22 Gru 2014, Pon 3:27, PID: 426228
Jak byłam jeszcze nastolatką, rozpaczliwie łaknącą akceptacji, przeczytałam kiedyś, że usmiechanie sie do ludzi pomaga w zawiązywaniu przyjaźni, sprawia, że jest się bardziej lubianym itp.
Więc taka rada padla na podatny grunt, dzieciaka z taką hustawką emocjonalną, że masakra, bez znajomych i z 0% pewnością siebie. Zaczęłam się więc uśmiechać ciągle, w każdej możliwej sytuacji, jak ktoś tylko na mnie popatrzył, od razu przywoływałam na twarzy uśmiech.
Zostało mi tak do dzisiaj, lata praktyki tego nawyku zrobiły swoje. Dopiero niedawno zdałam sobie sprawę, że żyłam w masce, że to całe uśmiechanie się w niczym mi nie pomogło, bo czułam, że ja zasze od siebie coś daję a ludzie to i tak gburowate typy. Że to nie jestem ja - jak nie mam ochoty sie uśmiechać, to nie muszę.
Więc nie chcę się już usmiechać do ludzi. Chcę być sobą.
Więc taka rada padla na podatny grunt, dzieciaka z taką hustawką emocjonalną, że masakra, bez znajomych i z 0% pewnością siebie. Zaczęłam się więc uśmiechać ciągle, w każdej możliwej sytuacji, jak ktoś tylko na mnie popatrzył, od razu przywoływałam na twarzy uśmiech.
Zostało mi tak do dzisiaj, lata praktyki tego nawyku zrobiły swoje. Dopiero niedawno zdałam sobie sprawę, że żyłam w masce, że to całe uśmiechanie się w niczym mi nie pomogło, bo czułam, że ja zasze od siebie coś daję a ludzie to i tak gburowate typy. Że to nie jestem ja - jak nie mam ochoty sie uśmiechać, to nie muszę.
Więc nie chcę się już usmiechać do ludzi. Chcę być sobą.