30 Cze 2013, Nie 23:07, PID: 356326
Zakładam ten wątek, bo nie mam z kim porozmawiać o tym co czuję.
Właśnie zakończyłam kolejną już w mojej karierze pracę. Kiedy tam pracowałam po raz pierwszy zdarzyło mi się poczuć, że praca może dawać satysfakcję, a nie być źródłem ciągłej udręki i że w pracy można czuć się dobrze/bezpiecznie. Małe grono życzliwych sobie ludzi ( co w mojej "branży jest bardzo rzadkie), którzy mimo drobnych konfliktów pomagają sobie nawzajem. Mimo, że nie zawarłam tam jakichś szczególnych przyjaźni, to czułam, że oni mnie akceptują i doceniają moją pracę. Ponieważ jestem osobą dość nieśmiałą, zamkniętą w sobie, zwykle jestem odbierana jak dziwadło. A to jak pracuję jest zwykle postrzegane przez pryzmat tego jak mnie widzą.
Problem polega na tym, że była to praca na zastępstwo, czyli nie ma tam dla mnie miejsca. Jeszcze do ostatniego dnia jakoś się trzymałam, ale teraz jestem w kompletnej rozsypce. Zdałam sobie sprawę, że prawdopodobieństwo ponownego znalezienia takiej pracy jest bliskie zeru. Że, o ile w ogóle coś znajdę, to czeka mnie znowu użeranie się. A wiem co mówię. Przedtem pracowałam już w kilku miejscach i bez względu na to czy była to umowa na czas określony, czy też sama rezygnowałam, zawsze odchodziłam z uczuciem niewiarygodnej ulgi. A teraz nie mogę się pozbierać. Czuję się jakbym straciła coś bardzo cennego, a przecież to nigdy do mnie nie należało.
Wiem, że mój problem jest z gatunku tych nierozwiązalnych. A jedyna rada to zapomnij i idź dalej. Ale po prostu chciałam się komuś wyżalić.
Właśnie zakończyłam kolejną już w mojej karierze pracę. Kiedy tam pracowałam po raz pierwszy zdarzyło mi się poczuć, że praca może dawać satysfakcję, a nie być źródłem ciągłej udręki i że w pracy można czuć się dobrze/bezpiecznie. Małe grono życzliwych sobie ludzi ( co w mojej "branży jest bardzo rzadkie), którzy mimo drobnych konfliktów pomagają sobie nawzajem. Mimo, że nie zawarłam tam jakichś szczególnych przyjaźni, to czułam, że oni mnie akceptują i doceniają moją pracę. Ponieważ jestem osobą dość nieśmiałą, zamkniętą w sobie, zwykle jestem odbierana jak dziwadło. A to jak pracuję jest zwykle postrzegane przez pryzmat tego jak mnie widzą.
Problem polega na tym, że była to praca na zastępstwo, czyli nie ma tam dla mnie miejsca. Jeszcze do ostatniego dnia jakoś się trzymałam, ale teraz jestem w kompletnej rozsypce. Zdałam sobie sprawę, że prawdopodobieństwo ponownego znalezienia takiej pracy jest bliskie zeru. Że, o ile w ogóle coś znajdę, to czeka mnie znowu użeranie się. A wiem co mówię. Przedtem pracowałam już w kilku miejscach i bez względu na to czy była to umowa na czas określony, czy też sama rezygnowałam, zawsze odchodziłam z uczuciem niewiarygodnej ulgi. A teraz nie mogę się pozbierać. Czuję się jakbym straciła coś bardzo cennego, a przecież to nigdy do mnie nie należało.
Wiem, że mój problem jest z gatunku tych nierozwiązalnych. A jedyna rada to zapomnij i idź dalej. Ale po prostu chciałam się komuś wyżalić.