22 Lis 2008, Sob 14:30, PID: 92332
Ja spędziłam dobrze pół tego święta a drugie pół fatalnie. Na cmentarzu było ok. Gorzej u rodziny mojego męża. Teście zaprosili nas i jeszcze jedną parę na poczęstunek. Długo już mnie tam nie było i strasznie przeżyłam tą nasiadówę. WIELKI STÓŁ, PETARA Z LAMPY NAD STOŁEM CZYLI PEŁNA JASNOŚĆ I ONI NA PRZECIWKO. Ledwo udało mi się wziąć parę kęsów jednego dania i to wszystko. Punkt kulminacyjny: mama przychodzi z flaszką wina i chwali się że to ode mnie. Kieliszki napełnione i je wznieść w górę a ja nic. Ledwo podniosłam dwoma łapami i sukces że trafiłam do paszczy...
I co w tym momencie sobie pomyśleli?
Chciało mi się ryczeć i spadać gdzie pieprz rośnie.
Kilka dni później mąż wieczorem zagadał mnie o tamten dzień. PĘKŁAM i opowiedziałam mu wszystko. Gadaliśmy do 4 rano...
Nie wiem czy mi to pomogło czy nie. Mam mieszane uczucia...
Pozdrawiam Was cieplutko
I co w tym momencie sobie pomyśleli?
Chciało mi się ryczeć i spadać gdzie pieprz rośnie.
Kilka dni później mąż wieczorem zagadał mnie o tamten dzień. PĘKŁAM i opowiedziałam mu wszystko. Gadaliśmy do 4 rano...
Nie wiem czy mi to pomogło czy nie. Mam mieszane uczucia...
Pozdrawiam Was cieplutko