08 Gru 2013, Nie 19:47, PID: 372650
Trzy ostatnie miesiące doszczętnie zdruzgotały moją przyszłość.
Mam 31 lat. Pracowałem przez ostatnie 5 lat. Byłem perfekcyjny w tym co robiłem. Oczywiście uznawałem, że to wciąż za mało. Pomimo, że byłem powszechnie chwalony przez przełożonych, nie dowierzałem im. Mój powszechny dzień wyglądał w ten sposób, że po pracy przychodziłem do domu i bardzo często czytałem książki przydatne w życiu zawodowym. Moja wiedza ulegała wzbogaceniu. Nie utrzymywałem kontaktu z nikim (absolutnie). W pracy miałem jednak bardzo dobre relacje z 10 osobami z którymi przyszło mi co dnia przebywać. Nie przeniosły się na grunt prywatny. Oczywiście nie pozwalałem na zbliżenie się, ignorowałem wycieczki, imprezy. Myślałem, że taka moja natura, ot takie niegroźne dziwactwo. Wypalałem się zawodowo, praca nie stanowiła już dla mnie wyzwania. Życie prywatne było stabilne, nawet bardzo.
Wystartowałem w szeregu konkursów (niestety dla mnie pisemnych) w ościennych miastach na nowe stanowisko, nieco wyższe w hierarchii od tego które piastowałem dotychczas. Wygrałem prawie wszystkie, dużo było w tym przypadku.
Przeprowadziłem się do 350 tysięcznego miasta. Zmieniłem wszystkich znajomych z pracy, zostawiłem rodziców, dom w którym mieszkałem. Finansowo de facto straciłem. Trafiłem na najwyższe piętro biurowca - sama elita społeczna. Z dwojgiem takich osób przyszło mi też siedzieć w pokoju. No i zaczęło się. Mój mózg oszalał. Zacząłem jąkać się, co nigdy mi się wcześniej nie zdarzało, odzywać monosylabami, rytm dobowy uległ zatraceniu. Żadnego pisania w pracy, więc praca do domu, skrajne przemęczenie w efekcie. Zaczęła się rodzić samoświadomość dlaczego tak się dzieje - trwało to 2 miesiące. Wcześniej skutecznie unikałem sytuacji dla mnie stresowych - styczności z autorytetami. Teraz nie było takiej możliwości - permanentna styczność z autorytetami, otwarte hale pełne nieznanych ludzi, praktycznie nigdy możliwości bycia z kimś wyłącznie sam na sam. Każda podjęta przeze mnie decyzji w tym czasie została wykreowana przez jedno kryterium - unikania kontaktu z ludźmi, nawet wówczas gdy już sobie to uświadamiałem. Doprowadziło mnie to do wypowiedzenia umowy o pracę - alternatywą było szaleństwo. Pracę o którą się starałem od 3 lat, do której uczyłem się przez 2-3 lata straciłem bezpowrotnie. Teraz już wiem, że uczyłem się nie po to by ją zdobyć, ale po to by mieć powód do bycia sam ze sobą, bez osób trzecich. Po tym w jakich okolicznościach rozstawałem się z dotychczasowym pracodawcą, nie mam już szans na taką pracę. Nie mogę wrócić też do starej, gdyż moje stanowisko zostało przeniesione do innego miasta. Wszyscy moi znajomi z poprzedniej pracy są wściekli, mają więcej pracy, nastąpiła utrata etatu. Nie zdobyłem też nowych. A ja tylko chciałem dać więcej siebie społeczeństwu, być bardziej niezależny aby zasłużyć na większą akceptację otoczenia.
Poruszyłem tylko część aspektów mojego żywota z ostatnich miesięcy. Nie dajcie się uwieść perfekcjonizmowi.
Mam 31 lat. Pracowałem przez ostatnie 5 lat. Byłem perfekcyjny w tym co robiłem. Oczywiście uznawałem, że to wciąż za mało. Pomimo, że byłem powszechnie chwalony przez przełożonych, nie dowierzałem im. Mój powszechny dzień wyglądał w ten sposób, że po pracy przychodziłem do domu i bardzo często czytałem książki przydatne w życiu zawodowym. Moja wiedza ulegała wzbogaceniu. Nie utrzymywałem kontaktu z nikim (absolutnie). W pracy miałem jednak bardzo dobre relacje z 10 osobami z którymi przyszło mi co dnia przebywać. Nie przeniosły się na grunt prywatny. Oczywiście nie pozwalałem na zbliżenie się, ignorowałem wycieczki, imprezy. Myślałem, że taka moja natura, ot takie niegroźne dziwactwo. Wypalałem się zawodowo, praca nie stanowiła już dla mnie wyzwania. Życie prywatne było stabilne, nawet bardzo.
Wystartowałem w szeregu konkursów (niestety dla mnie pisemnych) w ościennych miastach na nowe stanowisko, nieco wyższe w hierarchii od tego które piastowałem dotychczas. Wygrałem prawie wszystkie, dużo było w tym przypadku.
Przeprowadziłem się do 350 tysięcznego miasta. Zmieniłem wszystkich znajomych z pracy, zostawiłem rodziców, dom w którym mieszkałem. Finansowo de facto straciłem. Trafiłem na najwyższe piętro biurowca - sama elita społeczna. Z dwojgiem takich osób przyszło mi też siedzieć w pokoju. No i zaczęło się. Mój mózg oszalał. Zacząłem jąkać się, co nigdy mi się wcześniej nie zdarzało, odzywać monosylabami, rytm dobowy uległ zatraceniu. Żadnego pisania w pracy, więc praca do domu, skrajne przemęczenie w efekcie. Zaczęła się rodzić samoświadomość dlaczego tak się dzieje - trwało to 2 miesiące. Wcześniej skutecznie unikałem sytuacji dla mnie stresowych - styczności z autorytetami. Teraz nie było takiej możliwości - permanentna styczność z autorytetami, otwarte hale pełne nieznanych ludzi, praktycznie nigdy możliwości bycia z kimś wyłącznie sam na sam. Każda podjęta przeze mnie decyzji w tym czasie została wykreowana przez jedno kryterium - unikania kontaktu z ludźmi, nawet wówczas gdy już sobie to uświadamiałem. Doprowadziło mnie to do wypowiedzenia umowy o pracę - alternatywą było szaleństwo. Pracę o którą się starałem od 3 lat, do której uczyłem się przez 2-3 lata straciłem bezpowrotnie. Teraz już wiem, że uczyłem się nie po to by ją zdobyć, ale po to by mieć powód do bycia sam ze sobą, bez osób trzecich. Po tym w jakich okolicznościach rozstawałem się z dotychczasowym pracodawcą, nie mam już szans na taką pracę. Nie mogę wrócić też do starej, gdyż moje stanowisko zostało przeniesione do innego miasta. Wszyscy moi znajomi z poprzedniej pracy są wściekli, mają więcej pracy, nastąpiła utrata etatu. Nie zdobyłem też nowych. A ja tylko chciałem dać więcej siebie społeczeństwu, być bardziej niezależny aby zasłużyć na większą akceptację otoczenia.
Poruszyłem tylko część aspektów mojego żywota z ostatnich miesięcy. Nie dajcie się uwieść perfekcjonizmowi.