16 Kwi 2011, Sob 12:45, PID: 249108
Zacznę od tego, że od jakiegoś czasu (może 2 miesięcy) przechodzę gorszy okres. Gdy o tym myślę, to mam wrażenie, że ten właśnie "gorszy okres" sama sobie wmówiłam i tak naprawdę to moja wina, że się tak czuję. Z drugiej jednak strony w moim życiu troszkę się zdarzyło i w pewnym momencie nie mogłam sobie z tym poradzić. Ogólnie mówiąc - czuję się źle. Ciągle chcę spać, nie mam ochoty "przeżywać" kolejnego dnia. Aczkolwiek nie jest to aż tak silne. Jedynie sporadycznie płaczę.
Zaczęłam jednak także obawiać się o przyszłość. O przyjaźń, rodzinę, pracę... i wszystko inne tego typu. Także bardzo skupiam się na sobie. Analizuję swoje zachowanie. Bardzo dużo myślę. Walczę ze swoją niską samooceną - z początku starałam się po prostu myśleć o moich zaletach, ale okazuje się, że niewyobrażalnie szybko znajduje się osoba lub sytuacja, która próbuje mi wmówić jaka jestem zła. Z pewnością tego zła na swój temat trochę wyszukuję. Myślę, że mam silną osobowość, ale mimo to od jakiegoś czasu przestałam sobie z tym radzić. Nigdy nie miałam dobrego kontaktu z rodzicami - nawet teraz nie potrafiłabym z nimi porozmawiać całkowicie szczerze o moich problemach (tych głębszych). W podstawówce i gimnazjum nie miałam lekko, gdyż pewne dziewczyny skutecznie nie pozwalały mi się otworzyć. Skutecznie do pewnego momentu - od połowy gimnazjum jest coraz lepiej. Jednak wciąż noszę w sobie to, czym zostałam nakarmiona w dzieciństwie - poczuciem niższości, poczuciem tego, jaka jestem niefajna, brzydka i jedynie potrafię narzekać na to, co robią inni. Mianowicie - od zawsze, mimo tego wszystkiego, buntowałam się. Głównie przeciwko piciu alkoholu, ćpania itd. Teraz inaczej do tego podchodzę i potrafię to zaakceptować, mimo że nadal nie popieram. Wtedy to był faktycznie krzyk głupiej nastolatki
Aktualnie w moim domu jestem bezustannie krytykowana przez rodzeństwo (rodziców trochę też), a to przez nieładny uśmiech, a to przez "krzywy ryj", "wielki nos", "ohydne włosy". No i również przez moje zachowanie - źle się śmieję, źle patrzę, źle mówię "Dzień dobry". A następnego dnia moja kochana rodzina potrafi mnie zapytać, dlaczego jestem ciągle taka smutna. Poza tym mam w domu kłótnie mniej więcej co 2 dni.
Byłam osobą nieśmiałą. Myślę, że teraz też jestem trochę nieśmiała. Kiedyś panicznie bałam się poznawać nowych ludzi - byłam przekonana, że mnie nie polubią. W mojej głowie utwierdzałam się w przekonaniu, że jestem inna, odmienna. Mam to do teraz, ale w mniejszym stopniu. Aktualnie jestem na dziwnym etapie - niektórych ludzi zupełnie się nie boję, a przy innych jestem bardzo spięta. A konkretniej - zastanawiam się nad tym, co mówię, co mam powiedzieć, a czego nie powinnam. Gdy powiem coś nie tak, czuję się źle. Najgorszy jest chyba jednak kontakt wzrokowy. Nie mogę go z taką osobą utrzymać. Jednak ciągle nad tym pracuję. Gdy zrobię coś głupiego, to długo to rozpamiętuje. Jedna sytuacja, choć powinna być zamknięta, siedzi we mnie do dziś. Potrafię analizować każdy szczegół i wyszukiwać w nim mojej głupoty. Potem szukam usprawiedliwienia, następnie, gdy już czuję się wystarczająco dobrze, to znowu wraca. Tak w kółko. Jak widać - bardzo skupiam się na sobie.
Niektórzy ludzie bardzo mnie krępują. Czuję się źle, gdy nie umiem zachować się w niektórych sytuacjach tak, jak "powinnam". Potrafię porównywać się do innych - rozmyślam, czy zachowałabym się tak samo, jak ta czy inna osoba. Stwierdzam, że nie, a to "przecież" świadczy o tym, że coś ze mną nie tak.
Mój strach dotyczący tego, czy znajdę sobie kogoś z kim będę mogła dzielić życie trochę się zmniejszył. Myślę, że na przestrzeni tak długiego okresu, jaki opisałam, nabrałam pewności siebie, a przede wszystkim - zaczęłam rozmawiać ze swoimi uczuciami.
Często jednak nadal siebie nie rozumiem - tworzy się we mnie bariera, która nakłania mnie, aby myśleć inaczej. Nie dopuszczam do siebie świadomości, że mogę TAK twierdzić, albo, że TAK może być.
Jednak za bardzo przejmuję się krytyką. Choćbym wiedziała, że ktoś, kto mnie obraża, nie miał racji, to ten ból we mnie zostaje. Kumuluje się - a było takich sytuacji naprawdę wiele - zarówno w domu, jak i w szkole.
To bardzo poplątane. Codziennie walczę, ale, jak już mówiłam na początku, od jakiegoś czasu brakuje mi sił. Krążę tylko od użalania się nad sobą do wychwalania siebie - góra i dół, góra i dół. Nie mam przez to spokoju. Staram się to hamować, wyciszyć.
Jeszcze jedną sprawą jest mój wygląd. Bardzo zwracam uwagę na to, jak wyglądam. Wykorzystuję każdą okazję, by przejrzeć się w lustrze. I, co dość dziwne, raz stwierdzam, że jestem ładna, a raz, że niewyobrażalnie brzydka. To w dużym stopniu decyduje o moim nastroju. Z tym też staram się walczyć.
Od jakiegoś czasu też zaczęłam na siłę wyszukiwać złych cech i błędów u bliskich mi osób. Zdarza mi się im to, umyślnie lub nie, zakomunikować. Wtedy czuję się jeszcze gorzej. Prosty mechanizm myślowy: "jeśli jestem zła dla kogoś, kto jest dla mnie dobry, to muszę być niewybaczalnie zła. A jak jestem niewybaczalnie zła, to z pewnością nie ma we mnie nic dobrego i nie zasługuję na nic dobrego. Muszę się więc ukarać". Karzę się myślami o sobie.
Dopiero po jakimś czasie zaczęłam dostrzegać, jak działają moje myśli i uczucia. Mimo to często nadal się co do nich mylę.
To był mój życiorys. Jeśli ktoś to przeczyta, to mu dziękuję i przepraszam za tak długi tekst. Ale najmocniej dziękuję temu, kto mi coś odpisze. Chociaż sam fakt napisania wszystkiego szczerze jest dla mnie pomocą.
Moje pytania: czy powinnam iść do psychologa (i tak nie pójdę, bo nie mam pieniędzy i się boję)?
czy coś mi jest?
co powinnam zrobić, aby skuteczniej walczyć ze swoimi myślami?
Dziękuję
Zaczęłam jednak także obawiać się o przyszłość. O przyjaźń, rodzinę, pracę... i wszystko inne tego typu. Także bardzo skupiam się na sobie. Analizuję swoje zachowanie. Bardzo dużo myślę. Walczę ze swoją niską samooceną - z początku starałam się po prostu myśleć o moich zaletach, ale okazuje się, że niewyobrażalnie szybko znajduje się osoba lub sytuacja, która próbuje mi wmówić jaka jestem zła. Z pewnością tego zła na swój temat trochę wyszukuję. Myślę, że mam silną osobowość, ale mimo to od jakiegoś czasu przestałam sobie z tym radzić. Nigdy nie miałam dobrego kontaktu z rodzicami - nawet teraz nie potrafiłabym z nimi porozmawiać całkowicie szczerze o moich problemach (tych głębszych). W podstawówce i gimnazjum nie miałam lekko, gdyż pewne dziewczyny skutecznie nie pozwalały mi się otworzyć. Skutecznie do pewnego momentu - od połowy gimnazjum jest coraz lepiej. Jednak wciąż noszę w sobie to, czym zostałam nakarmiona w dzieciństwie - poczuciem niższości, poczuciem tego, jaka jestem niefajna, brzydka i jedynie potrafię narzekać na to, co robią inni. Mianowicie - od zawsze, mimo tego wszystkiego, buntowałam się. Głównie przeciwko piciu alkoholu, ćpania itd. Teraz inaczej do tego podchodzę i potrafię to zaakceptować, mimo że nadal nie popieram. Wtedy to był faktycznie krzyk głupiej nastolatki
Aktualnie w moim domu jestem bezustannie krytykowana przez rodzeństwo (rodziców trochę też), a to przez nieładny uśmiech, a to przez "krzywy ryj", "wielki nos", "ohydne włosy". No i również przez moje zachowanie - źle się śmieję, źle patrzę, źle mówię "Dzień dobry". A następnego dnia moja kochana rodzina potrafi mnie zapytać, dlaczego jestem ciągle taka smutna. Poza tym mam w domu kłótnie mniej więcej co 2 dni.
Byłam osobą nieśmiałą. Myślę, że teraz też jestem trochę nieśmiała. Kiedyś panicznie bałam się poznawać nowych ludzi - byłam przekonana, że mnie nie polubią. W mojej głowie utwierdzałam się w przekonaniu, że jestem inna, odmienna. Mam to do teraz, ale w mniejszym stopniu. Aktualnie jestem na dziwnym etapie - niektórych ludzi zupełnie się nie boję, a przy innych jestem bardzo spięta. A konkretniej - zastanawiam się nad tym, co mówię, co mam powiedzieć, a czego nie powinnam. Gdy powiem coś nie tak, czuję się źle. Najgorszy jest chyba jednak kontakt wzrokowy. Nie mogę go z taką osobą utrzymać. Jednak ciągle nad tym pracuję. Gdy zrobię coś głupiego, to długo to rozpamiętuje. Jedna sytuacja, choć powinna być zamknięta, siedzi we mnie do dziś. Potrafię analizować każdy szczegół i wyszukiwać w nim mojej głupoty. Potem szukam usprawiedliwienia, następnie, gdy już czuję się wystarczająco dobrze, to znowu wraca. Tak w kółko. Jak widać - bardzo skupiam się na sobie.
Niektórzy ludzie bardzo mnie krępują. Czuję się źle, gdy nie umiem zachować się w niektórych sytuacjach tak, jak "powinnam". Potrafię porównywać się do innych - rozmyślam, czy zachowałabym się tak samo, jak ta czy inna osoba. Stwierdzam, że nie, a to "przecież" świadczy o tym, że coś ze mną nie tak.
Mój strach dotyczący tego, czy znajdę sobie kogoś z kim będę mogła dzielić życie trochę się zmniejszył. Myślę, że na przestrzeni tak długiego okresu, jaki opisałam, nabrałam pewności siebie, a przede wszystkim - zaczęłam rozmawiać ze swoimi uczuciami.
Często jednak nadal siebie nie rozumiem - tworzy się we mnie bariera, która nakłania mnie, aby myśleć inaczej. Nie dopuszczam do siebie świadomości, że mogę TAK twierdzić, albo, że TAK może być.
Jednak za bardzo przejmuję się krytyką. Choćbym wiedziała, że ktoś, kto mnie obraża, nie miał racji, to ten ból we mnie zostaje. Kumuluje się - a było takich sytuacji naprawdę wiele - zarówno w domu, jak i w szkole.
To bardzo poplątane. Codziennie walczę, ale, jak już mówiłam na początku, od jakiegoś czasu brakuje mi sił. Krążę tylko od użalania się nad sobą do wychwalania siebie - góra i dół, góra i dół. Nie mam przez to spokoju. Staram się to hamować, wyciszyć.
Jeszcze jedną sprawą jest mój wygląd. Bardzo zwracam uwagę na to, jak wyglądam. Wykorzystuję każdą okazję, by przejrzeć się w lustrze. I, co dość dziwne, raz stwierdzam, że jestem ładna, a raz, że niewyobrażalnie brzydka. To w dużym stopniu decyduje o moim nastroju. Z tym też staram się walczyć.
Od jakiegoś czasu też zaczęłam na siłę wyszukiwać złych cech i błędów u bliskich mi osób. Zdarza mi się im to, umyślnie lub nie, zakomunikować. Wtedy czuję się jeszcze gorzej. Prosty mechanizm myślowy: "jeśli jestem zła dla kogoś, kto jest dla mnie dobry, to muszę być niewybaczalnie zła. A jak jestem niewybaczalnie zła, to z pewnością nie ma we mnie nic dobrego i nie zasługuję na nic dobrego. Muszę się więc ukarać". Karzę się myślami o sobie.
Dopiero po jakimś czasie zaczęłam dostrzegać, jak działają moje myśli i uczucia. Mimo to często nadal się co do nich mylę.
To był mój życiorys. Jeśli ktoś to przeczyta, to mu dziękuję i przepraszam za tak długi tekst. Ale najmocniej dziękuję temu, kto mi coś odpisze. Chociaż sam fakt napisania wszystkiego szczerze jest dla mnie pomocą.
Moje pytania: czy powinnam iść do psychologa (i tak nie pójdę, bo nie mam pieniędzy i się boję)?
czy coś mi jest?
co powinnam zrobić, aby skuteczniej walczyć ze swoimi myślami?
Dziękuję