12 Sie 2010, Czw 16:57, PID: 218553
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 12 Sie 2010, Czw 18:01 przez shalafi.)
Myślę, że mam podobnie, jak założyciel tematu. "Najchętniej" unikam spotkań z ludźmi w wieku podobnym do mojego, innymi słowy - z mojego pokolenia. Zupełnie szczerze mogę powiedzieć, że w moim fizycznym otoczeniu (neta nie liczę) jestem kompletnie wyalienowany. Tylko, kiedy los (bez żadnego wkładu z mojej strony) sam podsunie mi towarzystwo, kiedy z jakiegoś powodu opuszczam dom, uczestniczę np. w jakimś wyjeździe, krótko mówiąc: jestem skazany na ludzi - wtedy godzę się na otaczającą mnie rzeczywistość i o dziwo nie najgorzej się w niej poruszam; czasem potrafię nawet pogłębiać relacje społeczne. Kiedy wszyscy wracają do swoich domów, musiałby się zdarzyć CUD, żebym chwycił za telefon, zadzwonił do znajomego, który się tego nie spodziewa (albo sam mnie o to wyraźnie nie poprosił) i np. umówił się na kolejne spotkanie.
Dziwne, że dopiero teraz przyjrzałem się temu podforum, bo z dużym prawdopodobieństwem mogę mieć osobowość unikającą. Jak to bardzo trafnie określił jeden z użytkowników (którego nazwy nie pamiętam), nie w odniesieniu do mnie, tylko ogółu fobików: "łaknę kontaktów społecznych, ale się ich boję". Dokładnie tak.
Może taki przykład sprzed kilku tygodni, coby nie być gołosłownym:
Od wczesnego dzieciństwa co roku wraz z rodziną spędzam większość wakacji nad jeziorem na Pojezierzu Gnieźnieńskim. Mój ojciec wykupił działkę i zbudował domek letniskowy, a z biegiem lat w okolicy "pobudowało się" także mnóstwo jego znajomych (chcąc nie chcąc, stali się oni poniekąd także moimi znajomymi). Wśród nich - chłopak w moim wieku (czyli obecnie tak jak ja kończący studia) imieniem Michał, oczywiście syn znajomych rodziców. W dzieciństwie przy okazji wakacji dużo się wspólnie bawiliśmy (już wtedy w jego towarzystwie, tak jak i w przypadku innych rówieśników, czułem się kimś gorszym, co wówczas jednak we wspólnym bytowaniu aż tak mi nie przeszkadzało). Podrośliśmy i sporo się w tym czasie (w moim mniemaniu) zmieniło. On miał już dziewczynę (jedna z wielu wyimaginowanych przeze mnie "wyższości" nade mną i powodów, dla których czuję się gorszy), studiował na dwóch kierunkach na dwóch różnych uczelniach (zawsze mnie zastanawiało, jak ludzie to godzą i tłumaczyłem sobie to tym, że oni nie mają problemów społecznych, a ja mam), wyjechał na rok na Erazmusa do Stambułu (kolejna odważna decyzja, której ja bym nie podjął), w 2008, wtedy kiedy była wojna, był ze znajomym w Gruzji i wrócił jako "bohater wojenny". Gdzież ja mógłbym się z kimś takim równać... Z tego i wielu innych powodów nie utrzymuję praktycznie żadnych kontaktów z kolegami ze szkolnej ławy i innymi rówieśnikami (świadomość, że mogli osiągnąć w swym życiu więcej niż ja).
Ale do rzeczy: ten oto Michał niespodziewanie przyjeżdża w tym roku do Anastazewa (tak nazywa się miejscowość). Oczywiście pierwsze, co ja myślę: "Pewnie ma za*ebiście zaplanowany 3-4 miesięczny aktywny wypoczynek i przyjechał tu na parę dni odpocząć". Przychodzi do nas do domku i (jako że obaj jesteśmy związani z żeglarstwem) proponuje wspólny rejs naszym (mojej rodziny) jachtem. Ja myślę przede wszystkim: "Kurde, miał odwagę przyjść do nas i prosto z mostu coś takiego zaproponować. Ja bym się w życiu na coś podobnego nie odważył.". W pierwszej chwili coś tam odbąkuję, że "OK, popłynę na ten rejs", choć tak naprawdę nie chcę... Ostatecznie wyszło tak, że na łódkę wraz z Michałem wsiadły dwie moje młodsze siostry (a razem z nimi jeszcze sporo okolicznych "znajomych"), a ja - rówieśnik, który POWINIEN w czymś takim uczestniczyć - zostałem w domu. Oni pływali, a ja udałem się do garażu i tam popadłem w niemałą rozpacz, wyobrażając sobie, jak im tam razem na tej łódce dobrze. A także myśląc o tym, co pomyślą sobie ludzie widząc, że nie "uczestniczę", tylko jestem sam. A z drugiej strony dobrze, że wtedy nie popłynąłem. Michał mógłby przecież zacząć zadawać niewygodne pytania...
Dziwne, że dopiero teraz przyjrzałem się temu podforum, bo z dużym prawdopodobieństwem mogę mieć osobowość unikającą. Jak to bardzo trafnie określił jeden z użytkowników (którego nazwy nie pamiętam), nie w odniesieniu do mnie, tylko ogółu fobików: "łaknę kontaktów społecznych, ale się ich boję". Dokładnie tak.
Może taki przykład sprzed kilku tygodni, coby nie być gołosłownym:
Od wczesnego dzieciństwa co roku wraz z rodziną spędzam większość wakacji nad jeziorem na Pojezierzu Gnieźnieńskim. Mój ojciec wykupił działkę i zbudował domek letniskowy, a z biegiem lat w okolicy "pobudowało się" także mnóstwo jego znajomych (chcąc nie chcąc, stali się oni poniekąd także moimi znajomymi). Wśród nich - chłopak w moim wieku (czyli obecnie tak jak ja kończący studia) imieniem Michał, oczywiście syn znajomych rodziców. W dzieciństwie przy okazji wakacji dużo się wspólnie bawiliśmy (już wtedy w jego towarzystwie, tak jak i w przypadku innych rówieśników, czułem się kimś gorszym, co wówczas jednak we wspólnym bytowaniu aż tak mi nie przeszkadzało). Podrośliśmy i sporo się w tym czasie (w moim mniemaniu) zmieniło. On miał już dziewczynę (jedna z wielu wyimaginowanych przeze mnie "wyższości" nade mną i powodów, dla których czuję się gorszy), studiował na dwóch kierunkach na dwóch różnych uczelniach (zawsze mnie zastanawiało, jak ludzie to godzą i tłumaczyłem sobie to tym, że oni nie mają problemów społecznych, a ja mam), wyjechał na rok na Erazmusa do Stambułu (kolejna odważna decyzja, której ja bym nie podjął), w 2008, wtedy kiedy była wojna, był ze znajomym w Gruzji i wrócił jako "bohater wojenny". Gdzież ja mógłbym się z kimś takim równać... Z tego i wielu innych powodów nie utrzymuję praktycznie żadnych kontaktów z kolegami ze szkolnej ławy i innymi rówieśnikami (świadomość, że mogli osiągnąć w swym życiu więcej niż ja).
Ale do rzeczy: ten oto Michał niespodziewanie przyjeżdża w tym roku do Anastazewa (tak nazywa się miejscowość). Oczywiście pierwsze, co ja myślę: "Pewnie ma za*ebiście zaplanowany 3-4 miesięczny aktywny wypoczynek i przyjechał tu na parę dni odpocząć". Przychodzi do nas do domku i (jako że obaj jesteśmy związani z żeglarstwem) proponuje wspólny rejs naszym (mojej rodziny) jachtem. Ja myślę przede wszystkim: "Kurde, miał odwagę przyjść do nas i prosto z mostu coś takiego zaproponować. Ja bym się w życiu na coś podobnego nie odważył.". W pierwszej chwili coś tam odbąkuję, że "OK, popłynę na ten rejs", choć tak naprawdę nie chcę... Ostatecznie wyszło tak, że na łódkę wraz z Michałem wsiadły dwie moje młodsze siostry (a razem z nimi jeszcze sporo okolicznych "znajomych"), a ja - rówieśnik, który POWINIEN w czymś takim uczestniczyć - zostałem w domu. Oni pływali, a ja udałem się do garażu i tam popadłem w niemałą rozpacz, wyobrażając sobie, jak im tam razem na tej łódce dobrze. A także myśląc o tym, co pomyślą sobie ludzie widząc, że nie "uczestniczę", tylko jestem sam. A z drugiej strony dobrze, że wtedy nie popłynąłem. Michał mógłby przecież zacząć zadawać niewygodne pytania...