03 Sie 2015, Pon 16:11, PID: 457780
Agresja tworzy agresje, nienawiść tworzy nienawiść. Koło się zamyka gdy ktoś nadstawi karku, chcąc zmienić coś w życiu na lepsze. Można olewać a można zareagować agresywnie/obronnie, można również znaleźć w tym środek, który coś naprawi.
Moja rodzina często mnie ośmieszała lub obgadywała. Miałam depresje a matka wszystkim rozpowiadała jaka jestem buntownicza, niedojrzała, nieczuła, uparta i leniwa. Bracia również się ze mnie naśmiewali, często wszyscy odwracali się ode mnie z powodu ich słów. Z jednej strony to okropne, z drugiej musiała być jakaś przyczyna, że mnie tak traktowano. Osobiście widziałam tylko jedno wyjście z tej sytuacji. Najlepiej jest ograniczyć kontakt do minimum. Uwierzyć w siebie, przetrwać trudny okres a później wynieść się od nich. Udowadniać lub nie, że stać nas na więcej i iść dalej. Nasz los jest tylko w naszych rękach, tylko my możemy udowodnić sobie jacy naprawdę jesteśmy.
Krzyk swego czasu mi pomagał, ale tylko powodował coraz to większe spięcia. Pamiętam, że czułam się lepiej gdyż nie stawiałam na swoim. Jednakże takie zachowanie jest bardzo ryzykowne, ponieważ można się w nim utrwalić na dobre. Ja tak właśnie miałam, zapomniałam gdzie jest granica. Na początku krzyki mało pomagały, później coraz częściej dawano mi spokój a na końcu stłamsiłam pewne osoby, pogrążając się w nienawiści, gniewie i poczuciu winy. Wyrzuty od strony rodziny i późniejszy brak zaufania były skutkiem mojego zachowania. Dodatkowo przestali być dla mnie mili, jeśli kiedykolwiek dla mnie tacy byli. Soończyło się to tak, że poczułam się wyobcowana i nieakceptowana w rodzinie. Można obwiniać innych o swoje błędy, jednak to po jakimś czasie nie pomaga, na końcu zawsze popada się w rozpacz. W skrócie, wszystko w nadmiarze kończy się źle. Warto się stawiać ale nie w nadmiarze, bo później mamy problem nie z rodziną ale ze sobą.
Nie jestem idealna gdyż nawet jeśli zrozumiałam, że nie warto tak robić to mimo wszystko przy matce tracę nerwy. Staram się jak mogę, jestem o wiele spokojniejsza niż kiedyś ale wciąż przeze mnie muszą uważać na to co mówię. Ale przyznać się muszę, że mam święty spokój, dzięki temu wszyscy się boją powiedzieć mi coś nieprzyjemnego. Na szczęście wyrobiłam sobie domyślanie się i obserwacje gestów, tonu głosu i zachowania bez przesłaniających mnie emocji. Dzięki temu wiem kiedy dać im spokój a kiedy postawić na swoim
Gdy jednak nic do kogoś nie dociera, lepiej odpuścić. Bo inaczej tylko my wtedy tracimy najwięcej energi.
Wydaje mi się, że nielubiana jest już na łatwiejszej drodze (przynajmniej według moich osobistych odczuć), bo nauczyła się stawiać a to jest bardzo ważne, teraz tylko trzeba to kontrolować i będzie idealnie. Okiełznać gniew czy wzmecić jego ogień? Sama już nie wiem która droga jest trudniejsza, obie drogi wymagają zmniejszenia lub zwiększenia jakiejś cechy (jakkolwiek to brzmi). Z moich obserwacji trudniej jest mi walczyć ze strachem niż z gmiewem. Z drugiej strony komplikując już wszystko, gniew pochodzi ze strachu lub innych silnych emocji, więc chyba na jedno wychodzi.
Chciałabym móc walczyć ale jeśli chodzi o obcych ludzi, widzę że ich boję się o wiele bardziej niż mojej rodziny..
Olewać chciałabym w niektórych sytuacjach, strasznie to pomocne gdy osoba która mnie zdenerwowała lub zraniła, nie jest warta uwagi, gdyż nie wpływa za bardzo na moje życie. Niestety brakuje mi dystansu i przejmuję się każdą ich opinią, gestem. Powinnam mieć to gdzieś gdy rówieśnicy się ze mnie śmieją, jednakże nie potrafię zapomnieć, mimo iż rozumiem, że oni sami mają jakieś braki, skoro naśmiewają się z innych.
Moja rodzina często mnie ośmieszała lub obgadywała. Miałam depresje a matka wszystkim rozpowiadała jaka jestem buntownicza, niedojrzała, nieczuła, uparta i leniwa. Bracia również się ze mnie naśmiewali, często wszyscy odwracali się ode mnie z powodu ich słów. Z jednej strony to okropne, z drugiej musiała być jakaś przyczyna, że mnie tak traktowano. Osobiście widziałam tylko jedno wyjście z tej sytuacji. Najlepiej jest ograniczyć kontakt do minimum. Uwierzyć w siebie, przetrwać trudny okres a później wynieść się od nich. Udowadniać lub nie, że stać nas na więcej i iść dalej. Nasz los jest tylko w naszych rękach, tylko my możemy udowodnić sobie jacy naprawdę jesteśmy.
Krzyk swego czasu mi pomagał, ale tylko powodował coraz to większe spięcia. Pamiętam, że czułam się lepiej gdyż nie stawiałam na swoim. Jednakże takie zachowanie jest bardzo ryzykowne, ponieważ można się w nim utrwalić na dobre. Ja tak właśnie miałam, zapomniałam gdzie jest granica. Na początku krzyki mało pomagały, później coraz częściej dawano mi spokój a na końcu stłamsiłam pewne osoby, pogrążając się w nienawiści, gniewie i poczuciu winy. Wyrzuty od strony rodziny i późniejszy brak zaufania były skutkiem mojego zachowania. Dodatkowo przestali być dla mnie mili, jeśli kiedykolwiek dla mnie tacy byli. Soończyło się to tak, że poczułam się wyobcowana i nieakceptowana w rodzinie. Można obwiniać innych o swoje błędy, jednak to po jakimś czasie nie pomaga, na końcu zawsze popada się w rozpacz. W skrócie, wszystko w nadmiarze kończy się źle. Warto się stawiać ale nie w nadmiarze, bo później mamy problem nie z rodziną ale ze sobą.
Nie jestem idealna gdyż nawet jeśli zrozumiałam, że nie warto tak robić to mimo wszystko przy matce tracę nerwy. Staram się jak mogę, jestem o wiele spokojniejsza niż kiedyś ale wciąż przeze mnie muszą uważać na to co mówię. Ale przyznać się muszę, że mam święty spokój, dzięki temu wszyscy się boją powiedzieć mi coś nieprzyjemnego. Na szczęście wyrobiłam sobie domyślanie się i obserwacje gestów, tonu głosu i zachowania bez przesłaniających mnie emocji. Dzięki temu wiem kiedy dać im spokój a kiedy postawić na swoim
Gdy jednak nic do kogoś nie dociera, lepiej odpuścić. Bo inaczej tylko my wtedy tracimy najwięcej energi.
Wydaje mi się, że nielubiana jest już na łatwiejszej drodze (przynajmniej według moich osobistych odczuć), bo nauczyła się stawiać a to jest bardzo ważne, teraz tylko trzeba to kontrolować i będzie idealnie. Okiełznać gniew czy wzmecić jego ogień? Sama już nie wiem która droga jest trudniejsza, obie drogi wymagają zmniejszenia lub zwiększenia jakiejś cechy (jakkolwiek to brzmi). Z moich obserwacji trudniej jest mi walczyć ze strachem niż z gmiewem. Z drugiej strony komplikując już wszystko, gniew pochodzi ze strachu lub innych silnych emocji, więc chyba na jedno wychodzi.
Chciałabym móc walczyć ale jeśli chodzi o obcych ludzi, widzę że ich boję się o wiele bardziej niż mojej rodziny..
Olewać chciałabym w niektórych sytuacjach, strasznie to pomocne gdy osoba która mnie zdenerwowała lub zraniła, nie jest warta uwagi, gdyż nie wpływa za bardzo na moje życie. Niestety brakuje mi dystansu i przejmuję się każdą ich opinią, gestem. Powinnam mieć to gdzieś gdy rówieśnicy się ze mnie śmieją, jednakże nie potrafię zapomnieć, mimo iż rozumiem, że oni sami mają jakieś braki, skoro naśmiewają się z innych.