16 Maj 2013, Czw 21:42, PID: 351036
Czy wy również odwlekacie w nieskończoność myśli działania, plany, cele, obowiązki? Oszukując się, że w takim wypadku rzecz nie ma prawa się zdarzyć?
Mam tak ze wszystkim. Wychodzę z założenia, że jeśli o czymś nie myślę, to znaczy, że to nie istnieje. To pomaga jakoś funkcjonować, bo udaję(a nawet w to wierzę!) że mam czyste sumienie i jeśli nie sprawdzę, nie pomyślę, nie zainteresuję się tematem, jestem bezpieczna, usprawiedliwiona.
Przykładowo, nie sprawdzam terminów egzaminów, bo przecież, dopóki tego nie zrobię, nie muszę się tym martwić, to nie istnieje. I tak, nie poszłam na większość kolokwiów, egzaminów, zaliczeń, umówionych wizyt. (w końcu nie sprawdziłam więc jak mogły się odbyć?)
Na maila grupowego nie zaglądam, bo mogą być tam niepokojące informacje, wyników kolokwiów, deklaracje.
Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, odebrać wpis(lepiej! kilka razy mimo zdanego przedmiotu w ogóle nie zgłosiłam się po niego)oddać indeks w czasie, napisać podań czy zdać w pierwszym terminie.
A to, że czasem uda mi się pójść i coś zaliczyć, wynika z tego, że jestem pilnowana jak dziecko i ktoś tę moją błogą nieświadomość brutalnie przerywa przypominając o obowiązkach czy wręcz wlekąc mnie na egzaminy. W dodatku czuję wtedy złość, bo przecież mogłam trwać w tym stanie hibernacji nadal, i nic by się nie zdarzyło, bo przecież o tym nie myślę, więc by nie mogło...(masło maślane)
I nie umiem się od tego odzwyczaić, tak bardzo, bardzo wierzę, że rzecz nie ma prawa się zdarzyć jeśli o niej nie pomyślę. Sprzeczne to ze sobą, bo przecież zdaję sobie sprawę z tej niedorzeczności a jednak nadal trwam w tym najlepsze.
Przepraszam jeśli taki temat już był, lub wybrałam zły dział(proszę przenieść w odpowiedniejsze miejsce) I za mało zrozumiałam wypowiedź, po prostu nie wiem jak to jaśniej określić.
Mam tak ze wszystkim. Wychodzę z założenia, że jeśli o czymś nie myślę, to znaczy, że to nie istnieje. To pomaga jakoś funkcjonować, bo udaję(a nawet w to wierzę!) że mam czyste sumienie i jeśli nie sprawdzę, nie pomyślę, nie zainteresuję się tematem, jestem bezpieczna, usprawiedliwiona.
Przykładowo, nie sprawdzam terminów egzaminów, bo przecież, dopóki tego nie zrobię, nie muszę się tym martwić, to nie istnieje. I tak, nie poszłam na większość kolokwiów, egzaminów, zaliczeń, umówionych wizyt. (w końcu nie sprawdziłam więc jak mogły się odbyć?)
Na maila grupowego nie zaglądam, bo mogą być tam niepokojące informacje, wyników kolokwiów, deklaracje.
Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, odebrać wpis(lepiej! kilka razy mimo zdanego przedmiotu w ogóle nie zgłosiłam się po niego)oddać indeks w czasie, napisać podań czy zdać w pierwszym terminie.
A to, że czasem uda mi się pójść i coś zaliczyć, wynika z tego, że jestem pilnowana jak dziecko i ktoś tę moją błogą nieświadomość brutalnie przerywa przypominając o obowiązkach czy wręcz wlekąc mnie na egzaminy. W dodatku czuję wtedy złość, bo przecież mogłam trwać w tym stanie hibernacji nadal, i nic by się nie zdarzyło, bo przecież o tym nie myślę, więc by nie mogło...(masło maślane)
I nie umiem się od tego odzwyczaić, tak bardzo, bardzo wierzę, że rzecz nie ma prawa się zdarzyć jeśli o niej nie pomyślę. Sprzeczne to ze sobą, bo przecież zdaję sobie sprawę z tej niedorzeczności a jednak nadal trwam w tym najlepsze.
Przepraszam jeśli taki temat już był, lub wybrałam zły dział(proszę przenieść w odpowiedniejsze miejsce) I za mało zrozumiałam wypowiedź, po prostu nie wiem jak to jaśniej określić.