19 Gru 2012, Śro 17:04, PID: 330903
Witam. Może ktoś tu miał podobnie i wyszedł z tego ( o ile to wogole możliwe)
Mianowicie, czuję że nie żyję, choc dopiero co ukończyłam 18.. Jestem nieobecna ciągle, zamykam sie w sobie, nie umiem po prostu skupic sie na słuchaniu ludzi, męcze się z nimi, powoli trace nawet szkolne koleżanki. Mogłabym jedna z nich o to obwiniać, bo dla wszystkich jest życzliwa tylko wobec mnie pozwala sobie na wymądrzanie się i uszczypliwe pytanka, ale wiem że sama jestem sobie winna. Mogę przecież otworzyć sie na innych, a ja olać. Nie potrafie, jestem zależna od tych kilku osob z ktorymi wogole w szkole rozmawiam(umiem rozmawiać) Dlaczego nie umiem z innymi rozmawiać? Bo nawet nie potrafie ich słuchać. Tak właśnie jest, czuje jakis stres, i nie umiem sie skupić na tym o czym mowia ze sobą i de fakto wkrecic sie w rozmowe. Śmieją się a ja nie wiem o co chodzi, nie zajarzam dowcipów. Moze troche dlatego że przestałam się juz interesować światem( i nie mam nawet czesto wyrobienej opinii, żeby sie odzywać wogole), a może dlatego że jestem po prostu głupia. Jak łatwo sie domyślić, dzieki temu czesto wychodze na idiotke. I każdy dzień w szkole kończy sie tym że od tego wszytskiego (włączajac naukę) boli mnie głowa, czuje sie wyczerpana psychicznie, patrze obojetnie na wszystko, wrecz jak ogłupiała W końcu myśle jakim łatwą ucieczka byłoby... skończenie ze sobą. Co mnie tu trzyma? Moja wiara i kilka osob z rodziny..
Czy ktokolwiek potrafił wyjść z tego? Psycholog pomógł? (w moim przypadku tylko mna zmanipulował i kazal oszukiwać samą siebie, co dalo efekt odwrotny od zamierzonego)
Mianowicie, czuję że nie żyję, choc dopiero co ukończyłam 18.. Jestem nieobecna ciągle, zamykam sie w sobie, nie umiem po prostu skupic sie na słuchaniu ludzi, męcze się z nimi, powoli trace nawet szkolne koleżanki. Mogłabym jedna z nich o to obwiniać, bo dla wszystkich jest życzliwa tylko wobec mnie pozwala sobie na wymądrzanie się i uszczypliwe pytanka, ale wiem że sama jestem sobie winna. Mogę przecież otworzyć sie na innych, a ja olać. Nie potrafie, jestem zależna od tych kilku osob z ktorymi wogole w szkole rozmawiam(umiem rozmawiać) Dlaczego nie umiem z innymi rozmawiać? Bo nawet nie potrafie ich słuchać. Tak właśnie jest, czuje jakis stres, i nie umiem sie skupić na tym o czym mowia ze sobą i de fakto wkrecic sie w rozmowe. Śmieją się a ja nie wiem o co chodzi, nie zajarzam dowcipów. Moze troche dlatego że przestałam się juz interesować światem( i nie mam nawet czesto wyrobienej opinii, żeby sie odzywać wogole), a może dlatego że jestem po prostu głupia. Jak łatwo sie domyślić, dzieki temu czesto wychodze na idiotke. I każdy dzień w szkole kończy sie tym że od tego wszytskiego (włączajac naukę) boli mnie głowa, czuje sie wyczerpana psychicznie, patrze obojetnie na wszystko, wrecz jak ogłupiała W końcu myśle jakim łatwą ucieczka byłoby... skończenie ze sobą. Co mnie tu trzyma? Moja wiara i kilka osob z rodziny..
Czy ktokolwiek potrafił wyjść z tego? Psycholog pomógł? (w moim przypadku tylko mna zmanipulował i kazal oszukiwać samą siebie, co dalo efekt odwrotny od zamierzonego)