24 Mar 2012, Sob 20:25, PID: 295965
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 24 Mar 2012, Sob 20:26 przez MarszałekFoch.)
Ale to brzmi znajomo Kto sieje wiatr zbiera burzę...
Otóż w czasach gimnazjum miałem kompletnie prze*****e. Nie było prawie przerwy bym się zetknął z osobami, które się nade mną znęcały. Stąd dosłownie przebieganie przez przepełniony korytarz zwany Sajgonem (zawsze tam było bardzo dużo ludzi i było ciemno). Do tego przebywanie na przerwach w toaletach, w szatniach, ogólnie mówiąc w tych punktach szkoły gdzie prawdopodobieństwo spotkania żywej duszy było w danym momencie niskie. Przebywając trasę z domu do szkoły przechodziłem/przejeżdałem obok jednego z czołowych oprawców. I zawsze obok jego domu przyspieszałem lub jeśli jego widziałem na motorku jechałem okrężną, dłuższą trasą. Oczywiście wracając do domu, jeszcze przed domem kolesia był przystanek PKS a na nim o danych porach sporo ludzi. I jeśli w owym momencie natknąłem się na tłum na przystanku to albo szedłem okrężną trasą, albo drugą stroną ulicy albo po prostu przechodziłem obok nich udając, że ich nie widzę ze słuchawkami na uszach. Zawsze na te chwile puszczałem sobie ostrego rocka by zagłuszyć otoczenie. Parę razy bez słuchawek zresztą uciekając przed oprawcami którzy z "radością" mnie witali nieomal wtoczyłem się pod jadący samochód.
Dziś kiedy nieomal zmieniłem środowisko odzywają się ślady przeszłości. Otóż w internacie na przykład na ogół przechodzę korytarzem wtedy, kiedy nie ma na nim ludzi. To samo z posiłkami - prawie zawsze sam.
Otóż w czasach gimnazjum miałem kompletnie prze*****e. Nie było prawie przerwy bym się zetknął z osobami, które się nade mną znęcały. Stąd dosłownie przebieganie przez przepełniony korytarz zwany Sajgonem (zawsze tam było bardzo dużo ludzi i było ciemno). Do tego przebywanie na przerwach w toaletach, w szatniach, ogólnie mówiąc w tych punktach szkoły gdzie prawdopodobieństwo spotkania żywej duszy było w danym momencie niskie. Przebywając trasę z domu do szkoły przechodziłem/przejeżdałem obok jednego z czołowych oprawców. I zawsze obok jego domu przyspieszałem lub jeśli jego widziałem na motorku jechałem okrężną, dłuższą trasą. Oczywiście wracając do domu, jeszcze przed domem kolesia był przystanek PKS a na nim o danych porach sporo ludzi. I jeśli w owym momencie natknąłem się na tłum na przystanku to albo szedłem okrężną trasą, albo drugą stroną ulicy albo po prostu przechodziłem obok nich udając, że ich nie widzę ze słuchawkami na uszach. Zawsze na te chwile puszczałem sobie ostrego rocka by zagłuszyć otoczenie. Parę razy bez słuchawek zresztą uciekając przed oprawcami którzy z "radością" mnie witali nieomal wtoczyłem się pod jadący samochód.
Dziś kiedy nieomal zmieniłem środowisko odzywają się ślady przeszłości. Otóż w internacie na przykład na ogół przechodzę korytarzem wtedy, kiedy nie ma na nim ludzi. To samo z posiłkami - prawie zawsze sam.