06 Paź 2019, Nie 17:25, PID: 807062
Postaram się opisać sytuacje jak najbardziej rzeczowo...
Otóż, zaczęłam studia zaoczne, jestem po pierwszym zjeździe i cóż...mam mieszane odczucia. W zasadzie zaczynałam je mieć już miesiąc wcześniej, ale zwalałam to na stres związany z nową sytuacją. Po pierwsze nie odnajduję się tam społecznie. Grupa w większej mierze składa się z młodzieży świeżo po liceum (ja sama mam 26 lat, więc niestety bliżej mi już do 30-stki), spora część osób przyszła z kimś znajomym, czy to kumple czy koleżanka i trzymają się razem. Pojedyncze osoby siedzą z nosami w telefonie. Tak to przynajmniej wyglądało w pierwszym dniu. Dowiedziałam się pod koniec zajęć, że jest organizowana impreza integracyjna, ale nie wybrałam się na nią z tego względu, że jestem spoza miasta, w ciągu tygodnia pracuję i chciałabym odpocząć, poza tym za dużo wrażeń jak na pierwszy dzień. Ponad to, być może niektórych to zdziwi, ale jestem typem osoby, która nie imprezuje jeśli nie mam spokojnej głowy, tzn. wiem że rano np. trzeba iść do pracy. No i mam to do siebie, że potrzebuje czasu, żeby się z ludźmi "oswoić" i zdecydowanie lepiej mi to wychodzi w grupie max 3 rozmówców, więc całkiem możliwe, że moja obecność tam, ograniczyła by się do popijania piwa w milczeniu (tak wiem, tysiąc wymówek ). I nie wiem czy to nie był błąd, bo dziś odniosłam wrażenie, że jakoś ci ludzie bardziej ze sobą rozmawiają (zwłaszcza chłopaki, ale może to kwestia tego, że generalnie faceci jakoś łatwiej się między sobą zapoznają). Może to głupie, ale zrobiło mi się trochę przykro jak dziewczyna, którą wczoraj widziałam taką na uboczu, samotną, dziś już rozmawiała w najlepsze z innym dziewczęciem.
Nie oczekuję że znajdę sobie tam jakiś kumpli, zdawałam sobie sprawę z specyfiki zaocznych, ale no sami przyznacie, że siedzieć przez te parę godzin i dosłownie z nikim nie zamienić słowa w trakcie gdy większość ze sobą coś tam pogada jest mocno nie komfortowe. Sama zaczęłam nieco siedzieć z telefonem w łapie, wiem, źle robię, ale wolę tak, niż siedzieć i patrzeć się w ścianę.
Ciężko mi jest zagadać czy się wtrącić do rozmowy, zwłaszcza jak gadają w kilka osób (lęk przed byciem zignorowanym). Te chłopaki co chwila jakieś wtręty robią w trakcie wykładów, jakby chcieli się popisać swoją wiedzą...czuję się przy nich głupia i niepasująca do nich...
Co do samego kierunku - wybrałam "bo zainteresowania", zapowiada się dość ciekawie, wykładowcy wydają się być mili, ale...gdzieś tam z tyłu głowy mam poczucie, że to są rzeczy których mogłabym się dowiedzieć na własną rękę bez tracenia wolnych weekendów, pieniędzy, bez przymusu, bez stresu związanego z jakimiś sesjami itd. Z jednej strony mam już swoje lata, przyzwyczaiłam się już w ciągu tych kilku lat do tej wolności, że poza pracą nie mam żadnego "homonta", wiem że to głupio zabrzmi, ale boję się tej nauki, tego że jak będę MUSIAŁA się uczyć, to ciężko będzie mi się zmobilizować. Z drugiej strony te studia dają mi ten papierek choćby i zawsze jakieś większe perspektywy niż ....
Czy ktoś był w podobnej sytuacji i mógłby mi coś doradzić?
Otóż, zaczęłam studia zaoczne, jestem po pierwszym zjeździe i cóż...mam mieszane odczucia. W zasadzie zaczynałam je mieć już miesiąc wcześniej, ale zwalałam to na stres związany z nową sytuacją. Po pierwsze nie odnajduję się tam społecznie. Grupa w większej mierze składa się z młodzieży świeżo po liceum (ja sama mam 26 lat, więc niestety bliżej mi już do 30-stki), spora część osób przyszła z kimś znajomym, czy to kumple czy koleżanka i trzymają się razem. Pojedyncze osoby siedzą z nosami w telefonie. Tak to przynajmniej wyglądało w pierwszym dniu. Dowiedziałam się pod koniec zajęć, że jest organizowana impreza integracyjna, ale nie wybrałam się na nią z tego względu, że jestem spoza miasta, w ciągu tygodnia pracuję i chciałabym odpocząć, poza tym za dużo wrażeń jak na pierwszy dzień. Ponad to, być może niektórych to zdziwi, ale jestem typem osoby, która nie imprezuje jeśli nie mam spokojnej głowy, tzn. wiem że rano np. trzeba iść do pracy. No i mam to do siebie, że potrzebuje czasu, żeby się z ludźmi "oswoić" i zdecydowanie lepiej mi to wychodzi w grupie max 3 rozmówców, więc całkiem możliwe, że moja obecność tam, ograniczyła by się do popijania piwa w milczeniu (tak wiem, tysiąc wymówek ). I nie wiem czy to nie był błąd, bo dziś odniosłam wrażenie, że jakoś ci ludzie bardziej ze sobą rozmawiają (zwłaszcza chłopaki, ale może to kwestia tego, że generalnie faceci jakoś łatwiej się między sobą zapoznają). Może to głupie, ale zrobiło mi się trochę przykro jak dziewczyna, którą wczoraj widziałam taką na uboczu, samotną, dziś już rozmawiała w najlepsze z innym dziewczęciem.
Nie oczekuję że znajdę sobie tam jakiś kumpli, zdawałam sobie sprawę z specyfiki zaocznych, ale no sami przyznacie, że siedzieć przez te parę godzin i dosłownie z nikim nie zamienić słowa w trakcie gdy większość ze sobą coś tam pogada jest mocno nie komfortowe. Sama zaczęłam nieco siedzieć z telefonem w łapie, wiem, źle robię, ale wolę tak, niż siedzieć i patrzeć się w ścianę.
Ciężko mi jest zagadać czy się wtrącić do rozmowy, zwłaszcza jak gadają w kilka osób (lęk przed byciem zignorowanym). Te chłopaki co chwila jakieś wtręty robią w trakcie wykładów, jakby chcieli się popisać swoją wiedzą...czuję się przy nich głupia i niepasująca do nich...
Co do samego kierunku - wybrałam "bo zainteresowania", zapowiada się dość ciekawie, wykładowcy wydają się być mili, ale...gdzieś tam z tyłu głowy mam poczucie, że to są rzeczy których mogłabym się dowiedzieć na własną rękę bez tracenia wolnych weekendów, pieniędzy, bez przymusu, bez stresu związanego z jakimiś sesjami itd. Z jednej strony mam już swoje lata, przyzwyczaiłam się już w ciągu tych kilku lat do tej wolności, że poza pracą nie mam żadnego "homonta", wiem że to głupio zabrzmi, ale boję się tej nauki, tego że jak będę MUSIAŁA się uczyć, to ciężko będzie mi się zmobilizować. Z drugiej strony te studia dają mi ten papierek choćby i zawsze jakieś większe perspektywy niż ....
Czy ktoś był w podobnej sytuacji i mógłby mi coś doradzić?