22 Cze 2009, Pon 2:08, PID: 158873
Otóż to, zgadzam się z przedmówcą.
Jedno mnie w życiu nurtuje, czy ludzie - czując potrzebę naginnego robienia czegoś wbrew sobie znoszą to źle?
Ja mam tak, że czasem, by odnaleźć się w dyskusji wyrobiłem sobie maskę - sł↓sznym wyjściem i rozładowaniem napięcia jest humor - nie zawsze się to udaje, tudzież wypada, jednak często skutkuje. Problem powstaje na dł↓ższą metę, gdyż nie jestem w stanie wówczas powiedzieć nic konkretnego. Mam wrażenie, że w okresach pozytywnych moich jestem osobą nadwyraz płytką, coraz mniej w świecie rozumiem, coraz mniej chcę zrozumieć, coraz bardziej boję się prawdy, takowa skarciła mnie już wielokrotnie, soląc oczy i rzucając w smołę faktów realnych.
Odeszły uczucia, fobia nie mija. Nie rozumiem rzadko spotykanej w moim kierunku bezinteresowności, w kierunku tak parszywej osoby jaką jestem ja.
W moim wypadku z wiekiem się pogłębia, bo coraz mniej jestem w stanie z siebie dać. Czasem nawet (hardcore'owy przypadek ) boję się zajrzeć na jakąś stronę w poszukiwaniu wiedzy(!). Mój mózg każdą myśl, która mogłaby mi pomóc kwituje zmęczeniem. Z czasem coraz bardziej boję się zmian, wtrącania w cudze życia (mając na myśli choćby zwykłą rozmowę o wysokości kraków pomidora ). Próbowałem zmieniać się tyle razy, jednak nawet najmniejsze odrzucenie powoduje narost kolejnej warstwy fobii - błędne koło.
Ogromny wpływ ma na to otoczenie. Ojciec kiedyś (jedyny rodzic mej krwi), gdy próbowałem mu delikatnie zaznaczyć, że mam tego typu problem skwitował ten fakt zdaniem "przegrałeś sobie życie". Każdy oczekuje działania, działania, działania i prezentów . Ze 'starszą' nie mam co tego tematu rozpoczynać. Siostra? Hmm... MAybe, ale również jej unikam. Otoczenie szkolne - makabra, jak już wspominałem. Logicznym jest, że traci się zaufanie do ludzi na korzyść syndromu aotywacyjnego. Potrafię nawet, idąc za ambicją coś zrobić, lecz max. przez 3 dni (ostatnio uczyłem się gry na 'parapecie' wystartowałem kawałkiem Within Temptation - Forgiven, umiem tylko 30 sekund, dalej... mi się nie chce ).
Trudno w takim wypadku zaprzęc się do działania i poraz kolejny uwierzyć w magię ryzyka, które do tej pory g**no dało, a wiele zabrało. Wegetacja...
Tak więc nie sądzę, by samoistnie mijała, jedynym czynnikiem, który może (subiektywnie) niezauważalnie wpłynąć jest otoczenie. Tak ja to widzę
Jedno mnie w życiu nurtuje, czy ludzie - czując potrzebę naginnego robienia czegoś wbrew sobie znoszą to źle?
Ja mam tak, że czasem, by odnaleźć się w dyskusji wyrobiłem sobie maskę - sł↓sznym wyjściem i rozładowaniem napięcia jest humor - nie zawsze się to udaje, tudzież wypada, jednak często skutkuje. Problem powstaje na dł↓ższą metę, gdyż nie jestem w stanie wówczas powiedzieć nic konkretnego. Mam wrażenie, że w okresach pozytywnych moich jestem osobą nadwyraz płytką, coraz mniej w świecie rozumiem, coraz mniej chcę zrozumieć, coraz bardziej boję się prawdy, takowa skarciła mnie już wielokrotnie, soląc oczy i rzucając w smołę faktów realnych.
Odeszły uczucia, fobia nie mija. Nie rozumiem rzadko spotykanej w moim kierunku bezinteresowności, w kierunku tak parszywej osoby jaką jestem ja.
W moim wypadku z wiekiem się pogłębia, bo coraz mniej jestem w stanie z siebie dać. Czasem nawet (hardcore'owy przypadek ) boję się zajrzeć na jakąś stronę w poszukiwaniu wiedzy(!). Mój mózg każdą myśl, która mogłaby mi pomóc kwituje zmęczeniem. Z czasem coraz bardziej boję się zmian, wtrącania w cudze życia (mając na myśli choćby zwykłą rozmowę o wysokości kraków pomidora ). Próbowałem zmieniać się tyle razy, jednak nawet najmniejsze odrzucenie powoduje narost kolejnej warstwy fobii - błędne koło.
Ogromny wpływ ma na to otoczenie. Ojciec kiedyś (jedyny rodzic mej krwi), gdy próbowałem mu delikatnie zaznaczyć, że mam tego typu problem skwitował ten fakt zdaniem "przegrałeś sobie życie". Każdy oczekuje działania, działania, działania i prezentów . Ze 'starszą' nie mam co tego tematu rozpoczynać. Siostra? Hmm... MAybe, ale również jej unikam. Otoczenie szkolne - makabra, jak już wspominałem. Logicznym jest, że traci się zaufanie do ludzi na korzyść syndromu aotywacyjnego. Potrafię nawet, idąc za ambicją coś zrobić, lecz max. przez 3 dni (ostatnio uczyłem się gry na 'parapecie' wystartowałem kawałkiem Within Temptation - Forgiven, umiem tylko 30 sekund, dalej... mi się nie chce ).
Trudno w takim wypadku zaprzęc się do działania i poraz kolejny uwierzyć w magię ryzyka, które do tej pory g**no dało, a wiele zabrało. Wegetacja...
Tak więc nie sądzę, by samoistnie mijała, jedynym czynnikiem, który może (subiektywnie) niezauważalnie wpłynąć jest otoczenie. Tak ja to widzę