26 Maj 2011, Czw 11:21, PID: 255830
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 26 Maj 2011, Czw 11:40 przez Pan Foka.)
Rok temu udało mi się pójść do pierwszej "poważniejszej" (nie licząc robótek dorywczych) pracy. Noce na poczcie, czyli bez szału. Teoretycznie każdy robi swoje, ale często trzeba było dopytać się kogoś o coś, co oczywiście przychodziło mi z trudem. Bywały trudne sytuacje. Gdy coś udało mi się s+ć bywało gorąco. Ciężkie były zwłaszcza dwa pierwsze dni, po których z jednej strony chciałem sobie darować, ale z drugiej...bałem się zakomunikować chęć rezygnacji, więc siedziałem tam dalej :-P. Ten mechanizm ma swoje plusy, z czasem było coraz lepiej. Do obowiązków należało głównie sortowanie poczty (pamięciówka) oraz targanie worków z przesyłkami. Mimo mych "monstrualnych inaczej" bicepsów dawałem radę, na szczęście nie był to wyjątkowo zasypywany oddział (na Woli). Praca uchodzi za typowo babską, ale jakoś tę zniewagę przeżyłem - w końcu jestem wykwalifikowanym życiowym nieudacznikiem, heh. Gorsze były komentarze szanownych pań nt. mojego nieodzywania się. Wytrzymałem 2,5 miesiąca, po czym sobie darowałem.
Trochę wcześniej miałem jeszcze epizod przy...obsłudze SMS-ów. Tak, w ciasnej sali pełnej ludzi. Zajęcie samo w sobie zabawne - należało udawać cycate blondynki i odpisywać zdesperowanym dziadkom, którzy niejednokrotnie podsyłali MMS-em fotki swych "buraczków" . Mimo pochwał od supervisorki (ma cały czas wgląd w to, co wszyscy piszą) zrezygnowałem po kilku godzinach dnia testowego. Po pierwsze - tłum i gwar. Po drugie - nie wytrzymałbym tam długo bez robienia sobie jaj .
Wszystko krótkoterminowo. Wciąż miałem na głowie szkołę. W lipcu stuknie 22 rok, ale dopiero wczoraj ostatecznie pożegnałem się z liceum. Do klasy maturalnej parłem jak burza (ekhem powiedzmy :-P), ale nasilające się symptomy oraz inne nieciekawe wydarzenia zmusiły mnie do przerwania nauki w pierwszym liceum (w połowie klasy maturalnej. Z perspektywy czasu zastanawiam się, czy nie lepiej było się pomęczyć) i szukania przyjaźniejszego miejsca. Zwiedziłem ich łącznie kilka, lądując w końcu w słynnym Kącie, gdzie wczoraj udało mi się zaliczyć ustny polski (mimo ataków histerii przed wejściem i problemów tuż po wejściu, z czasem się rozkręciłem i ostatecznie miałem 18/20 punktów. Byłem obcykany w temacie, a całość wyszła na poziomie) i tym samym zakończyć matury.
Tak więc osiągnąłem cel, z którym męczyłem się od 2008 roku i znowu pojawia się to upiorne widmo - praca. Marzy mi się coś poważniejszego niż wyżej wspomniane po+, ale póki to raczej niemożliwe. Ze zdobyciem takowych w Warszawie nie ma raczej problemów - przeprowadzane są wręcz łapanki. Chcąc dostać się na pocztę wziąłem udział w zapowiedzianym wcześniej spotkaniu kwalifikacyjnym z innymi ochotnikami. Przedstawiono nam zasady, szczegóły oraz inne duperele, po czym chętni mogli podpisać cyrografy. I tyle. Płaca mizerna, ale na razie wspierają mnie rodzice, więc rozeszło się na zachcianki. Miało być na terapię, ech. Mam trochę większe ambicje niż siedzenie w domu i uczęszczanie do fekalnej (przymiotnik na "g" byłby pewnie ocenzurowany, więc użyję ładniejszego zamiennika ) pracy. Studia na razie odpadają, gdyż bym im nie podołał i jak na razie po głowie chodzą kierunki albo ryzykowne, albo wymagające pewnej wiedzy, w której mam braki.
No więc miałem zamiar właśnie się rozejrzeć za czymś, ale...no...ten...to boli. Samo wejście na stronę z ogłoszeniami jest gorsze niż panie w okienkach w urzędzie :-P. Potrzebuję kasy i spokoju w najbliższej rodzinie, której niektórzy członkowie lubią mi zarzucać zwyczajne lenistwo i przewidują wieczne życie na garnuszku u mamusi. No kuźwa, nie chcę tak. Przeglądałem tematy o pracy na tym forum, ale jakichś zachęcających, bezpiecznych zajęć raczej nie dostrzegłem. Marzy mi się warta w czarnej czapie przy Pałacu Buckingham :-P.
Tylko ta rozwleczona na kilka lat klasa maturalna będzie mi szpecić teraz CV. "To nic takiego, panie kierowniku, ja tylko panicznie boję się ludzi" :-P.
A nie, brytyjski wartownik odpada.
Ludzie cię obsiadają.
Dręczą.
Starają wymusić jakikolwiek ruch.
Robią zdjęcia.
NEGATYWNIE MYŚLĄ.
NAPIENDALAJĄ MYŚLAMI.
To musi być jedna z gorszych prac pod słońcem.
Trochę wcześniej miałem jeszcze epizod przy...obsłudze SMS-ów. Tak, w ciasnej sali pełnej ludzi. Zajęcie samo w sobie zabawne - należało udawać cycate blondynki i odpisywać zdesperowanym dziadkom, którzy niejednokrotnie podsyłali MMS-em fotki swych "buraczków" . Mimo pochwał od supervisorki (ma cały czas wgląd w to, co wszyscy piszą) zrezygnowałem po kilku godzinach dnia testowego. Po pierwsze - tłum i gwar. Po drugie - nie wytrzymałbym tam długo bez robienia sobie jaj .
Wszystko krótkoterminowo. Wciąż miałem na głowie szkołę. W lipcu stuknie 22 rok, ale dopiero wczoraj ostatecznie pożegnałem się z liceum. Do klasy maturalnej parłem jak burza (ekhem powiedzmy :-P), ale nasilające się symptomy oraz inne nieciekawe wydarzenia zmusiły mnie do przerwania nauki w pierwszym liceum (w połowie klasy maturalnej. Z perspektywy czasu zastanawiam się, czy nie lepiej było się pomęczyć) i szukania przyjaźniejszego miejsca. Zwiedziłem ich łącznie kilka, lądując w końcu w słynnym Kącie, gdzie wczoraj udało mi się zaliczyć ustny polski (mimo ataków histerii przed wejściem i problemów tuż po wejściu, z czasem się rozkręciłem i ostatecznie miałem 18/20 punktów. Byłem obcykany w temacie, a całość wyszła na poziomie) i tym samym zakończyć matury.
Tak więc osiągnąłem cel, z którym męczyłem się od 2008 roku i znowu pojawia się to upiorne widmo - praca. Marzy mi się coś poważniejszego niż wyżej wspomniane po+, ale póki to raczej niemożliwe. Ze zdobyciem takowych w Warszawie nie ma raczej problemów - przeprowadzane są wręcz łapanki. Chcąc dostać się na pocztę wziąłem udział w zapowiedzianym wcześniej spotkaniu kwalifikacyjnym z innymi ochotnikami. Przedstawiono nam zasady, szczegóły oraz inne duperele, po czym chętni mogli podpisać cyrografy. I tyle. Płaca mizerna, ale na razie wspierają mnie rodzice, więc rozeszło się na zachcianki. Miało być na terapię, ech. Mam trochę większe ambicje niż siedzenie w domu i uczęszczanie do fekalnej (przymiotnik na "g" byłby pewnie ocenzurowany, więc użyję ładniejszego zamiennika ) pracy. Studia na razie odpadają, gdyż bym im nie podołał i jak na razie po głowie chodzą kierunki albo ryzykowne, albo wymagające pewnej wiedzy, w której mam braki.
No więc miałem zamiar właśnie się rozejrzeć za czymś, ale...no...ten...to boli. Samo wejście na stronę z ogłoszeniami jest gorsze niż panie w okienkach w urzędzie :-P. Potrzebuję kasy i spokoju w najbliższej rodzinie, której niektórzy członkowie lubią mi zarzucać zwyczajne lenistwo i przewidują wieczne życie na garnuszku u mamusi. No kuźwa, nie chcę tak. Przeglądałem tematy o pracy na tym forum, ale jakichś zachęcających, bezpiecznych zajęć raczej nie dostrzegłem. Marzy mi się warta w czarnej czapie przy Pałacu Buckingham :-P.
Tylko ta rozwleczona na kilka lat klasa maturalna będzie mi szpecić teraz CV. "To nic takiego, panie kierowniku, ja tylko panicznie boję się ludzi" :-P.
A nie, brytyjski wartownik odpada.
Ludzie cię obsiadają.
Dręczą.
Starają wymusić jakikolwiek ruch.
Robią zdjęcia.
NEGATYWNIE MYŚLĄ.
NAPIENDALAJĄ MYŚLAMI.
To musi być jedna z gorszych prac pod słońcem.