13 Mar 2021, Sob 20:16, PID: 839112
Zakładam ten temat nie bez powodu. Dzisiaj otrzymałam list od ubezpieczyciela, który prosi mnie o przesłanie zdjęcia i podstawowych informacji. To znaczy, że po kilku miesięcznej przerwie będę miała znowu ubezpieczenie zdrowotne, więc wypadałoby iść w końcu do psychiatry jakiegoś, bo lata już mnie tam nie było.
Na bezrobociu miałam dużo czasu, żeby przyjrzeć się sobie, są cechy, które zauważyłam u siebie dopiero teraz, ale mam do nich ambiwalentny stosunek, w sensie nie wiem czy to podchodzi już pod problem, czy mieści się jeszcze w normie, dlatego piszę tutaj, bo może obiektywnie ktoś to oceni. Bardzo proszę o nieocenianie, krytykę tego wpisu, bo jest to rzecz dla mnie bardzo wstydliwa i tak naprawdę to forum jest pierwszym miejscem, gdzie o tym mówię.
Jedną z takich cech, które mam na myśli jest skłonność do fantazjowania. Wiem, że były tutaj takie tematy poruszane, wiem, że są tutaj osoby uciekające w marzenia, ale kiedy takie "uciekanie" to zwykła reakcja organizmu, mechanizm obronny, a kiedy staje się patologią?
Kiedy straciłam pracę, kompletnie zatraciłam się w swojej głowie. Odrzucałam partnera, bo wolałam leżeć w łóżku i godzinami fantazjować. Tak było przez parę miesięcy. Generalnie jak cofnę się wstecz, to uciekam w ten mechanizm od zawsze, nawet w momencie, kiedy sytuacja stresowa na mnie oddziaływuje, jak np. będąc mobbingowaną w pracy w pewnym "nie słyszałam" tych kobiet, co do mnie konkretnie mówiły, bo uciekałam w fantazję. Takie tendencje wzbudza we mnie stres, nuda, oraz... muzyka. A w swojej głowie żyje praktycznie cały czas. Idąc ulicą i słuchając muzyki, mam przed oczami sceny z moich fantazji, co sprawia, że kompletnie olewam to, co się wokół mnie dzieje. Co to za fantazje? To są rozbudowane światy, czasem zupełnie z czapy, a czasem są to obrazy, które chciałam (ale brakuje mi zapału i motywacji) uwiecznić np. na rysunkach czy w opowiadaniach.
Jest jednak coś z tym związane, co mnie zwłaszcza niepokoi. Otóż, nie wiem jak to opisać, żeby źle nie zabrzmiało. Chodzi o to, że ja pod wpływem stresu, zamiast odczuwać emocje, to tak jakby "przerzucam je" na postacie z moich fantazji. Mam tak od dziecka, a przynajmniej pamiętam, że robiłam tak już jako nastolatka. Opiszę dokładnie na czym to polega. Wiec tak, powiedzmy, że ja mam w głowie jakiś wymyślony świat z wymyślonymi bohaterami, niech będzie, że te postacie żyją sobie np. w wiktoriańskiej Anglii, to jest nieistotne, gdzie żyją, bo u mnie w głowie są różne światy. Ale niech będzie ta Anglia. Jedno jest natomiast niezmienne w tych fantazjach, a mianowicie głowni bohaterowie. Zawsze, ale to zawsze w moich fantazjach są dwie główne postacie, na które przerzucam swoje emocje. Pierwsza to postać kobieca. Mimo, że nie wygląda jak ja i nie jest mną, to jest wręcz obrazem cech, których u siebie nie lubię, lub które inni mi wytykali, za które byłam odrzucana, czyli moich słabości. Ta kobieta jest często brzydka, pochodzi z nizin społecznych albo ma niski status (jeśli weźmiemy przykład tej wiktoriańskiej Anglii, to byłaby służką lub babą z ulicy, z biedoty), jest wrażliwa, boi się ludzi i kompletnie nie potrafi się bronić, więc pada ofiarą zaczepek, przemocy. Bardzo często ta postać ma podobne życie do mojego, ojca alkoholika, który nią gardzi, rodzeństwo, które jest pod każdym względem lepsze bardziej lubiane, okresowo jest zaczepiana, prześladowana przez innych ludzi. Druga postać, która występuje zawsze, to postać męska. Z reguły jest to mężczyzna bogaty, albo posiadający przynajmniej jakiś rodzaj władzy (bo to zależy w jakim "uniwersum" akcja się dzieje), często agresywny, silny, wzbudzający szacunek. To może być np. król, którego wszyscy się boją, bo jest okrutny i umie ustawić sobie ludzi. Generalnie ta postać powiązana jest z siłą, szacunkiem i strachem, jaki wzbudza. No i jest, jak to się mówi, sprawcza w przeciwieństwie do postaci żeńskiej, bo potrafi się bronić. Relacja między tą dwójką jest taka, że poznają się przypadkowo, postać żeńska podkochuje się w tym mężczyźnie, zazwyczaj jest to miłość nieodwzajemniona, ale facet czuje pewien sentymet do tej postaci żeńskiej i np. staje w jej obronie, pomaga jej się bronić itp.
To jest całe tło, jak już pisałam- charakter postaci jest niezmienny, zawsze główne postacie to wrażliwa, uległa, nieatrakcyjna i biedna dziewczyna i silny, agresywny facet, którego wszyscy się boją. Wiem, że to zalatuje trochę Greyem, lub tanim romansidłem, ale podejrzewam, że skoro mam takie fantazje, to nie biorą się one bez powodu, dlatego prosiłabym ponownie, o darowanie sobie żartów.
Jak to się ma do sytuacji stresowych? Powiedzmy, ze ktoś mnie obrazi, albo źle potraktuje. Zwłaszcza dotyczy to sytuacji szczególnie bolesnych dla mnie, jak odrzucenie przez bliskich (np. przyjaciółkę), obrażanie mnie po raz setny przez szwagra, że jestem nikim, "magister" który hehe czyści kible, w przeszłości pobić, no i sytuacji mobbingowych. Często też dotyczy to sytuacji, gdy ktoś wjedzie na moje słabości, np. jak przeczytam w necie, że hehe brzydkie baby do pieca, albo jak jestem świadkiem nagonki na osobę, z którą w jakiś sposób się utożsamiam. Co się wtedy dzieje? Powiedzmy ktoś mnie prześladuje, to ja odczuwam wtedy spłycone emocje i automatycznie, czasem w tej konkretnej sytuacji, a czasem już po, jak wszystko się uspokoi, wchodzę do swojej głowy i wyobrażam sobie, że to ta główna bohaterka, powiedzmy ta dziewczyna z wiktoriańskiej Anglii, została tak potraktowana i dalej następuje scenariusz, że dowiaduje się o tym postać męska i albo sama wymierza sprawiedliwość, albo bierze tę kobietę i pokazuje jej, jak ona może się zemścić. Często wtedy pojawiają się sceny śmierci, tortur.
Moje pytanie brzmi- co to jest i czy to jest normalne? Powinnam to poruszać na spotkaniu z psychiatrą? Jak napisałam wcześniej, mam to od kiedy pamiętam, nigdy nie myślałam o tym w kategorii problemu, ale jak przyszła dorosłość, mierzenie się z problemami to trochę kłopotliwe to się zaczyna robić. Zwłaszcza, że na bezrobociu zauważyłam u siebie jeszcze jeden niepokojący objaw, trochę powiązany z tym, co tutaj napisałam.
Najlepsze jest to, że ja przez takie zachowania czasem nie wiem, albo wypieram prawdziwy problem.
Weźmy gimnazjum. Wtedy byłam prześladowana i wtedy też zmarli mi rodzice (w podstawówce co prawda ale przechodziłam już do gimnazjum). Pamiętam, że był to okres, kiedy "podkochiwałam się" w jednym muzyku. Wiecie, ot taka nastoletnia platoniczna miłość. Na początku to nie wzbudzało niczyich podejrzeń, ale z czasem, kiedy chodziłam dzień w dzień smutna, nic mnie nie cieszyło, psułam ludziom imprezy, no i okaleczałam się, to mówiłam, że to dlatego, że X (ten piosenkarz) mnie nie kocha. Problemem było też to, że trwało to do liceum. Moja siostra była zaniepokojona, bo stale "płakałam" za tym piosenkarzem, ona chodziła ze mną do rożnych psychologów i się żaliła, że jestem niedojrzała bo mam 16 lat i kocham kogoś, kogo na oczy nie zobaczę. Wtedy też otrzymałam w jednym gabinecie diagnozę osobowości niedojrzałej.
Problem w tym, że ja najprawdopodobniej nie kochałam nigdy żadnego piosenkarza, tylko uciekałam w to, żeby poradzić sobie z przemocą szkolną. Wiem to po wielu latach, właściwie jakoś niedawno to do mnie dotarło, bo ja stosuję podobne mechanizmy po dzień dzisiejszy. Tyle, ze w tamtym okresie zarówno ja, jak i wszyscy dosłownie wokół święcie wierzyli, że jestem dziecinna, niedojrzała i że stara baba kocha się jak nastolatka w celebrycie. Ja ni "kochałam" się w nim zawsze, to uczuie nasilało mi sie proporcjonalnie do doświadczanej przemocy w szkole lub w domu i tak, jak już np. w 3 gimbazie przemoc zmalała, to nagle "zapomniałam" o tym piosenkarzu, żeby znowu w 1 liceum, gdzie też mialam problemy z adaptacją, sobie o nim przypomnieć.
Ma ktoś tutaj może podobnie? Wstyd mi to wszystko pisać, czuję się jak nienormalna, niektóre z tych rzeczy latami wypierałam, ale uważam, że to moż być problem, zwłaszcza, że odlatuję nadal tak samo często jak w młodości, do tego mam problemy z koncentracją i pamięcią i przez to w wielu, najłatiwjeszych pracach popełniałam błędy i wolno się uczyłam (nowa sytuacja- automatyczna ucieczka do swojej głowy).
Na bezrobociu miałam dużo czasu, żeby przyjrzeć się sobie, są cechy, które zauważyłam u siebie dopiero teraz, ale mam do nich ambiwalentny stosunek, w sensie nie wiem czy to podchodzi już pod problem, czy mieści się jeszcze w normie, dlatego piszę tutaj, bo może obiektywnie ktoś to oceni. Bardzo proszę o nieocenianie, krytykę tego wpisu, bo jest to rzecz dla mnie bardzo wstydliwa i tak naprawdę to forum jest pierwszym miejscem, gdzie o tym mówię.
Jedną z takich cech, które mam na myśli jest skłonność do fantazjowania. Wiem, że były tutaj takie tematy poruszane, wiem, że są tutaj osoby uciekające w marzenia, ale kiedy takie "uciekanie" to zwykła reakcja organizmu, mechanizm obronny, a kiedy staje się patologią?
Kiedy straciłam pracę, kompletnie zatraciłam się w swojej głowie. Odrzucałam partnera, bo wolałam leżeć w łóżku i godzinami fantazjować. Tak było przez parę miesięcy. Generalnie jak cofnę się wstecz, to uciekam w ten mechanizm od zawsze, nawet w momencie, kiedy sytuacja stresowa na mnie oddziaływuje, jak np. będąc mobbingowaną w pracy w pewnym "nie słyszałam" tych kobiet, co do mnie konkretnie mówiły, bo uciekałam w fantazję. Takie tendencje wzbudza we mnie stres, nuda, oraz... muzyka. A w swojej głowie żyje praktycznie cały czas. Idąc ulicą i słuchając muzyki, mam przed oczami sceny z moich fantazji, co sprawia, że kompletnie olewam to, co się wokół mnie dzieje. Co to za fantazje? To są rozbudowane światy, czasem zupełnie z czapy, a czasem są to obrazy, które chciałam (ale brakuje mi zapału i motywacji) uwiecznić np. na rysunkach czy w opowiadaniach.
Jest jednak coś z tym związane, co mnie zwłaszcza niepokoi. Otóż, nie wiem jak to opisać, żeby źle nie zabrzmiało. Chodzi o to, że ja pod wpływem stresu, zamiast odczuwać emocje, to tak jakby "przerzucam je" na postacie z moich fantazji. Mam tak od dziecka, a przynajmniej pamiętam, że robiłam tak już jako nastolatka. Opiszę dokładnie na czym to polega. Wiec tak, powiedzmy, że ja mam w głowie jakiś wymyślony świat z wymyślonymi bohaterami, niech będzie, że te postacie żyją sobie np. w wiktoriańskiej Anglii, to jest nieistotne, gdzie żyją, bo u mnie w głowie są różne światy. Ale niech będzie ta Anglia. Jedno jest natomiast niezmienne w tych fantazjach, a mianowicie głowni bohaterowie. Zawsze, ale to zawsze w moich fantazjach są dwie główne postacie, na które przerzucam swoje emocje. Pierwsza to postać kobieca. Mimo, że nie wygląda jak ja i nie jest mną, to jest wręcz obrazem cech, których u siebie nie lubię, lub które inni mi wytykali, za które byłam odrzucana, czyli moich słabości. Ta kobieta jest często brzydka, pochodzi z nizin społecznych albo ma niski status (jeśli weźmiemy przykład tej wiktoriańskiej Anglii, to byłaby służką lub babą z ulicy, z biedoty), jest wrażliwa, boi się ludzi i kompletnie nie potrafi się bronić, więc pada ofiarą zaczepek, przemocy. Bardzo często ta postać ma podobne życie do mojego, ojca alkoholika, który nią gardzi, rodzeństwo, które jest pod każdym względem lepsze bardziej lubiane, okresowo jest zaczepiana, prześladowana przez innych ludzi. Druga postać, która występuje zawsze, to postać męska. Z reguły jest to mężczyzna bogaty, albo posiadający przynajmniej jakiś rodzaj władzy (bo to zależy w jakim "uniwersum" akcja się dzieje), często agresywny, silny, wzbudzający szacunek. To może być np. król, którego wszyscy się boją, bo jest okrutny i umie ustawić sobie ludzi. Generalnie ta postać powiązana jest z siłą, szacunkiem i strachem, jaki wzbudza. No i jest, jak to się mówi, sprawcza w przeciwieństwie do postaci żeńskiej, bo potrafi się bronić. Relacja między tą dwójką jest taka, że poznają się przypadkowo, postać żeńska podkochuje się w tym mężczyźnie, zazwyczaj jest to miłość nieodwzajemniona, ale facet czuje pewien sentymet do tej postaci żeńskiej i np. staje w jej obronie, pomaga jej się bronić itp.
To jest całe tło, jak już pisałam- charakter postaci jest niezmienny, zawsze główne postacie to wrażliwa, uległa, nieatrakcyjna i biedna dziewczyna i silny, agresywny facet, którego wszyscy się boją. Wiem, że to zalatuje trochę Greyem, lub tanim romansidłem, ale podejrzewam, że skoro mam takie fantazje, to nie biorą się one bez powodu, dlatego prosiłabym ponownie, o darowanie sobie żartów.
Jak to się ma do sytuacji stresowych? Powiedzmy, ze ktoś mnie obrazi, albo źle potraktuje. Zwłaszcza dotyczy to sytuacji szczególnie bolesnych dla mnie, jak odrzucenie przez bliskich (np. przyjaciółkę), obrażanie mnie po raz setny przez szwagra, że jestem nikim, "magister" który hehe czyści kible, w przeszłości pobić, no i sytuacji mobbingowych. Często też dotyczy to sytuacji, gdy ktoś wjedzie na moje słabości, np. jak przeczytam w necie, że hehe brzydkie baby do pieca, albo jak jestem świadkiem nagonki na osobę, z którą w jakiś sposób się utożsamiam. Co się wtedy dzieje? Powiedzmy ktoś mnie prześladuje, to ja odczuwam wtedy spłycone emocje i automatycznie, czasem w tej konkretnej sytuacji, a czasem już po, jak wszystko się uspokoi, wchodzę do swojej głowy i wyobrażam sobie, że to ta główna bohaterka, powiedzmy ta dziewczyna z wiktoriańskiej Anglii, została tak potraktowana i dalej następuje scenariusz, że dowiaduje się o tym postać męska i albo sama wymierza sprawiedliwość, albo bierze tę kobietę i pokazuje jej, jak ona może się zemścić. Często wtedy pojawiają się sceny śmierci, tortur.
Moje pytanie brzmi- co to jest i czy to jest normalne? Powinnam to poruszać na spotkaniu z psychiatrą? Jak napisałam wcześniej, mam to od kiedy pamiętam, nigdy nie myślałam o tym w kategorii problemu, ale jak przyszła dorosłość, mierzenie się z problemami to trochę kłopotliwe to się zaczyna robić. Zwłaszcza, że na bezrobociu zauważyłam u siebie jeszcze jeden niepokojący objaw, trochę powiązany z tym, co tutaj napisałam.
Najlepsze jest to, że ja przez takie zachowania czasem nie wiem, albo wypieram prawdziwy problem.
Weźmy gimnazjum. Wtedy byłam prześladowana i wtedy też zmarli mi rodzice (w podstawówce co prawda ale przechodziłam już do gimnazjum). Pamiętam, że był to okres, kiedy "podkochiwałam się" w jednym muzyku. Wiecie, ot taka nastoletnia platoniczna miłość. Na początku to nie wzbudzało niczyich podejrzeń, ale z czasem, kiedy chodziłam dzień w dzień smutna, nic mnie nie cieszyło, psułam ludziom imprezy, no i okaleczałam się, to mówiłam, że to dlatego, że X (ten piosenkarz) mnie nie kocha. Problemem było też to, że trwało to do liceum. Moja siostra była zaniepokojona, bo stale "płakałam" za tym piosenkarzem, ona chodziła ze mną do rożnych psychologów i się żaliła, że jestem niedojrzała bo mam 16 lat i kocham kogoś, kogo na oczy nie zobaczę. Wtedy też otrzymałam w jednym gabinecie diagnozę osobowości niedojrzałej.
Problem w tym, że ja najprawdopodobniej nie kochałam nigdy żadnego piosenkarza, tylko uciekałam w to, żeby poradzić sobie z przemocą szkolną. Wiem to po wielu latach, właściwie jakoś niedawno to do mnie dotarło, bo ja stosuję podobne mechanizmy po dzień dzisiejszy. Tyle, ze w tamtym okresie zarówno ja, jak i wszyscy dosłownie wokół święcie wierzyli, że jestem dziecinna, niedojrzała i że stara baba kocha się jak nastolatka w celebrycie. Ja ni "kochałam" się w nim zawsze, to uczuie nasilało mi sie proporcjonalnie do doświadczanej przemocy w szkole lub w domu i tak, jak już np. w 3 gimbazie przemoc zmalała, to nagle "zapomniałam" o tym piosenkarzu, żeby znowu w 1 liceum, gdzie też mialam problemy z adaptacją, sobie o nim przypomnieć.
Ma ktoś tutaj może podobnie? Wstyd mi to wszystko pisać, czuję się jak nienormalna, niektóre z tych rzeczy latami wypierałam, ale uważam, że to moż być problem, zwłaszcza, że odlatuję nadal tak samo często jak w młodości, do tego mam problemy z koncentracją i pamięcią i przez to w wielu, najłatiwjeszych pracach popełniałam błędy i wolno się uczyłam (nowa sytuacja- automatyczna ucieczka do swojej głowy).