25 Lut 2009, Śro 14:17, PID: 127272
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 06 Mar 2009, Pią 9:40 przez krys840.)
Nie jest tak, że wystarcza nam pozytywne nastawienie do tego, żeby wychodzić zwycięsko z każdej opresji albo żeby znośnie trwać w każdej chwili. Nie uwzględniasz pewnej bardzo istonej rzeczy jeśli chodzi o pomyślne wykonywanie zamierzonych sobie celów, a mianowicie ograniczonych zasobów sił życiowych, które czasem - wydaje się nam, kiedy osiągamy jakieś rezultaty - że nie topnieją, a jednak częto dochodzi do jakichś okresowych stanów wycofania się ze społeczności międzyludzkiej. Moim zdaniem nie powinno się bagatelizować własnego lęku i fobii, bo one naturalnie informują nas o zagrożeniu - powodowanym nieadekwatnymi do własnych potencjalnych możliwości psychicznymi obciążeniami. Tak że dziś wydaje się, że triumfujesz, bo pokonałeś jakiś szczebel, ale już jutro może zabraknąć siły na pokonanie kolejnego stopnia. Zresztą uważałbym na powierzchowne odrodzenie się, bo jednak "popioły" ograniczają nas do tego stopnia, że trzeba uważać by nie zabrnąć za daleko - tak że droga powrotu może być już poprostu niemożliwa. - Konieczne są przykłady ludzi, którzy już nigdy więcej nie odzyskiwali sprawności i samodzielności? Niektórzy leczą się całe życie, ale z mizernym skutkiem, a stale okresowo ich hospitalizując wydaje się, że otrzymują nadzieję na lepsze życie, która wygląda jednak zgoła inaczej niż się to powszechnie przedstawia. Leczenie i opieka raczej umożliwiają jakieś trwanie, bo mówienie o samodzielności człowiekowi, który doprowadził raz jeden swoje zdrowie do ruiny, to tylko abstrakcja. Pewnie że trzeba stale weryfikować czy moja lękowa postawa społeczna ma uzasadnienie i należy też uczyć się samodzielności przez pokonywanie lęków, ale trzeba mieć przede wszystkim na względzie to, że moje poczynania zawsze będą wydawać się trochę absurdalne, kiedy zestawiam je z trybem życia innych ludzi. Dlaczego ktoś nie męczy się porównywalnie do mnie?
Chyba bardziej tocząc zmagania z samym sobą poszukujemy odpowiedzi na pytanie: Dlaczego świat w oczach co poniektórych jest nieporównywalnie prostszy. Dlatego, że nie każdy jest ofiarą losu... - ale to pewnie tok myślenia tych, którzy depczą innych, by sami nie stać się ofiarami. Może problemem jest dla mnie to, że nie ufam komuś, kto nie potrafi krytycznie ustosunkować się do swoich działań, a wszystko co robi, to małpuje wzorce z otoczenia albo prostacko wulgarnie wyraża podnietę do wszystkiego, co napotka. Wyrażając się w sposób: Ale za+... czy Ja pierd..., jestem dobitnie poinformowany, że z takim ludźmi, to mogę się jedynie co najwyżej "porajcować", bo o konkretnej gadce nie ma mowy. I nie ma zanaczenia, że ustalamy prawo dżungli - jesteś rekinem, więc jadasz płotki... - wykolejeńcy. Sposób w jaki wyraża się powszechnie stosunek do życia i obowiązków chyba powinien wskazywać mi źródło moich obaw, co do możlwości uczciwej współpracy z takimi wykolejeńcami, bo wyrażany stosunek do pracy odzwierciedla sposób, w jaki Ci ludzie się na co dzień prowadzą. Nie jestem zwykle świadomy tego faktu, bo wizja życia z ludźmi nieskłonnymi do ustępstw, niepowściągliwymi, niesprawiedliwymi, niecierpliwymi, a przede wszystkim wypaczającymi wspólną budowę - co nas wszystkich przytłacza wizją zguby, każe mi poszukiwać bezpiecznego azylu, w celu przeczekania chaosu. Reasumując, to ludzie, którzy upadli tak nisko, by prowokować stale napięcia międzyludzkie przez brak duchowej dyscypliny, są odpowiezialni za to, że ja nie kwapię się już do usilnego integrowania ze społeczeństwem. Gdybym chciał im dorównać, to musiałbym poddać się współczesnemu trendowi ku stałemu prowokowaniu napięć, które przekładając się na naszą cielesną sferę, skutkują spotęgowaną formą ...chuci. A to zjawisko nie stwarza optymalnych warunków do rozwiązywania problemów i konfliktów. - Tak napędza się błędne koło absurdu, a liczba ofiar stale rośnie... Nie jestem świnią, ja nie pier... wszystkiego i wszystkich!
Trwoniąc siły życiowe ludzie stają się krótkowzroczni, tak że nie widzą, że brną "na oślep" szukając spełnienia tam, gdzie go nie znajdą. Problemem jest to, że ciągną nas za sobą i narażają, dlatego moim zdaniem poczucie ciągłego zagrożenia jest uzasadnione, bo ludzie, którzy sami będąc bezsilni nie są w stanie nieść pomoc. Chyba, że chcą uczyć się, wyciągając na podstawie czyichś potknięć wnioski. Bo zbyt zajęci są sobą...
Swoją samodzielność uzależniam więc od innych. Tych, u których znajdę zrozumienie, że postawa zbyt wielu dziś ludzi nie ma "racji bytu".
Chyba bardziej tocząc zmagania z samym sobą poszukujemy odpowiedzi na pytanie: Dlaczego świat w oczach co poniektórych jest nieporównywalnie prostszy. Dlatego, że nie każdy jest ofiarą losu... - ale to pewnie tok myślenia tych, którzy depczą innych, by sami nie stać się ofiarami. Może problemem jest dla mnie to, że nie ufam komuś, kto nie potrafi krytycznie ustosunkować się do swoich działań, a wszystko co robi, to małpuje wzorce z otoczenia albo prostacko wulgarnie wyraża podnietę do wszystkiego, co napotka. Wyrażając się w sposób: Ale za+... czy Ja pierd..., jestem dobitnie poinformowany, że z takim ludźmi, to mogę się jedynie co najwyżej "porajcować", bo o konkretnej gadce nie ma mowy. I nie ma zanaczenia, że ustalamy prawo dżungli - jesteś rekinem, więc jadasz płotki... - wykolejeńcy. Sposób w jaki wyraża się powszechnie stosunek do życia i obowiązków chyba powinien wskazywać mi źródło moich obaw, co do możlwości uczciwej współpracy z takimi wykolejeńcami, bo wyrażany stosunek do pracy odzwierciedla sposób, w jaki Ci ludzie się na co dzień prowadzą. Nie jestem zwykle świadomy tego faktu, bo wizja życia z ludźmi nieskłonnymi do ustępstw, niepowściągliwymi, niesprawiedliwymi, niecierpliwymi, a przede wszystkim wypaczającymi wspólną budowę - co nas wszystkich przytłacza wizją zguby, każe mi poszukiwać bezpiecznego azylu, w celu przeczekania chaosu. Reasumując, to ludzie, którzy upadli tak nisko, by prowokować stale napięcia międzyludzkie przez brak duchowej dyscypliny, są odpowiezialni za to, że ja nie kwapię się już do usilnego integrowania ze społeczeństwem. Gdybym chciał im dorównać, to musiałbym poddać się współczesnemu trendowi ku stałemu prowokowaniu napięć, które przekładając się na naszą cielesną sferę, skutkują spotęgowaną formą ...chuci. A to zjawisko nie stwarza optymalnych warunków do rozwiązywania problemów i konfliktów. - Tak napędza się błędne koło absurdu, a liczba ofiar stale rośnie... Nie jestem świnią, ja nie pier... wszystkiego i wszystkich!
Trwoniąc siły życiowe ludzie stają się krótkowzroczni, tak że nie widzą, że brną "na oślep" szukając spełnienia tam, gdzie go nie znajdą. Problemem jest to, że ciągną nas za sobą i narażają, dlatego moim zdaniem poczucie ciągłego zagrożenia jest uzasadnione, bo ludzie, którzy sami będąc bezsilni nie są w stanie nieść pomoc. Chyba, że chcą uczyć się, wyciągając na podstawie czyichś potknięć wnioski. Bo zbyt zajęci są sobą...
Swoją samodzielność uzależniam więc od innych. Tych, u których znajdę zrozumienie, że postawa zbyt wielu dziś ludzi nie ma "racji bytu".