12 Sie 2010, Czw 18:31, PID: 218570
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 12 Sie 2010, Czw 18:32 przez shalafi.)
Drugi przykład, zadziwiająco podobny do powyższego. Pięć lat temu, po maturze, mój najlepszy szkolny kolega (jeszcze z czasów podstawówki i gimnazjum), zaproponował mi i pozostałym dwóm kolegom z paczki, którą wówczas tworzyliśmy (stare dzieje, patrząc na moją obecną, jakże "wysoką" jakość kontaktów z ludźmi) rejs po Mazurach. Wszyscy się zgodzili. Ja i tak lepszych planów (jak co roku po dzień dzisiejszy zresztą) nie miałem... Tygodnie do planowanego terminu wyjazdu upływały, a ja nie czyniłem żadnych przygotowań. Zamiast tego narastał we mnie lęk. Niewątpliwe korzyści, jakie daje wakacyjny wyjazd z kolegami, zostały przyćmione przez obawy typu: "Przecież będę parę tygodni poza domem, BEZ MAMUSI! Jak ja sobie poradzę, kto o mnie zadba? Będę musiał wykazać się elementarną samodzielnością! W pewnym momencie na pewno zacznę mieć dosyć tego towarzystwa i nie będę miał dokąd uciec". Et cetera, et cetera. Zaznaczam, rozważania 19-latka, który dopiero co zdał maturę. W odniesieniu do dobrych, może czasem wrednych, ale i tak najlepszych kolegów z klasy. W sytuacji trwających wakacji, kiedy alternatywą było tkwienie, takie same jak co roku, w tym domku nad jeziorem, z rodziną, która zawsze o wszystko zadba, odwali całą czarną robotę, a ja będę mieć zaspokojone wszystkie swoje podstawowe potrzeby i będę beztrosko "spędzał swój czas"...
Parę dni przed planowanym wyjazdem wysłałem temu koledze SMS-a (tak, wysłałem. Nawet nie mogłem zadzwonić, nie wiem czy tym razem bardziej z lęku, czy z lenistwa), informując, że z nimi nie jadę. Kolega był wściekły. "Nie zmienia się planów w ostatniej chwili" - pisał, a ja niemo przyznawałem mu rację. Nie mógł mnie zrozumieć: "Chcę wiedzieć, co jest lepszego od żeglowania"... Ja zmyślałem coś, że jestem chory. Potem (w formie pisemnej, rzecz jasna) życzyłem im wszystkim udanego wyjazdu. Potem przez chwilę byłem nawet dumny z siebie i tego, co uczyniłem. Jakiś czas później ojciec pyta mnie: "Dlaczego nie jesteś na tych Mazurach?". Nie pamiętam, co odpowiedziałem, zresztą to mało istotne. Ważne jest to, że wtedy naprawdę poczułem wielki wstyd. Czułem się jak pisklę, które boi się choć na chwilę wyfrunąć z gniazdka. To uczucie to zresztą jedno z najczęstszych, jakie do dziś mnie nawiedzają.
Parę dni przed planowanym wyjazdem wysłałem temu koledze SMS-a (tak, wysłałem. Nawet nie mogłem zadzwonić, nie wiem czy tym razem bardziej z lęku, czy z lenistwa), informując, że z nimi nie jadę. Kolega był wściekły. "Nie zmienia się planów w ostatniej chwili" - pisał, a ja niemo przyznawałem mu rację. Nie mógł mnie zrozumieć: "Chcę wiedzieć, co jest lepszego od żeglowania"... Ja zmyślałem coś, że jestem chory. Potem (w formie pisemnej, rzecz jasna) życzyłem im wszystkim udanego wyjazdu. Potem przez chwilę byłem nawet dumny z siebie i tego, co uczyniłem. Jakiś czas później ojciec pyta mnie: "Dlaczego nie jesteś na tych Mazurach?". Nie pamiętam, co odpowiedziałem, zresztą to mało istotne. Ważne jest to, że wtedy naprawdę poczułem wielki wstyd. Czułem się jak pisklę, które boi się choć na chwilę wyfrunąć z gniazdka. To uczucie to zresztą jedno z najczęstszych, jakie do dziś mnie nawiedzają.