16 Cze 2013, Nie 23:00, PID: 354800
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 16 Cze 2013, Nie 23:14 przez zagubiona27.)
Od bardzo dawna czyta to forum. Bardzo długo zastanawiałam się nad rejestracją i opisaniem swojego dziwnego życia (również dla samej siebie). Może w ten sposób spojrzę na nie z boku, a może uzyskam trafne rady w związku ze swoim problemem.
Generalnie jestem osobom dziwną. Albo się nią stałam albo tak było zawsze, ale nikt tego nie zauważał.
Zostałam wychowana przez kochaną, ale despotyczną mamę, która miała ogromne wymagania. Ja wtedy jako osoba energiczna i śmiała próbowałam im sprostać, choć nie było łatwo. Często bałam się wrócić do domu z 4. Nigdy mnie nie biła, ale samo krzyczenie było dla mnie ogromną męką. Byłam uzdolniona nie tylko matematycznie, ale i plastycznie, a także jeździłam na zawody sportowe. Kochałam biegać i wszędzie mnie było pełno. Zawsze z uśmiechem na ustach pomagałam i pocieszałam innych. Miałam całą masę znajomych.
To wszystko się skończyło wraz z poważnym wypadkiem. Byłam 2 razy reanimowana. Wstrząs mózgu, poważne złamania nóg i ręki. Obudziłam się po tygodniu zdziwiona, że żyje. Powinnam się cieszyć tym faktem. Jednak zdanie na innych, długa rehabilitacja, zaniki pamięci i najważniejsze długi odseparowanie od ludzi poza grono najbliższej rodziny zrobiło swoje. Znajomi na początku odwiedzali, a później z upływem miesięcy zapomnieli. Ten okres pamiętam jako jeden z najgorszych etapów mojego życia. I to wtedy się zamknęłam i zmieniłam o 360 stopni. Byłam uziemiona i nie radziłam sobie z tym.
Po powrocie do normalnego (choć już normalne nie było) życia, nie wróciła dawna "ja". Stałam się innym człowiekiem. Nie miałam znajomych (do nikogo się nie odzywałam, bałam się zabierać głos na lekcji, ciągle czułam strach i olbrzymi stres przed wyjściem gdziekolwiek) i z nikim nie rozmawiałam. Moje stopnie były godne pożałowania, a wolny czas spędzałam przed telewizorem jedząc przy tym spore ilości chipsów i słodyczy. Opamiętałam się, gdy moja waga zaczęła wpływać na moje zdrowie.
Po długiej walce udało mi się odzyskać smukłą sylwetkę poprzez dietę, sport, a później poprzez rozpoczęcie wyniszczania się w inny sposób- papierosy.
Kolejny etap to studia na które nie chciałam iść- zmusiła mnie oczywiście mama i to dzienne. Zamiast wejść na rynek pracy w fazie dobrej dla potencjalnego pracownika, ja wylądowałam w murach uniwerka na prawniczym kierunku. Pierwszy rok był istną męką, ale prawo mnie pochłonęło w końcu i znalazłam swoją ulubioną gałąź. Do tego nowi znajomi, wszystko się układało i w 50% powróciłam do życia. Ten okres był zarazem bardzo ciężki (sporo nauki, dorywcze prace), ale i bardzo szczęśliwy. Byłam radosna i moje obawy minęły. Nie bałam się zabrać głosu w sali, w której było ponad 100 osób. Stałam się pewna siebie i codziennie towarzyszyła mi myśl, że co by się nie działo to sobie poradzę.
Poznałam też wtedy mojego obecnego męża. Gdy do tego doszło była pozytywną i uśmiechniętą osobą- taką mnie pamięta i bardzo za nią tęskni.
Kolejnym etapem znaczącym w moim życiu było 3letnie bezrobocie. W trakcie 3 lat tylko raz znalazłam zatrudnienie "ponoć" na stałe, ale dostałam wypowiedzenie po pierwszych 2 tygodniach, bo byłam za wolna. W pozostałych pracach na umowę zlecenie sobie radziłam i wszyscy byli zadowolenie z mojej pracy, bo jestem pracowita. Bardzo długo cierpiałam z tego powodu, bo tak się starałam i wydawało mi się, że dobrze pracuje, a tu taka informacja zwrotna. Nie dość, że bezrobocie mnie totalnie podłamało to jeszcze to. W trakcie tak długiego bezrobociu chyba wpadłam w depresję, bo nie chciało mi się żyć. Ciągle płakałam. Któregoś dnia wybuchłam i powiedziałam o tym mężowi. On też sobie nie żałował i wtedy po raz pierwszy mi powiedział, że myśli o rozwodzie bo nie da się już ze mną żyć i że gdyby wiedział, że taka się stanę to by go już dawno nie było. Koniec końców powiedział mi jak bardzo tęskni za dawną "ja". Zdałam sobie sprawę, że ja też ale nie wiem jak "ją" odzyskać. Tak było i nadal jest. Nie znalazłam metody, aby być kimś kim byłam, z kim było mi dobrze w jednym ciele.
Kolejny etap to znalezienie fajnej pracy, w fajnej atmosferze, z fajną ekipą i szefem, w miarę dobrze płatnej jak na okolice. Szczyt marzeń, tym bardziej, że idealnie się wpasowałam i przełożeni byli bardzo zadowolenie z mojej pracy. Nawet z fobią, depresją i innymi współlokatorami mojego ciała idealnie się wpasowałam i odzyskałam radość życia. Nie trwało to oczywiście długo. W dniu kiedy szef oznajmił mi o moim awansie ja mu wręczyłam wypowiedzenie, bo męża przenieśli na drugi koniec Polski.
Tak zostałam bez pracy, ale miałam ogromne poczucie własnej wartości. Wszak byłam takim dobrym pracownikiem, gdzie indziej sobie też poradzę. Pracy szukałam 5 dni. Znalazłam. Na pozór fajną, ale okazało się, że wymagania szefa przerosły moją osobę. Szef okazał się nerwową osobą przez co już od pierwszego tygodnia siedziałam w pracy jak na szpilkach. Wszystko to sprowadzało się do jednego- popełnianie błędów. Ja perfekcjonistka- zaczęłam popełniać błąd za błędem (na szczęście drobne, ale jednak). W firmie (mogę napisać) zajmuje się prawie wszystkim. Od sprzątaczki po kadrową, sekretarkę, windykator, handlowca itp. Zadań cała masa, a tu tylko 1/2 etatu za minimum krajowe.
Już po tygodniu mi wytknął, że pracuje tu aż tydzień i powinnam to i tamto umieć. Jak już nie ma się czego czepiać to czepia się miny- mam być zawsze uśmiechnięta.Każdy dzień to męka. Ale jak mam się uśmiechać skoro, gdy on przychodzi do pracy to patrzy na mnie takimi oczami i z taką minął, jakbym mu nie wiadomo co zrobiła. Wszystko muszę robić w biegu i na czas. Dzięki tej pracy mam, co robić w nocy, a mianowicie się stresować i nie spać, bo nie wiadomo za co oberwę jutro. Do tego ciągle powtarzanie, iż jak się nie poprawię to zakończy ze mną współpracę. Powiedział mi też, że klienci mnie nie lubią i że nie potrafię sobie z nimi radzić. Ciągle o tym myślę, bo jestem bardzo spokojną i cierpliwą osobom. Jak ktoś, kto mnie nie zna może mnie nie lubię. W każdym razie przez to wszystko czuje się do niczego. Co jeszcze tutaj robię? Boję się, że trafię gorzej. Boję się, że znowu będzie mi ktoś zarzucać nieradzenie sobie w pracy. Siedzenia w domu też się boję. I jedna i druga sytuacja mnie zamyka. Znowu czuję strach przed ludźmi, choć lubię pracować z nimi. Ponoć współpracownicy też mnie nie lubię i nie wkomponowałam się w zespół, ale ja nie mam czasu nawet dłużej z nimi pogadać.
Popadam znowu w to samo i nie wiem, jak to powstrzymać. Jak odzyskać dawną ja? Czekam na rady i wskazówki. Być może komuś lepiej będzie spojrzeć na problem z boku. Sama uważam, że jestem nieśmiała, dziwna, mam lekką depresję i lekką fobie społeczną. Czemu nie pójdę do psychologa... jakoś nie mogę się przełamać, aby się otworzyć przed obcą mi osobom.
Przepraszam za długość posta, ale i tak się uwijałam i streściłam do maksimum.
Generalnie jestem osobom dziwną. Albo się nią stałam albo tak było zawsze, ale nikt tego nie zauważał.
Zostałam wychowana przez kochaną, ale despotyczną mamę, która miała ogromne wymagania. Ja wtedy jako osoba energiczna i śmiała próbowałam im sprostać, choć nie było łatwo. Często bałam się wrócić do domu z 4. Nigdy mnie nie biła, ale samo krzyczenie było dla mnie ogromną męką. Byłam uzdolniona nie tylko matematycznie, ale i plastycznie, a także jeździłam na zawody sportowe. Kochałam biegać i wszędzie mnie było pełno. Zawsze z uśmiechem na ustach pomagałam i pocieszałam innych. Miałam całą masę znajomych.
To wszystko się skończyło wraz z poważnym wypadkiem. Byłam 2 razy reanimowana. Wstrząs mózgu, poważne złamania nóg i ręki. Obudziłam się po tygodniu zdziwiona, że żyje. Powinnam się cieszyć tym faktem. Jednak zdanie na innych, długa rehabilitacja, zaniki pamięci i najważniejsze długi odseparowanie od ludzi poza grono najbliższej rodziny zrobiło swoje. Znajomi na początku odwiedzali, a później z upływem miesięcy zapomnieli. Ten okres pamiętam jako jeden z najgorszych etapów mojego życia. I to wtedy się zamknęłam i zmieniłam o 360 stopni. Byłam uziemiona i nie radziłam sobie z tym.
Po powrocie do normalnego (choć już normalne nie było) życia, nie wróciła dawna "ja". Stałam się innym człowiekiem. Nie miałam znajomych (do nikogo się nie odzywałam, bałam się zabierać głos na lekcji, ciągle czułam strach i olbrzymi stres przed wyjściem gdziekolwiek) i z nikim nie rozmawiałam. Moje stopnie były godne pożałowania, a wolny czas spędzałam przed telewizorem jedząc przy tym spore ilości chipsów i słodyczy. Opamiętałam się, gdy moja waga zaczęła wpływać na moje zdrowie.
Po długiej walce udało mi się odzyskać smukłą sylwetkę poprzez dietę, sport, a później poprzez rozpoczęcie wyniszczania się w inny sposób- papierosy.
Kolejny etap to studia na które nie chciałam iść- zmusiła mnie oczywiście mama i to dzienne. Zamiast wejść na rynek pracy w fazie dobrej dla potencjalnego pracownika, ja wylądowałam w murach uniwerka na prawniczym kierunku. Pierwszy rok był istną męką, ale prawo mnie pochłonęło w końcu i znalazłam swoją ulubioną gałąź. Do tego nowi znajomi, wszystko się układało i w 50% powróciłam do życia. Ten okres był zarazem bardzo ciężki (sporo nauki, dorywcze prace), ale i bardzo szczęśliwy. Byłam radosna i moje obawy minęły. Nie bałam się zabrać głosu w sali, w której było ponad 100 osób. Stałam się pewna siebie i codziennie towarzyszyła mi myśl, że co by się nie działo to sobie poradzę.
Poznałam też wtedy mojego obecnego męża. Gdy do tego doszło była pozytywną i uśmiechniętą osobą- taką mnie pamięta i bardzo za nią tęskni.
Kolejnym etapem znaczącym w moim życiu było 3letnie bezrobocie. W trakcie 3 lat tylko raz znalazłam zatrudnienie "ponoć" na stałe, ale dostałam wypowiedzenie po pierwszych 2 tygodniach, bo byłam za wolna. W pozostałych pracach na umowę zlecenie sobie radziłam i wszyscy byli zadowolenie z mojej pracy, bo jestem pracowita. Bardzo długo cierpiałam z tego powodu, bo tak się starałam i wydawało mi się, że dobrze pracuje, a tu taka informacja zwrotna. Nie dość, że bezrobocie mnie totalnie podłamało to jeszcze to. W trakcie tak długiego bezrobociu chyba wpadłam w depresję, bo nie chciało mi się żyć. Ciągle płakałam. Któregoś dnia wybuchłam i powiedziałam o tym mężowi. On też sobie nie żałował i wtedy po raz pierwszy mi powiedział, że myśli o rozwodzie bo nie da się już ze mną żyć i że gdyby wiedział, że taka się stanę to by go już dawno nie było. Koniec końców powiedział mi jak bardzo tęskni za dawną "ja". Zdałam sobie sprawę, że ja też ale nie wiem jak "ją" odzyskać. Tak było i nadal jest. Nie znalazłam metody, aby być kimś kim byłam, z kim było mi dobrze w jednym ciele.
Kolejny etap to znalezienie fajnej pracy, w fajnej atmosferze, z fajną ekipą i szefem, w miarę dobrze płatnej jak na okolice. Szczyt marzeń, tym bardziej, że idealnie się wpasowałam i przełożeni byli bardzo zadowolenie z mojej pracy. Nawet z fobią, depresją i innymi współlokatorami mojego ciała idealnie się wpasowałam i odzyskałam radość życia. Nie trwało to oczywiście długo. W dniu kiedy szef oznajmił mi o moim awansie ja mu wręczyłam wypowiedzenie, bo męża przenieśli na drugi koniec Polski.
Tak zostałam bez pracy, ale miałam ogromne poczucie własnej wartości. Wszak byłam takim dobrym pracownikiem, gdzie indziej sobie też poradzę. Pracy szukałam 5 dni. Znalazłam. Na pozór fajną, ale okazało się, że wymagania szefa przerosły moją osobę. Szef okazał się nerwową osobą przez co już od pierwszego tygodnia siedziałam w pracy jak na szpilkach. Wszystko to sprowadzało się do jednego- popełnianie błędów. Ja perfekcjonistka- zaczęłam popełniać błąd za błędem (na szczęście drobne, ale jednak). W firmie (mogę napisać) zajmuje się prawie wszystkim. Od sprzątaczki po kadrową, sekretarkę, windykator, handlowca itp. Zadań cała masa, a tu tylko 1/2 etatu za minimum krajowe.
Już po tygodniu mi wytknął, że pracuje tu aż tydzień i powinnam to i tamto umieć. Jak już nie ma się czego czepiać to czepia się miny- mam być zawsze uśmiechnięta.Każdy dzień to męka. Ale jak mam się uśmiechać skoro, gdy on przychodzi do pracy to patrzy na mnie takimi oczami i z taką minął, jakbym mu nie wiadomo co zrobiła. Wszystko muszę robić w biegu i na czas. Dzięki tej pracy mam, co robić w nocy, a mianowicie się stresować i nie spać, bo nie wiadomo za co oberwę jutro. Do tego ciągle powtarzanie, iż jak się nie poprawię to zakończy ze mną współpracę. Powiedział mi też, że klienci mnie nie lubią i że nie potrafię sobie z nimi radzić. Ciągle o tym myślę, bo jestem bardzo spokojną i cierpliwą osobom. Jak ktoś, kto mnie nie zna może mnie nie lubię. W każdym razie przez to wszystko czuje się do niczego. Co jeszcze tutaj robię? Boję się, że trafię gorzej. Boję się, że znowu będzie mi ktoś zarzucać nieradzenie sobie w pracy. Siedzenia w domu też się boję. I jedna i druga sytuacja mnie zamyka. Znowu czuję strach przed ludźmi, choć lubię pracować z nimi. Ponoć współpracownicy też mnie nie lubię i nie wkomponowałam się w zespół, ale ja nie mam czasu nawet dłużej z nimi pogadać.
Popadam znowu w to samo i nie wiem, jak to powstrzymać. Jak odzyskać dawną ja? Czekam na rady i wskazówki. Być może komuś lepiej będzie spojrzeć na problem z boku. Sama uważam, że jestem nieśmiała, dziwna, mam lekką depresję i lekką fobie społeczną. Czemu nie pójdę do psychologa... jakoś nie mogę się przełamać, aby się otworzyć przed obcą mi osobom.
Przepraszam za długość posta, ale i tak się uwijałam i streściłam do maksimum.