14 Sty 2010, Czw 20:23, PID: 193308
Wywnętrzę się, za pozwoleniem i opiszę swoje bolączki
Jakoś tak wyszło w zeszłym roku, że musiałam podjąć pracę w miejscu, w którym aż roi się od ludzi. Wewnętrznie jakoś mnie to już nie stresuje (już dawno przestało) i nie przyprawia o zawał, bo wiem z góry jak to będzie wyglądać: najpierw wszyscy "starzy" pracownicy będą mnie ciekawi, zagadają, będą ogólne (jeszcze sympatyczne) śmiechy (w tym moje nerwowe grymasy i nieskładne wypowiedzi) a pod koniec tygodnia wszyscy zgodnie orzekną, że jestem dziwna, zaczną obgadywać po kątach i wykorzystywać, bo zorientują się, że nie umiem powiedzieć "nie, nie zrobię tego, bo to nie należy do moich obowiązków".
Ale w zasadzie nie o to chodzi. Już pierwszego dnia przedstawiono mnie jednemu miłemu pracownikowi. Pracownik ten, dodam dla ułatwienia, że Krzyś, zaczął ze mną miło rozmawiać. A że po pewnym czasie zostaliśmy we dwójkę, to i ja, świadoma nieobecności świadków i innych czynników stresujących, otworzyłam się troszkę, pożartowaliśmy sobie, momentami sprośnie, lecz po koleżeńsku i było sympatycznie. Poznałam, co to znaczy pogadać miło i na luzie (!) z mężczyzną, bo do tej pory nie było mi to dane. (Wiadomo, nieśmiałość, fobia społ. i osobowość unikająca- jak się dowiedziałam przed chwilą- istne 3 w 1, co zaowocowało tym, że mam 23 lata i nie miałam jeszcze chłopaka). No więc wszystko wyglądało miło. Do czasu, gdy nie wyskoczył z propozycją spotkania. O matko, myślałam, że zejdę w trybie przyspieszonym. Rumieniec na twarzy, wzrok się błąka po suficie (nie mogłam na niego spojrzeć), ręce nerwowo trą o siebie- myślał pewnie, że ataku dostałam. I wszystko się s+ w jednej chwili. Wybąkałam: jasne, czemu nie. Przecież możemy iść na kawę. Ale ja teraz nie mam czasu, pracę na studia piszę, pierwszy rozdział muszę oddać promotorowi. On powiedział: ok, ok. Następnego dnia powrócił do tematu i chciał iść ze mną do kina. Powiedziałam, że naprawdę, naprawdę nie mam czasu. A on: dobrze, ale jak tylko znajdziesz czas, to mi powiedz... Gdyby on jeszcze to mówił jakoś... hmmm, normalnie, zaśmiał się, albo coś. Ale miał przy tym tak poważną minę, że nie mogłam tego zdzierżyć i serce mi krwawiło, bo czułam, jakbym mu krzywdę robiła.
Raz podał mi rękę na przywitanie i pogłaskał ją. Spojrzałam na niego zdziwiona i zszokowana. Z tego szoku, aż zapomniałam, że wstydzę się spojrzeć mu w oczy, i złapałam jego wzrok, tak pełen czułości, że aż nie wiedziałam co powiedzieć. Potem jeszcze usłyszałam przechodząc, jak jego jeden kolega mówił do drugiego: "nasz Krzyś to się chyba zakochał".
Nie mówiąc o tym, że często mi pomagał, często przychodziłam na miejsce pracy i okazywało się, że wiele rzeczy zastawałam już zrobionych, a wiem, że nikt inny by tego nie zrobił, bo są to moje obowiązki.
I tak to trwa już pół roku. On nie ma problemu w kontaktach z innymi. Jest towarzyski, ale sprawia wrażenie bardzo czułego. Myślę, że zrozumiałby, gdybym mu powiedziała, że mam problem w relacjach z ludźmi. Powinno być to widać, że mam problemy, ale mam to nieszczęście, że kiedy on przechodzi, ja akurat żartuję sobie z kimś, albo ktoś mnie mija i zaczepia, a ja z grzeczności coś odpowiadam. Było parę takich sytuacji, i boję się, że on może pomyśleć, że celowo z nim nie gadam, że mam w nosie jego uczucie. Teraz już w ogóle nie gadamy, kiedy go mijam odwracam wzrok. On czasem próbuje coś zagadać, ale ja nic nie jestem w stanie z siebie wydobyć. Totalna drętwota.
A sprawy mają się tak, że ja nie wiem, czy on mi się podoba. Podejrzewam, że żywię do niego jakieś cieplejsze uczucia i rozmyślam o nim w wolnych chwilach, bo jest to jedyny facet, który się mną do tej pory zainteresował. Powiedziałabym, że jest to coś w rodzaju uczucia wdzięczności- nie mam pojęcia czy to jest zakochanie. nie byłam nigdy zakochana.
Myślę sobie tak: mogłabym ewentualnie (po pół roku czasu) przypomnieć mu o spotkani, choć pewnie dziwnie by to zabrzmiało. Jestem pewna, że byłby chętny. Ostatnio podszedł, bo chciał mi coś przekazać od siebie z działu. I na zakończenie jeszcze dodał: jakbyś chciała mojej pomocy przy tych papierach to powiedz. A ja patrzyłam się w ścianę i obgryzałam paznokcie. I mruknęłam coś.
Jezu. Teraz jak to czytam, to nie wiem jakie on może mieć o mnie zdanie, pewnie myśli, że jestem nienormalna.
A więc: ewentualne spotkanie wchodzi w grę. Ale co potem.A jeśli by chciał czegoś więcej? Jeśli by powiedział: spróbujmy być razem? O czym ja mam z nim gadać? Randka, Boże, chybabym zeszła. Jedna, jeszcze może być. A jeśli na następnym spotkaniu powie: rany, ona jest faktycznie taka drętwa! (a nie jestem!!!) A jeśli szybko mu przejdzie? A jeśli przedstawi mnie swoim znajomym, a oni mnie wyśmieją? Jeśli ja się zacznę angażować, a on mnie zostawi? Albo będzie niecierpliwy? Mam ochotę na seks z nim, całe moje ciało się do niego wyrywa, ale nie rozbiorę się przed nim, prędzej zdechnę, niż miałby spojrzeć na moje ciało. No, może, jak zgasimy światł A jesli pomyśli, że jestem kiepska w łóżku? 23 -latka -dziewica, czy to normalne, skoro nie jestem religijna i nie zamierzam czekać z tym do ślubu? Ja nawet całować się nie umiem. A jeśli przyjrzy mi się uważnie i zauważy te krzywe zęby i wągry na nosie? (haha, przecież jestem przepotworna, czy on tego nie widzi? ślepy, czy co?) Jak ja mam mu to wytłumaczyć, że chciałabym, ale umieram z przerażenia. Czy on to w ogóle zrozumie? Boję się i związku z nim i seksu i wszystkiego. Wolałbym, żeby nie było po nim tak bardzo widać, że mu zależy, wszystko byłoby łatwiejsze.
Czy mam wracać do tej sprawy po pół roku?
Mam podejść i powiedzieć: musimy pogadać - teraz, kiedy wcale już ze sobą nie gadamy?
Ale to trudne.
Mam wrażenie, że odtrącam osobę, która naprawdę może mnie zrozumieć, i której naprawdę na mnie zależy. A jest całe mnóstwo nieżyczliwych mi ludzi, którzy się ze mnie śmieją i mnie nie szanują. To, że on mnie szanuje, naprawdę wiele dla mnie znaczy
Rozpisałam się, przepraszam. I zapłakałam klawiaturę
Jakoś tak wyszło w zeszłym roku, że musiałam podjąć pracę w miejscu, w którym aż roi się od ludzi. Wewnętrznie jakoś mnie to już nie stresuje (już dawno przestało) i nie przyprawia o zawał, bo wiem z góry jak to będzie wyglądać: najpierw wszyscy "starzy" pracownicy będą mnie ciekawi, zagadają, będą ogólne (jeszcze sympatyczne) śmiechy (w tym moje nerwowe grymasy i nieskładne wypowiedzi) a pod koniec tygodnia wszyscy zgodnie orzekną, że jestem dziwna, zaczną obgadywać po kątach i wykorzystywać, bo zorientują się, że nie umiem powiedzieć "nie, nie zrobię tego, bo to nie należy do moich obowiązków".
Ale w zasadzie nie o to chodzi. Już pierwszego dnia przedstawiono mnie jednemu miłemu pracownikowi. Pracownik ten, dodam dla ułatwienia, że Krzyś, zaczął ze mną miło rozmawiać. A że po pewnym czasie zostaliśmy we dwójkę, to i ja, świadoma nieobecności świadków i innych czynników stresujących, otworzyłam się troszkę, pożartowaliśmy sobie, momentami sprośnie, lecz po koleżeńsku i było sympatycznie. Poznałam, co to znaczy pogadać miło i na luzie (!) z mężczyzną, bo do tej pory nie było mi to dane. (Wiadomo, nieśmiałość, fobia społ. i osobowość unikająca- jak się dowiedziałam przed chwilą- istne 3 w 1, co zaowocowało tym, że mam 23 lata i nie miałam jeszcze chłopaka). No więc wszystko wyglądało miło. Do czasu, gdy nie wyskoczył z propozycją spotkania. O matko, myślałam, że zejdę w trybie przyspieszonym. Rumieniec na twarzy, wzrok się błąka po suficie (nie mogłam na niego spojrzeć), ręce nerwowo trą o siebie- myślał pewnie, że ataku dostałam. I wszystko się s+ w jednej chwili. Wybąkałam: jasne, czemu nie. Przecież możemy iść na kawę. Ale ja teraz nie mam czasu, pracę na studia piszę, pierwszy rozdział muszę oddać promotorowi. On powiedział: ok, ok. Następnego dnia powrócił do tematu i chciał iść ze mną do kina. Powiedziałam, że naprawdę, naprawdę nie mam czasu. A on: dobrze, ale jak tylko znajdziesz czas, to mi powiedz... Gdyby on jeszcze to mówił jakoś... hmmm, normalnie, zaśmiał się, albo coś. Ale miał przy tym tak poważną minę, że nie mogłam tego zdzierżyć i serce mi krwawiło, bo czułam, jakbym mu krzywdę robiła.
Raz podał mi rękę na przywitanie i pogłaskał ją. Spojrzałam na niego zdziwiona i zszokowana. Z tego szoku, aż zapomniałam, że wstydzę się spojrzeć mu w oczy, i złapałam jego wzrok, tak pełen czułości, że aż nie wiedziałam co powiedzieć. Potem jeszcze usłyszałam przechodząc, jak jego jeden kolega mówił do drugiego: "nasz Krzyś to się chyba zakochał".
Nie mówiąc o tym, że często mi pomagał, często przychodziłam na miejsce pracy i okazywało się, że wiele rzeczy zastawałam już zrobionych, a wiem, że nikt inny by tego nie zrobił, bo są to moje obowiązki.
I tak to trwa już pół roku. On nie ma problemu w kontaktach z innymi. Jest towarzyski, ale sprawia wrażenie bardzo czułego. Myślę, że zrozumiałby, gdybym mu powiedziała, że mam problem w relacjach z ludźmi. Powinno być to widać, że mam problemy, ale mam to nieszczęście, że kiedy on przechodzi, ja akurat żartuję sobie z kimś, albo ktoś mnie mija i zaczepia, a ja z grzeczności coś odpowiadam. Było parę takich sytuacji, i boję się, że on może pomyśleć, że celowo z nim nie gadam, że mam w nosie jego uczucie. Teraz już w ogóle nie gadamy, kiedy go mijam odwracam wzrok. On czasem próbuje coś zagadać, ale ja nic nie jestem w stanie z siebie wydobyć. Totalna drętwota.
A sprawy mają się tak, że ja nie wiem, czy on mi się podoba. Podejrzewam, że żywię do niego jakieś cieplejsze uczucia i rozmyślam o nim w wolnych chwilach, bo jest to jedyny facet, który się mną do tej pory zainteresował. Powiedziałabym, że jest to coś w rodzaju uczucia wdzięczności- nie mam pojęcia czy to jest zakochanie. nie byłam nigdy zakochana.
Myślę sobie tak: mogłabym ewentualnie (po pół roku czasu) przypomnieć mu o spotkani, choć pewnie dziwnie by to zabrzmiało. Jestem pewna, że byłby chętny. Ostatnio podszedł, bo chciał mi coś przekazać od siebie z działu. I na zakończenie jeszcze dodał: jakbyś chciała mojej pomocy przy tych papierach to powiedz. A ja patrzyłam się w ścianę i obgryzałam paznokcie. I mruknęłam coś.
Jezu. Teraz jak to czytam, to nie wiem jakie on może mieć o mnie zdanie, pewnie myśli, że jestem nienormalna.
A więc: ewentualne spotkanie wchodzi w grę. Ale co potem.A jeśli by chciał czegoś więcej? Jeśli by powiedział: spróbujmy być razem? O czym ja mam z nim gadać? Randka, Boże, chybabym zeszła. Jedna, jeszcze może być. A jeśli na następnym spotkaniu powie: rany, ona jest faktycznie taka drętwa! (a nie jestem!!!) A jeśli szybko mu przejdzie? A jeśli przedstawi mnie swoim znajomym, a oni mnie wyśmieją? Jeśli ja się zacznę angażować, a on mnie zostawi? Albo będzie niecierpliwy? Mam ochotę na seks z nim, całe moje ciało się do niego wyrywa, ale nie rozbiorę się przed nim, prędzej zdechnę, niż miałby spojrzeć na moje ciało. No, może, jak zgasimy światł A jesli pomyśli, że jestem kiepska w łóżku? 23 -latka -dziewica, czy to normalne, skoro nie jestem religijna i nie zamierzam czekać z tym do ślubu? Ja nawet całować się nie umiem. A jeśli przyjrzy mi się uważnie i zauważy te krzywe zęby i wągry na nosie? (haha, przecież jestem przepotworna, czy on tego nie widzi? ślepy, czy co?) Jak ja mam mu to wytłumaczyć, że chciałabym, ale umieram z przerażenia. Czy on to w ogóle zrozumie? Boję się i związku z nim i seksu i wszystkiego. Wolałbym, żeby nie było po nim tak bardzo widać, że mu zależy, wszystko byłoby łatwiejsze.
Czy mam wracać do tej sprawy po pół roku?
Mam podejść i powiedzieć: musimy pogadać - teraz, kiedy wcale już ze sobą nie gadamy?
Ale to trudne.
Mam wrażenie, że odtrącam osobę, która naprawdę może mnie zrozumieć, i której naprawdę na mnie zależy. A jest całe mnóstwo nieżyczliwych mi ludzi, którzy się ze mnie śmieją i mnie nie szanują. To, że on mnie szanuje, naprawdę wiele dla mnie znaczy
Rozpisałam się, przepraszam. I zapłakałam klawiaturę