29 Paź 2018, Pon 15:36, PID: 769116
Post najprawdopodobniej będzie długi i chaotyczny, więc tu macie TL; DR: 20 – letni, małomówny przegryw – darmozjad, który nigdy nie był za granicą, bez pracy, przyjaciół, dziewczyny i pewności siebie, za to z (najprawdopodobniej) fobią społeczną, sylwetką kulturysty z Auschwitz (przepraszam za porównanie) i niską samooceną chce się wyżalić na forum. Nawet to przychodzi mu z trudem.
Cześć wszystkim! To mój pierwszy post i szczerze mówiąc troszkę się denerwuję, pomimo tego że mam zapewnioną anonimowość (powiedzmy). Proszę, wybaczcie jeśli jest nie w tym dziale co trzeba. Jak wspomniałem powyżej, chciałbym się trochę wyżalić, gdyż w rzeczywistości nie mam komu. Wiem że takich postów jest tu pełno, ale cóż…
Od czego zacząć… Może od tego, że jakby popatrzeć na normy stawiane przez społeczeństwo to kiepski ze mnie facet. Wychowała mnie sama mama (wspominam o tym, bo być może brak ojca przyczynił się do sytuacji, w której teraz jestem) z którą ciągle mieszkam. Jestem jej wdzięczny że mimo wszystko dzieli ze mną mieszkanie. Wiem że ludzie krzywo na to patrzą, ale co ja poradzę.
Powiedzmy że zawsze byłem taki trochę „na uboczu”. Wiecie, ten siedzący sam, wybierany jako ostatni na wychowaniu fizycznym. Nie chodziłem na przyjęcia urodzinowe. To było w podstawówce. Nie było tam jeszcze tak źle. W gimnazjum zaczęły się schodki. Przez mój wygląd nieraz przytrafiła mi się nieprzyjemna sytuacja. Gościu podchodzi do mnie, łapie mnie za ramię i mówi do swojego kumpla „Ty, patrz jaki on chudy.” No i śmiechawa. Wagą również nie mogę się pochwalić. Najgorzej było na bilansie, bo wchodziliśmy do higienistki w grupach po trzech. Wagę czytała na głos. Reakcje innych pewnie już sobie wyobrazicie. Tak poza tym, tutaj również mało się odzywałem. Inni przychodzili do mnie zazwyczaj tylko wtedy, kiedy potrzebowali kogoś, od kogo mogliby przepisać zadanie. Nie było oczywiście samych niemiłych sytuacji, ale one najbardziej tkwią mi w głowie.
Dalej. Po trzech latach gimnazjum przyszedł czas na liceum. Tutaj tak jakby byłem nieco bardziej otwarty, nie wiedzieć czemu. Ale nawet pomimo tego, i tak miałem kłopoty z wysłowieniem się. To znaczy, tak jakby coś mnie blokowało przed powiedzeniem moich myśli. Każdy zawsze palnie jakieś coś, co rozweseli innych. Nie ja. Innych mogło co najwyżej rozweselić to, że nie potrafiłem się wysłowić. A jednak w liceum czułem się trochę lepiej. Pamiętam jak nieraz ratowałem klasę przed pytaniem z angielskiego (z tego przedmiotu byłem całkiem dobry). To mi trochę polepszyło opinię, a przynajmniej tak myślę. Widzicie, już zaczynam chaotycznie pisać…
Mogę wspomnieć, że na studniówkę poszedłem z dziewczyną, która była równie cicha co ja. Wtedy pierwszy raz skosztowałem wódki. Jakieś pięć kieliszków i zapomniałem o problemach, a jednak siedziałem obok mojej partnerki i się nie odzywałem. Nie wiedziałem co powiedzieć. Jak się później okazało (ona również mało się odzywała), miała ona ten sam problem. Nie wiedziała o czym mogłaby pogadać. Przeprosiliśmy się nawzajem, a jednak dalej myślę że powinienem ją przeprosić jeszcze raz, solidniej i na trzeźwo.
We wszystkich szkołach otrzymałem całkiem fajne oceny. To akurat sprawia, że się uśmiecham. Fajne oceny, zdana matura. Nieźle. No, prawie. Na maturze matma poszła mi najgorzej (z niej zawsze byłem lewy). Prześlizgnąłem się jak wąż. Miałem jeden procent nad progiem zdawalności. Reszta poszła mi dość elegancko. Co do rozszerzenia, zdawałem angielski. I tu mamy kolejny problem.
Przez liceum myślałem o zostaniu nauczycielem angielskiego. Pod koniec trzeciej klasy zacząłem się nad tym poważnie zastanawiać. Mój charakter na to nie pozwalał. Jestem zbyt wrażliwy i zamknięty w sobie. No i klapa. Myślałem o studiowaniu filologii angielskiej, ale pomijając mój charakter, słyszałem że kiepsko po tym jeśli chodzi o pracę. Nauczycieli jest dużo a coraz więcej ludzi zna angielski więc tłumacze też mają przewalone. No a przez to że zdawałem tylko rozszerzony angielski, inne kierunki zostały dla mnie zamknięte, że tak powiem. Brzmi to jak szukanie wymówek, wiem. Tak czy siak, zrobiłem sobie rok przerwy.
Rok minął, a ja nie zrobiłem nic. Nigdzie nie pojechałem, nic nie zwiedziłem. Chciałem spróbować sił w szkole policealnej. Trwa krócej niż studia i zawód w łapie. Technik informatyk. Nie utworzyli profilu. Teraz czekam na drugą rekrutację, ale marnie to widzę.
Teraz takie ogólne wyżalanie się. Lęk ogarnia mnie kiedy tylko myślę o wyjściu z domu. Boję się co inni o mnie pomyślą. Bóg wie ile czasu minęło od mojej ostatniej rozmowy z kimkolwiek kogo znam ze szkoły. Z kimkolwiek innym niż członek mojej rodziny. Mam Facebooka, mam możliwości pogadania z innymi, a jednak coś mnie powstrzymuje. Składam jedynie życzenia urodzinowe tym, którzy je obchodzą. Niestety bez odwzajemnienia. Niedawno obchodziłem moje, od ilu osób je dostałem? Od pięciu (poza rodziną). I to wszystko moja wina. Przez moje lęki nie odzywam się do innych i pewnie myślą że zerwałem z nimi kontakt. Że nie chcę ich już znać. A ja nie potrafię z tym nic zrobić. Z wykształceniem średnim nadaję się tylko do roboty fizycznej, a ja prawie w ogóle nie mam siły żeby cokolwiek zrobić. Jakby tego było mało, mam skoliozę, przez co wyglądam jak Hobbit, któremu coś wygryzło lewy bok. Plecy mnie bolą jeśli zbyt długo stoję lub chodzę. Mama zabrała mnie z tym kiedyś do lekarza, chyba w drugiej klasie liceum. Zlecili mi gorset, ale ponieważ jestem skończonym idiotą, prawie wcale go nie nosiłem. Została mi jedynie operacja na którą nie mam zamiaru na razie iść.
Powinienem iść się zarejestrować w Urzędzie Pracy, powinienem iść na jakieś badania okresowe. Do wszystkiego tego brakuje mi odwagi. Pewnie zostanę wyśmiany, jeśli nie na głos to przynajmniej w waszych głowach. Wiem co mi powiecie. „Sam jesteś sobie winien”, „Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”. Żadnej profesjonalnej pomocy nie otrzymam dopóki nie będę ubezpieczony, a nie wiem jak zdobyć się na odwagę żeby cokolwiek zdziałać. Kiedy patrzę na Facebooka to widzę ludzi szczęśliwych. Niektórzy których znam są już (!) w związku małżeńskim. A ja? Nigdy nie miałem dziewczyny. Może to i lepiej. Przynajmniej nie marnowałem żadnej dziewczynie czasu. Z moim charakterem nie nadaję się do związku, jakiegokolwiek. Może nawet do społeczeństwa. Wiem że lanie siebie samego nic nie zmieni. Wiem że marnuję czas. Wiem że powinienem się wziąć za jakieś ćwiczenia, za cokolwiek. Ale nie mam pojęcia jak. Nie mogę się zebrać w sobie. Jeśli to fobia, to na pewno jakaś mocna. Przegrywam życie, ludziska.
Proszę, wybaczcie mi ten długi post, ale nie mogłem już tego dłużej trzymać.