28 Sty 2021, Czw 22:44, PID: 836266
(28 Sty 2021, Czw 21:59)Rosanna napisał(a): Witajcie moje bratnie duszeHeh, i tak masz dużo większe doświadczenie ode mnie. Ja od maja 2014 (matura) do września 2018 (4 lata i 3 miesiące) nie przepracowałem ani jednego dnia. ANI JEDNEGO. A później też tragedia - łącznie w całym życiu przepracowałem 41 (!) dni, z czego jedynie 12 (!) na jakąkolwiek umowę. 27 lat, 6,5 roku od skończenia szkoły i pracowałem łącznie 1,5 miesiąca (!). Dramat. Do tego ty byłaś na studiach, pojechałaś za granicę - dla mnie to kompletna abstrakcja. Nie nadaję się do żadnej pracy, jak sobię przypomnę te wszystkie nieprzespane noce, spadanie z wagi, straszne bóle brzucha, wymioty i inne objawy zbliżającej się pracy to nic dziwnego, że diagnoza od psychiatry brzmiała: ciężka nerwica lękowa. Do tego każdego dnia w pracy towarzyszyły mi nieustanne myśli o samobójstwie - ustały kiedy wróciłem na bezrobocie. Obecnie bez pracy na umowę jestem od października 2018 a bez jakiejkolwiek od września 2019. Moją jedyną nadzieją jest orzeczenie o niepełnosprawności i wybłaganie pracy w jakiejś cieciówce. Dobrze, że mam (tzn. mój ojciec ma) znajomości w Kobierzynie, ale nie jest powiedziane, że dzięki temu będzie mi łatwiej dostać to orzeczenie.
Gdybym nie znalazła tego tematu i w ogóle forum do dziś myślałabym, że tylko ja mam takie problemy z pracą a wszyscy inni sobie radzą.
Z jednej strony cieszę się, że nie jestem sama z drugiej oczywiście współczuję Wam wszystkim, bo wiem, jaki to ból.
Więc może pochwalę się jak wygląda moja "kariera" zawodowa:
Zacznijmy od szkoły. W podstawówce uczyłam się bardzo dobrze, nie mam kontaktu z nikim z podstawówki, ale podejrzewam, że moja klasa byłaby bardzo zdziwiona, że nie skończyłam jakiegoś prestiżowego kierunku, bo w tamtym okresie uchodziłam za kujona. A to raczej przez wzgląd na nieśmiałość, bo jeśli chodzi o naukę to sama wchodziła mi na tym etapie do głowy, wcale nie ślęczałam nad książkami. Ale jak grzeczna i dobrze się uczy, wiadomo, że kujon.
W gimnazjum trochę się opuściłam w nauce, ale nie aż tak bardzo, jeszcze dawałam radę. Natomiast liceum to już był u mnie koszmar. W podstawówce miałam jedną koleżankę, w gimnazjum dwie, więc całkiem sama nie byłam, dało się wytrzymać jak się miało chociaż tą jedną czy dwie bliższe osoby. Ale w liceum nie udało mi się zintegrować z nikim. Byłam totalnym odludkiem i nawet nikt ze mną w ławce nie chciał siedzieć. Siedzieli ze mną tylko jak musieli, bo było mało wolnych miejsc. Kiedyś nawet cała klasa miała ściągę na sprawdzian i tylko ja jedna jej nie dostałam i wszyscy dostali 5 a ja 3. No i w liceum czułam się mega źle, miałam przez to totalną depresję i zaczęłam wagarować i unikać szkoły jak się dało, opuściłam się też przez to w nauce.
Ledwo przechodziłam z klasy do klasy. W klasie maturalnej nie miałam motywacji żeby się uczyć do matury, uznałam, że zapewne i tak jej nie zdam i na studia nie pójdę. No ale pisemną jakoś napisałam, z polskiego to wręcz bardzo dobrze, gorzej było z ustną...byłam tak przerażona, zjadłam kilka afobamów, wypiłam 2 energetyki i nie dałam rady, zwiałam sprzed szkoły, nie poszłam na tą maturę. Ale jakimś cudem mama wybłagała dla mnie drugi termin i już poszłam, z uginającymi się kolanami i jąkając się coś tam wydukałam, zdałam. Potem nie wiedziałam co ze sobą zrobić, bo na studia nie wiedziałam jakie mam iść, nie miałam pomysłu, ale za to do pracy..to wydawało się jeszcze gorsze, więc jak okazało się, że tą maturę mam zdaną dostałam się na rolnictwo ( wybrałam kilka kierunków na jakie z moimi wynikami mogłam się dostać ) i chodziłam na to rolnictwo w pierwszym roku, ale szybko się poddałam, po pierwsze kierunek niezbyt mi pasował, po drugie - znów nie miałam nikogo bliskiego przez co czułam się wyobcowana i z czasem zaczęłam wagarować na studiach. Nie zdałam pierwszego roku.
Ale wybrałam inny kierunek - humanistyczny tym razem, więc poczułam, że może być lepiej. I na początku było ale pomimo tego, że na tych studiach poznałam 2 koleżanki więc sama nie byłam to i tak nie zaliczyłam pierwszego roku ( pierwszy semestr zdałam bardzo ładnie ) bo bałam się tych końcowych egzaminów. I poddałam się w taki idiotyczny sposób, myśląc, że po co mam chodzić na te studia skoro na pewno nie uda mi się obronić pracy licencjackiej, bo to z moją fobią to będzie jak powtórka z matury albo nawet gorzej. No i poddałam się, z takim przegranym podejściem, że nie warto się starać i na te studia chodzić bo i tak na końcu ich nie zaliczę.
Skoro olałam drugie studia to przydałoby się popracować..no tak, tylko gdzie? Na tamtym etapie kompletnie nie wiedziałam jak szukać pracy i jakiej, nawet sprzątania się bałam.
W 2015 roku udało mi się pójść do pracy na umowę-zlecenie, gdzie już była zatrudniona moja mama, więc mogłam przyjść do pracy z dnia na dzień, bez jakiejś wstępnej rozmowy no i wiadomo, skoro tam jest mama to raźniej. Poszłam i to była bardzo fajna praca, lekka, pakowanie katalogów, sortowanie przesyłek i listów, przybijanie pieczątek, oklejanie katalogów, wpisywanie danych do komputera, no takie proste rzeczy, a do tego ludzie byli bardzo mili i pomocni. Praca była mało płatna ale trzymałam się jej skoro znalazłam takie przyjazne dla siebie miejsce. Niestety firma w której pracowałyśmy zbankrutowała
Znowu więc trzeba było czegoś szukać..załapałam się do agencji reklamowej, ale niestety stamtąd sama musiałam odejść, bo nie mogłam tam oddychać, opary chemiczne były tak silne, że ledwie oddychałam, płuca mnie bolały. Nie chciałam z tego rezygnować bo radziłam sobie całkiem dobrze i ludzie byli fajni, ale z tym oddychaniem nie wytrzymałam.
Załapałam się jeszcze tylko do dorywczej pracy przy etykietowaniu kosmetyków, lubiłam to znowu ale niestety było tylko dorywczo...no ale lepsze to niż nic. w 2017 roku dostałam propozycję wyjazdu za granicę, gdzie pracowałabym jako pokojówka, ale byłam tą propozycją skrajnie przerażona, odmówiłam, bo uznałam, że wyjazd za granicę to jest dla mnie niemożliwe.
Próbowałam jeszcze coś znaleźć na miejscu, ale, że nie umiem szukać pracy i to również mnie przeraża, to załapałam się tylko jako widz teleturnieju i to było miłe ale znowu bardzo dorywcze, kilka razy tak chodziłam i kilka razy statystowałam. Próbowałam jakieś malowanie bombek nawet ale się nie nadałam do tego, nie przyjęli mnie.
Pomagałam tylko mamie przy sprzątaniu biur i ojcu czasem dokumenty robiłam, bo nauczył mnie jak i to proste i też to nawet lubię, w ogóle lubię prace biurowe. Próbował mnie wkręcić do siebie do pracy i byłam na rozmowie ale niestety mnie nie wzięli A w ogóle chciałabym pracować w biurze ale mają zawsze raczej duże wymagania.
W 2018 roku znowu dostałam tą samą propozycję wyjazdu za granicę i tym razem poszłam na żywioł, zgodziłam się pojechać. Uznałam, że muszę, bo widać nic innego nie znajdę. Jaka ja byłam przerażona jak jechałam na lotnisko i potem jak leciałam samolotem! Czułam, że porywam się z motyką na słońce i że pewnie mnie odeślą do domu i odniosę porażkę. Ogólnie na początku było bardzo słabo. Ale z czasem było coraz lepiej. Tylko, że moja fobia społeczna jest niestety powiązana także z mówieniem w obcych językach, więc miałam problem z komunikacją bo gdy ktoś do mnie coś mówił ja robiłam się blada lub czerwona i ledwie coś wydukałam. Miałam to szczęście, że ludzie w tym kraju byli mega mili i nigdy nie miałam nieprzyjemnej sytuacji z powodu tego, że nie umiem się wypowiedzieć. Zawsze jakoś sympatycznie sami mi pomagali. Widać było, że to nie Polska miałam wpadki typu weszłam komuś do pokoju gdy ta osoba była prawie naga i nie było na mnie jakiejś skargi. Na żadną wpadkę w sumie się nikt nie skarżył, a jeszcze chwalili, że jest tak czysto
Ja byłam zestresowana, bo musiałam sprzątać mega dobrze, sprawdzali nawet listwy, nie mogło być żadnej smugi na lustrze ani kropli wody na kranie - wszystko musiało błyszczeć. I na początku to był problem, nie umiałam aż tak dobrze sprzątać w krótkim czasie i nie wyrabiałam się czasowo - ale jednak sobie poradziłam i zarobiłam. Najwięcej w życiu jak do tej pory.
To jest praca na sezon letni, to znaczy na półrocze od maja do listopada więc wróciłam zadowolona do domu. I w 2019 roku pojechałam tam znowu i tym razem to nawet dostałam podwyżkę za to że dobrze pracuję i zarobiłam jeszcze więcej i już było prawie bezstresowo. I myślałam, że złapałam pana Boga za nogi, że mam super pracę ogarniętą na być może długie lata, i co to zepsuło? Nasz kochany covid Nie udało się wylecieć bo loty były zablokowane. Najpierw czekałam, że może pojadę później, ale nic z tego. No i mnie to podłamało, że co ja zrobię, znowu szukanie pracy. Udało mi się znaleźć pracę przy pakowaniu kosmetyków ale tylko sezonowo i i tak wcześniej nas pozwalniali bo nawet oni jakieś problemy przez covid mieli że za mało zamówień zrobionych więc nie było co robić. No a pracę znaleźć trzeba. A tu większość branż zablokowana. Dzisiaj byłam na rozmowie w sprawie sprzątania i wypytywali się mnie tak szczegółowo o przebieg dotychczasowego zatrudnienia, jakby to było stanowisko do korporacji a nie na sprzątanie. Musiałam trochę okłamać, że w miejscach w których pracowałam byłam dłużej niż w rzeczywistości, bo mam dużo luk i przerw gdzie nie robiłam nic bo nie znalazłam pracy a to jest jak wiadomo źle widziane, do tego te przerwane 2 razy studia co też źle wygląda.
No ale chyba się udało, mają do mnie w poniedziałek zadzwonić i zaprosić na dzień próbny. Oby się udało. Przy sprzątaniu mam już doświadczenie, ale i tak się stresuję, bo to nowe miejsce.
W ogóle teraz trudno znaleźć nawet sprzątanie, skoro hotele pozamykane, a w większości ofert do sprzątania biur szukają kogoś z orzeczeniem o niepełnosprawność a ja go nie mam. Myślałam też, żeby może w ochronie spróbować ale tam też chcą to orzeczenie. Albo chcą orzeczenie, albo wykształcenie, albo prawo jazdy, albo komunikatywność a często to wszystko na raz. A ja nie mam nic z tych rzeczy Prawdę mówiąc bardzo boję się przyszłości. Nie wiem co ja ze sobą zrobię, czy już zawsze będę w czy co gorsza często będę bez niczego, w zasadzie to nawet już chciałabym po prostu mieć tą sprawdzoną, łatwą jak na moje warunki ę i cieszyłabym się, że ją mam, mam ten dochód i nie ma stresu z szukaniem pracy co jest dla mnie zawsze mega stresujące. Nie wiem co robić tak ogólnie, nie mam szczególnego pomysłu na siebie jakoś.
A jeszcze taki paradoks odnośnie doświadczenia - z jednej strony wolę je mieć, ale nie zawsze bo wiecie czego teraz się stresuję? Że pomimo doświadczenia przy sprzątaniu będę sprzątała gorzej niż osoby które tego doświadczenia nie nabyły i jeszcze wyjdzie na to, że może okłamałam i wcale tak nie pracowałam? to obłęd, ale ja lubię mieć przywilej nowego - czyli, że mogę czegoś nie wiedzieć i nie umieć bo jestem nowa. A jak chcą doświadczenie to tak jakby przychodzę do nowej pracy ale mam być od razu super, jakby to była stara praca. Zrozumiecie chyba o co mi chodzi
A jeszcze to szukanie pracy..nie szukam standardowo, bo nie mam CV. Nie zrobiłam go bo nie wiem jak je zrobić, obawiam się, że musiałabym sporo nakłamać a i tak będzie beznadziejne. Więc szukam tylko tam gdzie można zadzwonić, ale czasem i tak chcieli CV. A i tak to dobrze, że obecnie stać mnie na to by gdzieś dzwonić, kiedyś nie byłam w stanie zrobić nawet tego. Wręcz telefon przerażał mnie najbardziej. Call Center u mnie odpada.
I ten ból brzucha, jak czytam te oferty, widzę te wymagania i wiem że ich nie spełniam. Czuję się taka do niczego..
Jak nie uda mi się to sprzątanie to będę próbowała załatwić wyjazd do Holandii na jakieś pakowanie owoców, może się uda.
No ale i tak nie wiem co zrobić ze sobą tak na dłuższą metę, gdy myślę o tym ile jeszcze życia przede mną czuję pustkę i przerażenie. Mam 27 lat. W dodatku zawiodłam rodziców, bo oczekiwali zapewne po mnie czegoś innego, zresztą nie zliczę ile miałam awantur od ojca, że jestem leniem, nierobem i pasożytem. Stresowałam się przez to jeszcze mocniej Myśli samobójczych też mam dużo.
Za to mama już chyba tylko chce żebym miała jakąkolwiek pracę.
A to unikanie ludzi z rodziny i znajomych, bo mogą spytać gdzie pracujesz a ty powiesz, że nigdzie..masakra, i tak wcześniej unikałam ludzi, ale przez ten fakt jeszcze bardziej, bo tak mi wstyd było.
Wiem, że to długi post ale potrzebowałam się wygadać.