01 Lut 2013, Pią 10:43, PID: 337077
Witajcie, jestem tu nowa.
Opiszę pewną sytuację. Wczoraj miałam egzamin ustny z literatury. Przeczytałam wszystkie książki, bo nie lubię udawać, że wiem, od razu się poddaję i nie walczę z taką "wiedzą", więc streszczenia w moim wypadku odpadają...
Na egzaminie profesor zaskoczył mnie, powiedział, że oddaje mi głos i mogę mówić o czym chcę (inni potraktowaliby to jak zbawienie), ja zaczęłam się stresować, że nie na taką formę się przygotowałam, ale zaczęłam coś tam mówić, wolno, cedząc każde słowo, żeby było ładnie, składnie. Nie mówię już o tym, że nie powiedziałam połowy rzeczy o których mogłabym mówić, ale cóż... dostałam 4.
On widział moją niemoc, wzrok wbity w podłogę, widział, że wiem, że czytałam, ale kompletnie nie potrafię swobodnie mówić. Powiedział "nie będę pani dłużej męczył na lepszą ocenę, bo mówienie dziś chyba sprawia pani ból". Prawie się tam rozpłakałam, chciałam mu powiedzieć co czuję (ale na szczęście się powstrzymałam, bo jakoś uzewnętrznianie w takich skrajnych sytuacjach przychodzi mi łatwo, a nie każdy chce słuchać co jakaś głupia studentka przeżywa). Problem jest taki, że osoby wychodzące z 3 skakały i się cieszyły, a ja... ja wyszłam prawie z płaczem, w domu się rozpłakałam, wstałam rano i płaczę - że się zbłaźniłam, że znowu wyszłam na kretynkę, że nie umiem sobie z tym radzić w takich stresujących sytuacjach, że sypnęłam kilka razy jakimś banałem... Zauważyłam, że nie jestem nieśmiała w stosunku do wszystkich ludzi, może trochę wycofana, trudno nawiązuję kontakty, prawie nie mam znajomych, stresuję się jak spotkam w tramwaju kogoś z roku i udaję, że nie widzę, ale jakoś "daję radę", choć z trudem, ale do rzeczy - po prostu panicznie boję się relacji z ludźmi inteligentniejszymi od siebie. Wczoraj zaczęłam interpretować pewną powieść, profesor coś dopowiedział od siebie, a ja czułam straszny wyrzut, że się tego nie domyśliłam sama i zaczęłam go przepraszać, on, że nie ma za co. Czuję się jak skończona idiotka, chciałabym wymazać takie dni jak wczorajszy z pamięci (piszę płacząc). Zdaję sobie sprawę, że inni cieszyliby się z samej oceny, a dla mnie ważniejsze jest wrażenie jakie zrobiłam na inteligentniejszym od siebie człowieku. Nigdy nie byłam kujonem, ambicje mam umiarkowane, z pisemnymi egzaminami nie mam takich "dylematów", nie raz dostanę 3 i cieszę się, że zdane, a moja praca gdzieś się wtopiła w tłum i nikt nie kojarzy mojej głupoty z moją twarzą. Nie wiem na co cierpię, ale to raczej nie jest normalne... :-(
Opiszę pewną sytuację. Wczoraj miałam egzamin ustny z literatury. Przeczytałam wszystkie książki, bo nie lubię udawać, że wiem, od razu się poddaję i nie walczę z taką "wiedzą", więc streszczenia w moim wypadku odpadają...
Na egzaminie profesor zaskoczył mnie, powiedział, że oddaje mi głos i mogę mówić o czym chcę (inni potraktowaliby to jak zbawienie), ja zaczęłam się stresować, że nie na taką formę się przygotowałam, ale zaczęłam coś tam mówić, wolno, cedząc każde słowo, żeby było ładnie, składnie. Nie mówię już o tym, że nie powiedziałam połowy rzeczy o których mogłabym mówić, ale cóż... dostałam 4.
On widział moją niemoc, wzrok wbity w podłogę, widział, że wiem, że czytałam, ale kompletnie nie potrafię swobodnie mówić. Powiedział "nie będę pani dłużej męczył na lepszą ocenę, bo mówienie dziś chyba sprawia pani ból". Prawie się tam rozpłakałam, chciałam mu powiedzieć co czuję (ale na szczęście się powstrzymałam, bo jakoś uzewnętrznianie w takich skrajnych sytuacjach przychodzi mi łatwo, a nie każdy chce słuchać co jakaś głupia studentka przeżywa). Problem jest taki, że osoby wychodzące z 3 skakały i się cieszyły, a ja... ja wyszłam prawie z płaczem, w domu się rozpłakałam, wstałam rano i płaczę - że się zbłaźniłam, że znowu wyszłam na kretynkę, że nie umiem sobie z tym radzić w takich stresujących sytuacjach, że sypnęłam kilka razy jakimś banałem... Zauważyłam, że nie jestem nieśmiała w stosunku do wszystkich ludzi, może trochę wycofana, trudno nawiązuję kontakty, prawie nie mam znajomych, stresuję się jak spotkam w tramwaju kogoś z roku i udaję, że nie widzę, ale jakoś "daję radę", choć z trudem, ale do rzeczy - po prostu panicznie boję się relacji z ludźmi inteligentniejszymi od siebie. Wczoraj zaczęłam interpretować pewną powieść, profesor coś dopowiedział od siebie, a ja czułam straszny wyrzut, że się tego nie domyśliłam sama i zaczęłam go przepraszać, on, że nie ma za co. Czuję się jak skończona idiotka, chciałabym wymazać takie dni jak wczorajszy z pamięci (piszę płacząc). Zdaję sobie sprawę, że inni cieszyliby się z samej oceny, a dla mnie ważniejsze jest wrażenie jakie zrobiłam na inteligentniejszym od siebie człowieku. Nigdy nie byłam kujonem, ambicje mam umiarkowane, z pisemnymi egzaminami nie mam takich "dylematów", nie raz dostanę 3 i cieszę się, że zdane, a moja praca gdzieś się wtopiła w tłum i nikt nie kojarzy mojej głupoty z moją twarzą. Nie wiem na co cierpię, ale to raczej nie jest normalne... :-(