dzięki za przeczytanie!
Piszę z prostą intencją wyżalenia się i docenię bardzo jakieś trzymanie kciuków. Kiepsko się czuję
W skrócie: Z pierwszej pracy w życiu zostałam zwolniona po dniu (fakt że to było słabe też ze strony pracodawcy, każdy ma prawo średnio sobie radzić pierwszego dnia etc, ale jednak zostało we mnie mocno to doświadczenie), w drugiej nie bardzo sobie poradziłam z uwagi na fakt, że wymagała ogromnej precyzji i zdolności manualnych, a ja takowych nigdy nie posiadałam, więc zwyczajnie nie powinnam się tam zatrudniać. Ale stało się. Ten sam scenariusz popracowałam miesiąc, zostałam wezwana na rozmowę, że nie wyrabiam normy i jak się nie poprawi to mi podziękują. Starałam się, nie chodziłam na przerwy żeby nadgonić, boże czego ja nie próbowałam. Ale nie szło lepiej więc sama odeszłam zanim mnie zwolnili.
Później bywało różnie, raz lepiej, raz gorzej. Zawsze się spodziewałam najgorszego, więc ciągły stres, zagubienie, nieumiejętność wyluzowania, a co za tym idzie zwykle kiepski kontakt z ludźmi etc. Dużo nieodpowiedzialnych zachowań i skrajnego unikania z mojej strony, czyli potrafiłam po prostu nie pójść do pracy już bez dawania komukolwiek znać
Później pod wpływem silnych bodźców w życiu prywatnym (zdrada partnera) spakowałam się i wyjechałam do Anglii. Byłam tam pół roku.
Stał się cud jakiś, ogarniałam pracę, a co więcej świetnie się odnalazłam w grupię z którą rozpoczynałam pracę jak i później z ludźmi będącymi tam dłuzej.
Ludzie byli jacyś 'inni' tj często sami zagadywali do nowych osób, ja tez to później robiłam i jakoś tak co rusz przybywało ludzi z którymi miałam regularny kontakt, z którymi się dużo śmiałam etc etc. Raz nawet podeszła do mnie obca kobieta i powiedziała, że ja jestem wiecznie uśmiechnięta i wesoła taka i że fajnie się na to patrzy.
No i taka pełna dobrego nastawienia wróciłam do Polski. Byłam pewna, że będzie mi już łatwiej. A tu ech. Nie dość że szukałam pracy 2 miesiące bo albo nikt nie odpowiadał, albo nie szłam na rozmowę, albo nawet bałam się odebrać telefon to i jeszcze można powiedzieć, że wskoczyłam w te same buty jeśli chodzi o funkcjonowanie.
Tj w końcu trafiła się oferta i ja odważyłam się pójść na rozmowę. Pracuje. Sama praca w miarę ok bo jest mocno indywidualna i nie wymaga dużej współpracy z innymi, choć pewnie byłoby mi łatwiej gdybym nie bała się pytać i wyjaśniać wątpliwości.
Ale totalnie nie złapałam kontaktu z ludźmi. Mimo, że coś tam próbowałam. Mówiłam cześć, coś tam pytałam. Niestety nie było chęci z drugiej strony więc ja się totalnie zamknęłam w sobie, chodzę smętnie taka zażenowana i zagubiona.
Mimo to byłam pod koniec tygodnia dość dumna z siebie, że w ogóle tam jestem i że próbuje. Niestety radość mi zdechła, bo:
pod koniec dnia pracy było już mało do zrobienia, nie bardzo wiedziałam co ze sobą zrobić więc zostałam na swoim stanowisku i porządkowałam otoczenie. Nagle zgasło światło. Myślę hmm. Zeszłam na dół. Okazało się, że szliśmy wcześniej do domu bo i tak nie ma co robić.
No i mówię do przełożonej 'o, wychodzimy?' ona do mnie 'a to nie słyszałaś? myślałam że wszyscy słyszeli' ja 'no nie'.
I ona na to 'gdzie Ty się zapodziałaś dzieciaczku'.
Ech. no i właśnie. Tu już mi cały entuzjazm opadł i w ogóle ech. Ja mam 28 lat. Naprawdę chciałabym byc jakoś poważnie traktowana, a nie przez to moje sieroctwo per 'dzieciaczku'. Najciekawsze jest to że ta przełożona na oko ma tyle lat co ja, może ze 2 więcej. Ale jest normalna, więc wiadomo że ja z moim zażenowaniem i sieroctwem jestem jak dziecko. Ech. Ech. Ech
Zastanawiam się czy tylko mnie to tak boli, to bycie odbieranym jak taka sierota? Zwłaszcza jak nie jest się juz takim najmłodszym?
Obiecałam sobie, że nie będę już rezygnowała z pracy z głupich powodów, że postaram się 'wytrzymać' że przecież trzeba pracować i jest to wartość sama w sobie, ale jak pomyślę o tym że znowu będę się czuła ciągle tam jak niepełnosprawna opóźniona sierotka marysia to mam ochotę się zastrzelić z miejsca.
Dzięki za przeczytanie!