25 Sie 2012, Sob 21:44, PID: 313736
Nie wiem co we mnie ostatnimi czasy wstąpiło, ale od dłuższego czasu czuję się potwornie skrępowana. Ten stan towarzyszy mi zwłaszcza gdy znajdę się w jakimś miejscu gdzie jest większa ilość osób, czyli w kościele jak to już kiedyś poruszałam, ale też gdy np. siedzę czekając na swoją kolej u lekarza. Inni tak pewnie co jakiś czas obserwują swoich towarzyszy a ja... boję się patrzeć!!! Bo nie wiem czy pod tym wzrokiem kryje się przyjazne nastawienie. Każdy tak jakoś bez zastanowienia się popatrzy jak ktoś chociażby wychodzi z jakichś drzwi, a ja muszę pomyśleć nad każdym ruchem głowy, i wiem że są one bardzo niepewne.Tak dalece jestem niepewna, że przy ludziach czuję się jak intruz. W takiej chwili czuję jak znikają moje wewnętrzne granice, jak moim ciałem zaczyna rządzić lęk. Czasami wydaje mi się, że nawet jak czuję się normalnie to mogę zdradzić się swoją niepewną postawą. Bo tak często zarzucano mi niepewność w mówieniu, nawet gdy się uśmiechałam to ludzie jakoś to wyczuli I jak tu czuć się pewnie??? Wiem, że ludzie nie patrzą się przez złośliwość, tylko ot tak. No ale jakoś tak odruchowo się wtedy krępuje. Tak dogłębnie mam to wszystko zakodowane w podświadomości. Tak łatwo zachwiać moją pewnością. Nie jest tak, że ja od razu negatywnie się do wszystkiego nastawiam. Powtarzam sobie pozytywne, naprawdę mocne myśli, wyjęte wprost z Pisma Świętego, wierzę w nie całym sercem ale... może moja wiara jest w rzeczywistości zbyt płytka? Nie wiem, ale wydaje mi się, że to działa przez chwilę a to skrępowanie przychodzi szybciej niż zdążę sobie coś w głowie sformułować. Bo tak już jestem nauczona, tak reaguję na spojrzenie, które strasznie mi ciąży.. Strasznie oporna ta moja podświadomość. A naprawdę tego nie chcę. Zwierzyłam się pewnej osobie X, ale ona twierdzi, że ja ciągle rozpamiętuje i że tak naprawdę nic nie chcę z tym zrobić. Z tym pierwszym to się po części zgodzę, ale dlaczego nie mogę porozmawiać z kimś bliskim o tym co mnie trapi? I przykro mi się robi, bo co ja bym dała, żeby tą niepewność wyplenić. Zmyć z siebie całe to skrępowanie. Kurczę, człowiek nie docenia tego co ma zawczasu. Jaka ja byłam kiedyś bezstresowa , aż tęsknię. I bardzo pragnę odzyskać dawną siebie. I toczy się we mnie wojna dwóch osobowości przez co stoję w miejscu.Normalni ludzie nic nie robią i są wyluzowani, a ja tak się wysilam i...lipa Krępuję się też gdy np. coś do kogoś mówię, a ktoś kogo dobrze nie znam w tym czasie lustruje mnie wzrokiem. Przypomniała mi się jeszcze taka sytuacja kiedy na mszy taki jeden nowo przybyły ksiądz tak głębokim spojrzeniem przeszywał wszystkich obecnych (obiektywnie potwierdzone ) i mi się wydawało, że od razu mnie przejrzał na wylot. I się krępowałam przy każdym podniesieniu wzroku. Czasami też gdy przepisuję coś z tablicy, to tak nieśmiało podnoszę głowę, nie tak jak inni . Może wywieram na siebie za dużą presję, ale inni wywierają większą. Mogliby się tak nie czepiać o każe mniej pewne zachowanie czy wypowiedź. W pewnych sytuacjach czuję się pewnie, ale na dłuższą metę moja pewność to... Potrzebuję wewnętrznej stabilizacji!!! Choć wmawiam w siebie pewność to będzie ona wyuczona, nie oszukujmy się, nie jest to mój naturalny stan. A człowiek chory na niepewność jest nią tak owładnięty, że szkoda gadać. Czy istnieje może ktoś spośród was, kto wyzbył się skrępowania? Bądź jakoś sobie z nim radzi? Dlatego zwracam się o pomoc: KOCHANE DUSZE tego forum, chyba najbardziej wyrozumiałe na Ziemii (przepraszam za ten patetyczny zwrot) gdziekolwiek się podziewacie, pomóżcie !!! Bo tracę panowanie nad swoją, a może już nie osobą.