05 Mar 2013, Wto 20:45, PID: 341809
I mnie powoli zaczyna dotykać sprawa streszczona w tytule tematu. Wyjątkiem jest jedno słowo ale do rzeczy.
Wszędzie wbija się w głowy, tam gdzie jestem takie hasło by angażować się w wolontariat. Bo to przygoda życia, bo można fajnych ludzi poznać i wreszcie dostać jakiś papierek przed którym można będzie błysnąć w CV a przy tym że na razie moja kariera zawodowa przy li tylko zdolnościach do historii i wos=studia w tym kierunku zmierza w stronę przedstawioną przez głównego bohatera pewnego serialu o nierozgarniętej polskiej rodzinie.
Nagły przypływ odwagi zaowocował u mnie napisaniem maila do pewnej fundacji z prośbą o współpracę w ramach tegoż wolontariatu. Owszem, piszą na stronie o tym, że zapraszają studentów do współpracy ale nie ma mowy o 18-latkach. Ale głupi napisałem. Po paru dniach dostałem maila z gatunku ocb. Ja napisałem po prawdzie że moja sytuacja jest specyficzna. Otóż jestem do dyspozycji tylko popołudniami w czasie zajęć szkolnych. Pochodzę z miejscowości odległej 70 km od miasta gdzie przebywam obecnie. Gdyby fundacja poprosiła mnie, bym stawił się np. na noc z 30 czerwca na 1 lipca to na 101% byłbym "niedysponowany".
No i proszę Państwa dziś przyszła odpowiedź taka, że jako wolontariusz nie mam kwalifikacji ale wykazuję chęć współpracy i mogą mi zaproponować współpracę "akcyjną" na imprezach typu stoisko z jakimiś broszurkami czy ulotkami.
I teraz punkt kluczowy - mam się stawić za tydzień, punkt 15.00 w siedzibie tejże fundacji na "spotkaniu kwalifikacyjnym" z jakąś babką z zarządu.
<panikamode>Co robić? </panikamode>
Jak zobaczyłem maila to mi ciśnienie automatycznie skoczyło. Może nie będzie to takie złe, to stanie z ulotkami, ta rozmowa. Ale jak zobaczyłem tą wiadomość to wpadłem w panikę. No i się waham czy iść czy nie. Nie wiedziałem że oni to potraktują tak poważnie.
Wszędzie wbija się w głowy, tam gdzie jestem takie hasło by angażować się w wolontariat. Bo to przygoda życia, bo można fajnych ludzi poznać i wreszcie dostać jakiś papierek przed którym można będzie błysnąć w CV a przy tym że na razie moja kariera zawodowa przy li tylko zdolnościach do historii i wos=studia w tym kierunku zmierza w stronę przedstawioną przez głównego bohatera pewnego serialu o nierozgarniętej polskiej rodzinie.
Nagły przypływ odwagi zaowocował u mnie napisaniem maila do pewnej fundacji z prośbą o współpracę w ramach tegoż wolontariatu. Owszem, piszą na stronie o tym, że zapraszają studentów do współpracy ale nie ma mowy o 18-latkach. Ale głupi napisałem. Po paru dniach dostałem maila z gatunku ocb. Ja napisałem po prawdzie że moja sytuacja jest specyficzna. Otóż jestem do dyspozycji tylko popołudniami w czasie zajęć szkolnych. Pochodzę z miejscowości odległej 70 km od miasta gdzie przebywam obecnie. Gdyby fundacja poprosiła mnie, bym stawił się np. na noc z 30 czerwca na 1 lipca to na 101% byłbym "niedysponowany".
No i proszę Państwa dziś przyszła odpowiedź taka, że jako wolontariusz nie mam kwalifikacji ale wykazuję chęć współpracy i mogą mi zaproponować współpracę "akcyjną" na imprezach typu stoisko z jakimiś broszurkami czy ulotkami.
I teraz punkt kluczowy - mam się stawić za tydzień, punkt 15.00 w siedzibie tejże fundacji na "spotkaniu kwalifikacyjnym" z jakąś babką z zarządu.
<panikamode>Co robić? </panikamode>
Jak zobaczyłem maila to mi ciśnienie automatycznie skoczyło. Może nie będzie to takie złe, to stanie z ulotkami, ta rozmowa. Ale jak zobaczyłem tą wiadomość to wpadłem w panikę. No i się waham czy iść czy nie. Nie wiedziałem że oni to potraktują tak poważnie.