13 Paź 2013, Nie 15:18, PID: 367075
Witam wszystkich forumowiczów!
Na początku pragnę Was poinformować, iż nie jestem najlepszy w sklejaniu kilku słów w zdanie, dlatego możecie mieć wrażenie iście chaotycznego wytworu moich myśli;].
Od czego tu zacząć...
Mam 24 lata i chyba zdiagnozowałem u siebie fobię społeczną. Panicznie boje się kontaktu z ludźmi mi obcymi, sam już nie wiem jakie mogą być podłoża tego problemu. Podobno jestem przystojny, podobno nawet potrafię grzeszyć inteligencją, podobno potrafię powiedzieć coś śmiesznego, no właśnie, te magiczne słowo PODOBNO. Osobiście tego nie czuję. Potrafię się otworzyć jedynie przed jednostką, w grupie mnie nie ma, jestem niekiedy "niewidzialny", gdyż nie wiem o czym mam rozmawiać. Nie umiem rozmawiać o pierdołach, (jak oni to robią!), w towarzystwie jestem cichą mychą, która najchętniej by uciekła tam gdzie nie ma ludzi, ale oni są wszędzie!
W rodzinie teoretycznie wszystko gra, oprócz nawracającej się choroby mojej mamy, która co jaki czas się nawraca. Mowa tutaj o przeistoczonej depresji w schizofremię paranoidalną. Podczas nawrotu nie możemy funkcjonować prawidłowo jak rodzina, gdyż musimy ją pilnować aby nie zażywała zbyt dużej dawki leków lub co gorsza je mieszała ( co nie jednokrotnie się wydarzyło). Mama w tym czasie czuje się niepotrzebna, choć ma wsparcie praktycznie całej rodziny, lekarze niestety nie potrafią jej z tego stanu wyleczyć, choć byliśmy już u kilku specjalistów, i nie jeden ośrodek psychiatryczny odwiedziliśmy.
Niezwykle smutne są to miejsca
Obecnie kończę studia. Praktycznie przez te 5 lat studiowania dorobiłem się może 4 znajomych z którymi utrzymuję sporadyczny kontakt. Przez okres studiowania nawet przemogłem się i przez 2 lata mieszkałem w akademiku z ludźmi mi kompletnie nieznanymi (szok!). Nie potrafiłem jednak nikogo zagadać na korytarzu, a większość wolnego czasu próbowałem spędzać poza terenem akademika, np. jeżdząc na rowerze ( co mnie wyjątkowo relaksuje), bądź siedząc w bibliotece. Gdy znajomi zachęcali na wyjście do klubu to oczywiście wolałem siedzieć w domu. Nie jarają mnie szczególnie takie miejsca, raz że się źle czuję w takim skupisku bydła, dwa ja tam się po prostu nie nadaję, choć co ciekawe uwielbiam za to koncerty, lecz nie zawsze ludzie są chętni na takie wypady, a sam przecież nie pójdę, ehm.
Jestem w trakcie pisania mojej pracy magisterskiej, która od marca tego roku liczy tyle samo stron, czyli 14, nie mam żadnej motywacji do ukończenia tej pracy, a nade mną wisi wizja spłaty zobowiązania bankowego pod postacią kredytu studenckiego . Poszukuję jakiegoś stanowiska pracy związanego z moją specjalnością, ale jak rozpocząłem pisanie listu motywacyjnego, coś mnie naszło. Co ja tam w ogóle mam napisać! Przez te 5 lat bałem się podjąć jakiejkolwiek pracy, praktyki, czy stażu z uwagi na swoją słabą wiarę w siebie, że się po prostu nie nadaję. Gdyby nie działalność w kole naukowym, to nie miałbym za bardzo co wpisać w te CV.
Naprawdę chciałbym zmienić się, być chociaż troszeczkę bardziej otwartym na ludzi, potrafić żartować, umieć rozmawiać o pierdołach, jednoczyć sobie ludzi, ale najwyraźniej nie nabyłem tej wiedzy tajemnej. Co gorsze jak ja się mogę wypromować przed rekruterami, jeżeli podczas rozmowy trafia mnie paraliż i jedynie co mogę z siebie wydusić to stek źle sformułowanych gramatycznie, stylistycznie głupot, ehm.
Pozostaje jedynie zadać słynne gierkowskie pytanie: POMOŻECIE?
Na początku pragnę Was poinformować, iż nie jestem najlepszy w sklejaniu kilku słów w zdanie, dlatego możecie mieć wrażenie iście chaotycznego wytworu moich myśli;].
Od czego tu zacząć...
Mam 24 lata i chyba zdiagnozowałem u siebie fobię społeczną. Panicznie boje się kontaktu z ludźmi mi obcymi, sam już nie wiem jakie mogą być podłoża tego problemu. Podobno jestem przystojny, podobno nawet potrafię grzeszyć inteligencją, podobno potrafię powiedzieć coś śmiesznego, no właśnie, te magiczne słowo PODOBNO. Osobiście tego nie czuję. Potrafię się otworzyć jedynie przed jednostką, w grupie mnie nie ma, jestem niekiedy "niewidzialny", gdyż nie wiem o czym mam rozmawiać. Nie umiem rozmawiać o pierdołach, (jak oni to robią!), w towarzystwie jestem cichą mychą, która najchętniej by uciekła tam gdzie nie ma ludzi, ale oni są wszędzie!
W rodzinie teoretycznie wszystko gra, oprócz nawracającej się choroby mojej mamy, która co jaki czas się nawraca. Mowa tutaj o przeistoczonej depresji w schizofremię paranoidalną. Podczas nawrotu nie możemy funkcjonować prawidłowo jak rodzina, gdyż musimy ją pilnować aby nie zażywała zbyt dużej dawki leków lub co gorsza je mieszała ( co nie jednokrotnie się wydarzyło). Mama w tym czasie czuje się niepotrzebna, choć ma wsparcie praktycznie całej rodziny, lekarze niestety nie potrafią jej z tego stanu wyleczyć, choć byliśmy już u kilku specjalistów, i nie jeden ośrodek psychiatryczny odwiedziliśmy.
Niezwykle smutne są to miejsca
Obecnie kończę studia. Praktycznie przez te 5 lat studiowania dorobiłem się może 4 znajomych z którymi utrzymuję sporadyczny kontakt. Przez okres studiowania nawet przemogłem się i przez 2 lata mieszkałem w akademiku z ludźmi mi kompletnie nieznanymi (szok!). Nie potrafiłem jednak nikogo zagadać na korytarzu, a większość wolnego czasu próbowałem spędzać poza terenem akademika, np. jeżdząc na rowerze ( co mnie wyjątkowo relaksuje), bądź siedząc w bibliotece. Gdy znajomi zachęcali na wyjście do klubu to oczywiście wolałem siedzieć w domu. Nie jarają mnie szczególnie takie miejsca, raz że się źle czuję w takim skupisku bydła, dwa ja tam się po prostu nie nadaję, choć co ciekawe uwielbiam za to koncerty, lecz nie zawsze ludzie są chętni na takie wypady, a sam przecież nie pójdę, ehm.
Jestem w trakcie pisania mojej pracy magisterskiej, która od marca tego roku liczy tyle samo stron, czyli 14, nie mam żadnej motywacji do ukończenia tej pracy, a nade mną wisi wizja spłaty zobowiązania bankowego pod postacią kredytu studenckiego . Poszukuję jakiegoś stanowiska pracy związanego z moją specjalnością, ale jak rozpocząłem pisanie listu motywacyjnego, coś mnie naszło. Co ja tam w ogóle mam napisać! Przez te 5 lat bałem się podjąć jakiejkolwiek pracy, praktyki, czy stażu z uwagi na swoją słabą wiarę w siebie, że się po prostu nie nadaję. Gdyby nie działalność w kole naukowym, to nie miałbym za bardzo co wpisać w te CV.
Naprawdę chciałbym zmienić się, być chociaż troszeczkę bardziej otwartym na ludzi, potrafić żartować, umieć rozmawiać o pierdołach, jednoczyć sobie ludzi, ale najwyraźniej nie nabyłem tej wiedzy tajemnej. Co gorsze jak ja się mogę wypromować przed rekruterami, jeżeli podczas rozmowy trafia mnie paraliż i jedynie co mogę z siebie wydusić to stek źle sformułowanych gramatycznie, stylistycznie głupot, ehm.
Pozostaje jedynie zadać słynne gierkowskie pytanie: POMOŻECIE?