27 Gru 2009, Nie 0:05, PID: 190763
Nic tak nie podkreśla głębokich wyznań, jak reklamy emenemsów w poście.
27 Gru 2009, Nie 0:05, PID: 190763
Nic tak nie podkreśla głębokich wyznań, jak reklamy emenemsów w poście.
27 Gru 2009, Nie 17:24, PID: 190859
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 27 Gru 2009, Nie 17:28 przez missing.)
ja myślę że to raczej przez sz. p. Największego Możliwego Socjopatycznego Fiuta...
nic tak nie buduje poczucia własnej wartości jak towarzystwo rodziciela który traktuje Cię jak śmiecia. O tym akurat wiem aż za dobrze. Chyba też ogólna atmosfera w domu, która mogła spowodować utrwalenie lękliwości. U mnie akurat był totalny bajzel, awantury, depresja lękowa matki i jej agresja, ojciec o cechach psychopatycznych (sz.p NMSF bym go nie nazwała, ale wystarczająco się nad nami poznęcał, skończyło się na odwyku (alkohol). Niedojrzałość emocjonalna młodocianych rodziców. Hmm, babcia też była podobnie lękliwa i przewrażliwiona jak ja, więc pewnie coś jednak z tymi genami nie tak. Myślę że też pozycja w rodzinie (ja jestem drugim dzieckiem) i ogólna odporność psychiczna.
28 Gru 2009, Pon 16:57, PID: 190979
Ja jakoś od roku zastanawiam się co jest przyczyną mojej Fs. I nie mogę nic wymyśleć.
Może przez to, że od początku mieszkam tylko z mamą. Rodzieństwa nie mam. Jednak jak byłam mała zawsze miałam kontakt z kuzynami i masą koleżanek/ kolegów z podwórka. Ale i tak jak poszłam do przedszkola coś mnie przygniotło. ... A może przeżyłam jakąś traumę, ale jej nie pamiętam. W każdym razie ta początkowa fobia była przyczyną tej dzisiejszej masakry
28 Gru 2009, Pon 21:00, PID: 191020
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 29 Gru 2009, Wto 23:48 przez eric.)
U mnie przyczyną była samotniczość. Wcześniej nie miałem problemów w kontaktach z ludźmi, wszystko zaczęło się w szkole. Od razu zyskałem wrogów, bo olewałem całą klasę. Nie reagowałem na słowa, więc zaczęło się bicie, wręcz katowanie. Nie pomagało proszenie rodziców o zmianę szkoły. Nawet wtedy nie byłem przekonany że to coś pomoże, myślałem że wszyscy tacy są i wszędzie będzie tak samo. Dopiero pod koniec gimnazjum zauważyłem, że jakbym poszedł do innej szkoły to byłoby super, bo chodziłem do najgorszej w mieście (czego wcześniej nie wiedziałem albo nawet nie brałem pod uwagę, myśląc że wszędzie będzie tak samo, że ludzie po prostu tacy są). Niestety fobia już się urodziła. W liceum już jest ok, ale lęk się pojawił. Cały czas mam wrażenie, że ktoś sie do mnie doczepi że nie jestem towarzyski, zacznie wyśmiewać, a ja co mogę zrobić? Nie przemówię do rozumu, bo tacy co zaczepiają nie mają rozumu. Będę się bił? Ja jestem sam, a on przyprowadzi 10 kumpli i jakie ja mam szanse? Tak było we wcześniejszych szkołach. Teraz to wrażenie już mija, trochę pomogła też terapia Richardsa, ale nadal moja zniszczona psychika mówi mi że jestem w niebezpieczeństwie i czuje strach, lęk, stres. Teraz mniej się boję, ale w 1 klasie po prostu zjadałem zęby żeby komuś nie podpaść, bo to oznaczałoby 3 lata z głowy. Nawet poszedłem do jednego liceum na początku i stało się DOKŁADNIE TO SAMO CO W GIMNAZJUM. Ale stwierdziłem że mam dosyć i przepisałem sie do prywatnego po 2 tygodniach. Tam mam spokój, ale głowa ciągle powtarza że nie jestem bezpieczny w 100%. I chyba mówi prawdę, w końcu prawie wpadłem w takie samo , dobrze że zdążyłem się przepisać w porę! Lęk sprawiają u mnie grupy, do których muszę długo uczęszczać. Poza tym daję sobie radę. Dlatego wybieram studia zaoczne i samotną pracę w przyszłości. Moja samotnicza natura na to na pewno pozwoli. Kontakty z rodziną i najlepszym kumplem mi wystarczą, a może poznam jeszcze jakieś pojedyncze miłe osoby. Powoli moją dewizą życiową staje się "z dala od grup, z dala od tłumów!" Olé!!
Często nachodzą mnie refleksje, że jeśli nie ta posrana szkoła to byłbym dzisiaj wspaniałym wrażliwym człowiekiem z bogatym wnętrzem. Ale nie miałem na to wpływu, losu nie zmienię. Więc biorę się za siebie takiego jaki jestem teraz i mimo że jest ciężko to wychodzi mi to na dobre.
29 Gru 2009, Wto 23:57, PID: 191201
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 30 Gru 2009, Śro 0:02 przez tomjak.)
"Dlatego wybieram studia zaoczne i samotną pracę w przyszłości. Moja samotnicza natura na to na pewno pozwoli. Kontakty z rodziną mi wystarczą."
Nie wywieszaj człowieku białej flagi. Idź na normalne studia i szukaj później normalnej roboty dla łebskiego gościa którym zapewne jesteś , a nie jakiegoś czegoś samotniczego. Miałem podobnie jak ty. Stado baranów w technikum trochę mi dokuczało. Dziś niektóre z tych baranów są moimi podwładnymi. Trzęsą portkami na mój widok i z pokorą wykonują moje polecenia. W moim przypadku przyczyną fobii było wieczne niezadowolenie z siebie i poczucie bycia gorszym. Dzięki temu ukończyłem też trudne studia , znalazłem niezłą robotę i zostawiłem daleko w tyle wiecznie zadowolonych (zupełnie bez przyczyny - jak oni to robią?) z siebie baranów.
30 Gru 2009, Śro 0:03, PID: 191205
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 30 Gru 2009, Śro 0:06 przez eric.)
Ale ja nie chcę się na nikim odgrywać. Wiem czego jestem wart i nie potrzebuję leczyć kompleksów, bo ich nie mam. Ja potrzebuję samotności, potrzebowałem od urodzenia jak tlenu. Pchano mnie na siłę do zabawy z innymi, a ja wolałem bawić się w samotności.
Dla mnie pozostaje tylko licencjat po tym prywatnym liceum. Jest nawet w tym samym budynku co liceum i widzę co wyprawiają studenci. Nie zamierzam iść na dzienne i płacić 250zł rocznie więcej. Po co? Nie szukam kontaktu z byle ludźmi tylko dla kontaktu, a kolejnego wiązania się z grupą na 3 lata po prostu się brzydzę. Po co sie katować do cholery skoro życie poza tym jest ok? Jedynie nuda w zimie dokucza, ale nie tylko samotnym.
30 Gru 2009, Śro 0:08, PID: 191208
Cytat:Często nachodzą mnie refleksje, że jeśli nie ta posrana szkoła to byłbym dzisiaj wspaniałym wrażliwym człowiekiem z bogatym wnętrzemHeh, czytasz mi w myślach Dodaj jeszcze do tego ", który osiągnął wiele sukcesów na różnych polach". Cytat:ale głowa ciągle powtarza że nie jestem bezpieczny w 100%Niestety mam tak samo co jakiś czas i w pewnych sytuacjach.... Co prawda nikt się nade mną znęcać raczej nie będzie, ale "podpieranie ściany" przez całe studia mi się nie widzi...
30 Gru 2009, Śro 0:39, PID: 191214
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 30 Gru 2009, Śro 0:46 przez eric.)
Cóż poradzić, los tak zadecydował kiedy ja jeszcze nie miałem wpływu na to jak potoczy sie moje życie. Ludzie mnie zniszczyli więc po co mam do nich na siłę wracać jeśli potrafię cieszyć się życiem w samotności? Z resztą tak naprawdę nikt nigdy nie jest odizolowany, ja na przykład ciągle mam kontakty z rodziną, chodzę do sklepów między ludzi, czasem pogadam z sąsiadem wracając z zakupów i tak dalej. Ciągle mam jakiś kontakt z ludźmi. Natomiast nie będę potrafił zaangażować się w grupę i spędzić z nią 3 lata. Jestem nietowarzyski z natury, a stojąc z boku będę narażony na to samo na co kiedyś. Nie widzę sensu dalszego narażania i katowanie się.
Co do mojego wnętrza - jeśli znajdę sobie odpowiednią partnerkę to pokażę jej całego siebie i będzie to największy sukces mojego życia. Czuję że jedna osoba pozwoliłaby mi zaspokoić to, do czego inni potrzebują setek, tysięcy znajomych.
30 Gru 2009, Śro 2:01, PID: 191219
gemsa84 napisał(a):Od dziecka byłam nieśmiała. Zawsze wszędzie z mamą. Pamiętam, że jak prowadziła mnie do przedszkola to wyłyśmy obie. Ja, bo bardzo tego nie lubiła (już wtedy miałam problem, żeby zaaklimatyzować się w nowej grupie), a ona, bo było jej mnie żal. W końcu po 3 miesiącach wypisała mnie. Do teraz nie wiem czy to był dobry pomysł. Może gdybym tam została w końcu przyzwyczaiłabym się jakoś.Wątpię Ja do końca przedszkola urządzałem takie "koncerty", nie przyzwyczaiłem się. Już wtedy "nie lubiłem dzieci" - jak mówiłem. Nie wiem czemu, wtedy było jeszcze ok. Za moją fobię nie winię rodziców, chociaż matka była dość znerwicowana co się potem przeniosło na mnie do tego stopnia, ze np. gdy mnie czasem trochę dłużej z tego przedszkola nie odbierała, to denerwowałem się czy jej się coś nie stało (wiecie, czy nie wpadła pod samochód, ktoś ją napadł itp., tak, jako sześciolatek potrafiłem mieć takie myśli, bo tego się nasłuchałem w domu - ktoś 10 minut się spóźniał i już słyszałem, że może mu się coś stało i nauczyłem się tego lęku...), ojciec w sumie nie był towarzyski, więc tak po trosze mogłem w genach od obojga coś tam otrzymać. Ale poza tym starali się bym był samodzielny, wierzył w siebie... Chociaż to ojca "czemu nie piątkę?" gdy dostawałem czwórkę było denerwujące. Ale nie robił tego ze złej woli, chyba uważał, że to zabawne. Tak, zabawne jak cholera. Potem szkoła, tam też nie było fajnie. Tak jakoś nieśmiały byłem zawsze, a później tym bardziej, zacząłem się wycofywać, więc znowu byłem tym gorszym, tym innym, tym wyśmiewanym z czego się dało. No i tak mi zostało do dziś, myślę, że to głównie szkoła i atmosfera w niej zrobiła ze mnie fobika. Teraz wystarczy że ktoś krzywo na mnie popatrzy, już wydaje mi się, że zaraz się będzie ze mnie śmiał i że znowu coś zrobiłem źle.
30 Gru 2009, Śro 12:11, PID: 191245
Jas napisał(a):Teraz wystarczy że ktoś krzywo na mnie popatrzy, już wydaje mi się, że zaraz się będzie ze mnie śmiał i że znowu coś zrobiłem źle.Welcome to the club...
30 Gru 2009, Śro 18:18, PID: 191290
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 30 Gru 2009, Śro 19:02 przez eric.)
Największy lęk mam przed młodymi bo wiem do czego są zdolni po moich przykrych doświadczeniach. Jak jakiś młody szpaner pyta mnie na ulicy o coś to mam wrażenie że następne pytanie będzie brzmiało "czy chcesz w+" czy coś w tym stylu. Ze starszymi ludźmi mogę rozmawiać normalnie, jeśli ktoś pyta mnie na przystanku jak dojechać to nie denerwuję się. Ale jak widzę jakąś grupkę młodych to już mam umysł pełen cytatów typu "chcesz w+" itp; mam ochotę spierniczać gdzie pieprz rośnie. Może jakbym poszedł na siłownię i nauczył się lać to bym sie czuł bezpieczniej i pewniej, ale "i Herkules d*pa kiedy ludzi kupa". Jak pisałem wyżej - "młody zaczepny" może przyprowadzić nawet i pół osiedla jak będę miał pecha. Dlatego jak widze takich ludzi to po prostu czuje się jakby zaraz miało zaatakować mnie dzikie zwierzę z którym nie mam szans.
Wzmogło to na pewno ciągłe powtarzanie przez rodziców że nie powinienem wychodzić na ulice bo tam jest niebezpiecznie, że kogoś pobili i że skończe tak samo. Czuje się w miarę bezpiecznie kiedy jadę chociażby rowerem, albo nawet komunikacją miejską (rzadko atakują ludzi w autobusach czy tramwajach). Nawet na rowerze mam przewagę nad takimi - po prostu mogę im uciec. A nie będą przecież robić obławy na zwykłego typka który jedzie rowerem i gonić go skuterami czy autem, po prostu sobie odpuszczą i "pożyczą" kasę czy telefon od kogoś innego. Jak stoję na przystanku i widze jak jakaś grupka młodych mnie dziwnie obserwuje to czuje sie jakby wściekłe wilki szczerzyły kły w moją stronę. Teoretycznie nie utrudnia to jakoś szczególnie życia, rzadko zdarzają sie takie sytuacje, a może to nawet ocalić mi kiedyś łeb. Ale nie ma szans żebym ja sie dobrze czuł w grupie młodych z którymi będę związany np. przez 3 lata studiów. To nie pozwoli mi być towarzyskim nawet jeśli chciałbym. A jeśli idąc na studia dzienne trafię na taką grupę, na jaką w tym pierwszym liceum gdzie chodziłem 2 tygodnie? Totalnie rozłożę się psychicznie. Wolę nie ryzykować i za razem się nie katować, i tak mi kontaktów z ludźmi nie brakuje. Teraz najbardziej mnie boli i rozwala moje życie właśnie szkoła. Poza tym nie widzę problemu. No jeszcze nuda w zimie. Ale jakby nie rodzice to pędziłbym zimowy sezon rowerowy i też byłoby ok. Im więcej jeżdżę rowerem po mieście tym więcej mam pewności siebie i strach szybko zanika. Najgorzej jest jak wychodzę bo słyszę od matki "zabijesz sie, napadną cie, porwą sie, zginiesz chłopie, jesteś debilem że tak robisz". Mam to gdzieś i jadę, ale czuję stres przy wyjściu z domu. Co dziwne kiedy mieszkałem na wsi na wakacjach jeździłem sobie wszędzie i nie czułem stresu przy wyjeżdżaniu, no może troszeczkę. Ale tam faktycznie była oaza spokoju i bezpieczeństwa. Moje osiedle jest niebezpieczne i może dlatego czuje stres - ale to zwiększa czujność i przechodzi po przejechaniu kilku kilometrów kiedy już ujadę dalej w miasto. Jednak matka mogłaby powiedzieć "jedź ostrożnie i wróć przed godziną X" zamiast "zabijesz sie kretynie skończony".
31 Gru 2009, Czw 14:01, PID: 191385
Eric - mam to samo. Ogólnie nie lubię towarzystwa młodych (rówieśników), wolę starszych.
Kiedy tylko mogłem, jeździłem wszędzie rowerem, teraz jeżdżę samochodem nawet jak mogę. Na pieszo z domu to sporadycznie. No i na wszelki wypadek z gazem pieprzowym w kieszeni (mała pomoc, ale choć czuję się pewniej). I tu niestety... zasługa rodziny. Jak od dziecka mówiono mi: nie rozmawiaj z obcymi, nie zatrzymuj się jak ktoś cię zagaduje, nie chodź w nieznane miejsca itp... i o tym ile to napadów, kradzieży... Nauczyli się bać, a to moim zdaniem jeden z największych błędów wychowawczych Ale raz już zwróciłem uwagę babci, że najpierw mnie straszy a potem marudzi, ze ja to taki samotnik tylko w domu siedzę i nie mam znajomych. To ona mi na to: "ale ja to tylko tak, bo trzeba uważać, no ale nie wszystkiego unikać..." Acha, fajnie, że mi to teraz powiedziała.
31 Gru 2009, Czw 14:06, PID: 191388
Cytat:ona mi na to: "ale ja to tylko tak, bo trzeba uważać, no ale nie wszystkiego unikać..." Acha, fajnie, że mi to teraz powiedziała.Niestety, wielu opiekunów nie ponosi się do odpowiedzialności za swoje czyny. Bo w końcu ONI SIĘ TAK BARDZO STARALI, och, wzruszające... tylko skąd później te nasze problemy, skoro byli tacy mega-super-hiper-ekstra?
31 Gru 2009, Czw 15:09, PID: 191403
Jas napisał(a):Chociaż to ojca "czemu nie piątkę?" gdy dostawałem czwórkę było denerwujące. Ale nie robił tego ze złej woli, chyba uważał, że to zabawne. Tak, zabawne jak cholera.Jeszcze chciałem sie do tego odnieść - ja byłem wręcz bity w domu, były wielkie awantury kiedy dostawałem gorszą ocenę niż piątkę. Dopiero w liceum mi odpuścili. Miałem przez wiele lat wizję i chyba dalej mam, że jeśli dostane złą ocenę to stanie się jakaś tragedia. Jak nauczyciel oddaje sprawdziany to serce mi wali jak dzikie mimo że wiem że dopuszczający mi wystarczy. Jak jeszcze w gimnazjum dostawałem często gorsze oceny to zamiast wracać do domu szedłem spacerować po osiedlach przez długie godziny żeby jak najbardziej odwlec powrót do domu, bo wiedziałem co mnie tam czeka. A ile razy poprawiałem czwórki na piątki, nauczyciele patrzyli się na mnie jak na jakiegoś idiotę z przerostem ambicji. Bałem się powiedzieć że rodzice mnie do tego zmuszają, bo jakby potem nauczyciel im o tym powiedział to bałem sie że mnie za jaja powieszą albo wyrzucą na ulicę na zbity pysk. Dopiero jak zacząłem się stawiać w domu to mi odpuścili same piątki i poprawianie czwórek.
31 Gru 2009, Czw 16:53, PID: 191427
hmm, to dziwne ale mnie również całe dzieciństwo matka wszystkim straszyła, do tego stopnia że teraz każdy obcy facet na ulicy to zboczeniec który na pewno chce mnie zabić, a woda głównie służy do tego żeby się ktoś w niej mógł utopić. Do tego całe dzieciństwo słyszałam "stać Cię na same szóstki", chociaż szkoły się bałam tak że tysiąc razy modliłam się żeby na nią kosmici napadli... Do tego matka ubzdurała sobie że będę genialnym muzykiem i katowała mnie tym przez dobrych kilka lat, jak nie chciałam ćwiczyć, to po prostu dostawałam lanie.
To0 ciekawe, że każdy z nas wychowywał się w atmosferze lęku a zarazem kładziono na niego nadmierne wymagania.
31 Gru 2009, Czw 18:31, PID: 191442
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 31 Gru 2009, Czw 18:35 przez eric.)
Jak wyjeżdżam rowerem na ulicę to na pulsometrze mam puls 120 jeszcze zanim dobrze wsiądę na rower. Nawet jak matki np. nie ma w domu i nie zdąży mi powtórzyć że się zabiję to ja to już automatycznie słyszę w głowie i zaczynam się bać. Osiedle moje niebezpieczne jest, ale jednak nigdy nie odczułem tego na własnej skórze, więc mam wyolbrzymiony obraz zła przez rodziców. Wiem że nic mi się nie stanie, a jednak puls wzrasta do 120 jeszcze zanim się cokolwiek zmęczę, podświadomie nastawiam się na wyjazd za płot jak na skok w paszczę lwa. Jeśli robię to dużo razy to strach jest coraz mniejszy, jeśli potem długo nie jeżdżę to znów strach wraca, a w międzyczasie matka na pewno mi przypomni że jestem kretynem i kiedyś mnie ktoś napadnie na ulicy, nie wierzę w to ale wzmaga to we mnie lęk. Jak już pojadę i się zmęczę, spalę adrenalinę to górę bierze zdrowy rozsądek i po kilku kilometrach zaczynam czuć luz, ale wyjazd jest nieprzyjemny. Rodzice wykreowali mi obraz świata jako miejsca niebezpiecznego, dżungli pełnej dzikich zwierząt. Od dziecka taką naukę mi wpajali więc na tym zbudowała się moja świadomość i wizja świata. Pozbycie się tego teraz wydaje się graniczyć z niemożliwym... Jak mówiłem kiedy często to robię strach się zmniejsza, ale kiedy kilka dni nie jadę to strach się wzmaga, nawet jeśli nie usłyszę od matki znanego stwierdzenia.
31 Gru 2009, Czw 19:00, PID: 191447
no tak...nie da się tej wizji świata zmienić. Jedyną chyba metodą jest nie myśleć wcale. Zawsze się zastanawiam na ile jest to kwestia wychowania a ile w tym genetyki - moja babcia była dokładnie taka sama! chociaż ją widywałam tylko 3, 4 tygodnie w roku.
31 Gru 2009, Czw 19:10, PID: 191449
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 31 Gru 2009, Czw 23:46 przez eric.)
Znów czuje że dokonałem postępu. Uświadomiłem sobie co powoduje u mnie obawy w różnych sytuacjach. Pamiętam jak jadąc do dziadków skręcałem w lewo na rondzie, było mokro i kiedy stałem czekając na zielone światło już w głowie tworzyły mi się myśli "puścisz lewą ręką kierownicę żeby dać sygnał do skrętu w lewo i przewrócisz się, rozbijesz głowę, auta cie rozjadą, zginiesz w męczarniach". Przejeżdżałem przez to rondo jakbym siedział na szpilkach, a to nie było absolutnie nic trudnego ani strasznego, nawet ruch był wtedy niewielki. Teraz zrozumiałem co powoduje moją skłonność do takiego obrazowania sytuacji. Nie jestem słabym tchórzem, nieudacznikiem który czego się nie tknie to zrobi źle, jak wcześniej myślałem tylko takiego sposobu myślenia nauczyli mnie rodzice. Teraz mając świadomość że to tylko wpojone przekonania niemające wiele wspólnego z rzeczywistością będę mógł sobie tłumaczyć że to nic strasznego. Wcześniej nie tłumaczyłem sobie tak bo sam nie wiedziałem w ogóle że to co mówili mi rodzice było sporo wyolbrzymione, dalej w to wierzyłem i myślałem że to prawda. Jazda rowerem po mieście to tylko kropla w morzu, takich sytuacji jest niestety masa w moim życiu. Świadomość pierwszym krokiem do postępu Może uda mi się troche zmienić to negatywne myślenie. Mam nadzieję...
Co do genetyki to w moim przypadku ojciec i matka mają jakieś problemy nerwicowe więc ja też jestem podatny. A takie wychowanie jakie otrzymałem to w tym przypadku woda na młyn. Dlatego teraz jestem jaki jestem.
01 Sty 2010, Pią 13:23, PID: 191535
Wielu z nas miało w dzieciństwie i w okresie dorastania dokumentnie powalonych rodziców. To co dotknęło nas jest w większości przypadków pochodną problemów naszych rodziców. Alkoholicy , sadyści , prawdziwi wariaci , ze skręconą osobowością , zakompleksieni , wiecznie niedojrzali itd itp. Jak ktoś taki może wychować normalnego człowieka?
01 Sty 2010, Pią 15:03, PID: 191560
tomjak napisał(a):To co dotknęło nas jest w większości przypadków pochodną problemów naszych rodziców.Fakt moi rodzice też mieli trochę przerąbane w dzieciństwie. Wiem tylko że nikt ich nie lał bo dostali czwórkę zamiast piątkę. Możliwe, że to wynikło z jakichś innych kompleksów. Moja matka nie dostała się na wymarzone studia na które długo i ciężko pracowała w liceum i bardzo to przeżyła, może zrodził to u niej jakieś kompleksy i dlatego chciała zrobić ze mnie "geniusza", którym nigdy nie chciałem być. Jeśli znajdę w życiu partnerkę to nigdy nie zrobię sobie dziecka. Po pierwsze tyle już przeszedłem i pewnie jeszcze przejdę, że nie chce sobie kolejnych batów potem dokładać. Po drugie, nawet jeśli bym nie chciał to pewnie popełnię wszystkie błędy moich rodziców. Nie wybaczę sobie jeśli moje dziecko będzie musiało przechodzić przez to samo to ja do tego na moich oczach. To byłby dla mnie prawdziwy gwóźdź do trumny. stap!inesekend napisał(a):Niestety, wielu opiekunów nie ponosi się do odpowiedzialności za swoje czyny. Bo w końcu ONI SIĘ TAK BARDZO STARALI, och, wzruszające... tylko skąd później te nasze problemy, skoro byli tacy mega-super-hiper-ekstra?Hehe no jak to skąd? Bo jesteśmy zerami urodzonymi frajerami nieudacznikami, takiego człowieka nie da się wychować na ludzi, święty by z nami nie wytrzymał itp. itd. etc; Boże drogi ile razy ja to słyszałem... i co najgorsze wierzyłem w to, bo w co innego miałem wierzyć. Teraz ciągle głowa mi podpowiada że wszystko czego się tknę zrobię źle.
01 Sty 2010, Pią 21:48, PID: 191650
eric napisał(a):Jeśli znajdę w życiu partnerkę to nigdy nie zrobię sobie dziecka. Po pierwsze tyle już przeszedłem i pewnie jeszcze przejdę, że nie chce sobie kolejnych batów potem dokładać. Po drugie, nawet jeśli bym nie chciał to pewnie popełnię wszystkie błędy moich rodziców. Nie wybaczę sobie jeśli moje dziecko będzie musiało przechodzić przez to samo to ja do tego na moich oczach. To byłby dla mnie prawdziwy gwóźdź do trumny. Kurcze coś w tym jest Też coś takiego odczuwam taki dodatkowy strach tyle że tym gorszy że jeszcze nie ma tej drugiej połówki a myslami jestem w przyszłości.. Wydawać by się mogło ze dziecko to w tym wypadku coś normalnego a jednak... Może to bierze sie akurat w moim przypadku do tego że zawsze matka z babka tlumaczyli.. najpierw szkoła poźniej przyjemności.. Pozniej było najpierw zadania domowe później kontatky i jakos nigdy się nie zeszło... Widać jak na dloni kolejny dowod ze poczynania rodzicow odgrywaja ogromna role w calym tym procesie..
03 Sty 2010, Nie 17:41, PID: 191916
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 03 Sty 2010, Nie 18:23 przez eric.)
Teraz mam taką sytuację że chciałbym wyjść na pole poślizgać sie rowerem na śniegu bo to lubię, a rodzice najwyżej na 15 minut dziennie mi pozwalają "bo sie rozchorujesz". Nie mogę tej nadopiekuńczości. Ostatni raz przeziębiłem sie w 4 klasie podstawówki, bardziej podatny jestem na grypy które ze szkoły przynoszę całymi seriami (nawet 4 razy w roku potrafie mieć grype), tego już rodzice nie zauważają. Szkoła ponad wszystko, a moje życie prywatne to "moja fanaberia". Powinienem ze szkoły wracać i iść spać, budzić sie wieczorem robić lekcje znów spać i tak w kółko. Wtedy byliby szczęśliwi. Ale żaden młody człowiek tego nie wytrzyma.
Jak jadę na rower na miasto i na przykład autobus wyprzedzi mnie niebezpiecznie blisko czy cokolwiek sie stanie, to nie mówię o tym rodzicom bo mi rower na złom sprzedadzą, dla ich przewrażliwionych głów ominięcie przez autobus na ulicy równa się z końcem świata. Matka ciągle w domu siedzi (ale nie z winy jakichś fobii), nawet na zakupy nie chodzi, cierpi na jakiś brak kontaktu z rzeczywistością. Poza domem jest niebezpiecznie i można stracić życie. Może dla osoby starszej siedzenie w domu jest dobre, ale mnie to zabije prędzej czy później. Będę się musiał wyprowadzić od rodziców bo zniszczą moje życie, przesiedzę je przykuty do kaloryf...komputera. Zmuszają mnie do pójścia na studia, no udało mi sie to zaakceptować może faktycznie to dobre dla mnie, ale izolacja od świata i mówienie o nim jako o niebezpiecznej dżungli to już gruba przesada. Czasami nie wytrzymuję nazywania mnie tchórzami itp. i przypominam jak się nade mną znęcali w podstawówce za czwórki zamiast piątek. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca, ja sobie to ubzdurałem żeby usprawiedliwiać swoje frajerstwo nieudacznictwo, lenistwo. A skąd lęki? No jak to skąd, albo je udaję żeby się nie uczyć, albo jestem urodzonym frajerem. I jak z takimi ludźmi rozmawiać, co gorsza żyć. Najgorsze że jestem w czarnej dup*e, chciałem iść do publicznego liceum, ale tam była hołota i zaczęło takie samo dokuczanie i wyśmiewanie jak w gimnazjum i podstawówce, po 2 tygodniach zrezygnowałem i przepisałem sie do prywatnego liceum bo było blisko domu. Do liceum dalej niż 5 kilometrów po prostu zabronili mi iść bo chorowałem często w podstawówce i gimnazjum i dalej choruję. Cóż poradzić. Teraz ojciec płaci za moją szkołę i myśli że ma nade mną władzę niczym Bóg. Potem chce mnie wypchać na studia, inne niż płatne nie wchodzą za bardzo w rachubę bo to liceum jest za po prostu za słabe i nie mam po nim za dobrych perspektyw. Mam opcję żeby przeprowadzić się do babci, jestem na etapie ustalenia z nią czy wsparłaby mnie finansowo podczas studiów (ojciec mnie znienawidzi i utnie mi kasę jeśli się wyprowadzę do babci), ale ciąglę nie mogę pogadać z nią w 4 oczy bo rodzice nie chcą mnie wypuścić z domu "bo jest za zimno i sie rozchorujesz". Błędne koło się zamyka. Teraz nie wiem nawet czy stąpam po kruchym lodzie czy nie. Jutro znów do szkoły, już mnie głowa zaczyna boleć i czuje sie zagrożony. Nie wytrzymam tego wszystkiego, tego jest zbyt wiele... Jestem w tej chwili uzależniony od rodziców, wielu ludzi jest ale mają od nich wsparcie, a nie muszą z nimi walczyć bo są niedorozwinięci albo zakompleksieni do tego stopnia co moi. Jeśli będę chciał się od nich odizolować to może być ciężko sobie poradzić samemu, a jeśli z nimi zostanę to skończę prędzej czy później w szpitalu psychiatrycznym. Sam nie wiem co gorsze. Jeśli nie dostanę kasy od babci to będę musiał już teraz pracować. Nie mam prawa jazdy nawet na samochód, więc nawet ciężarówką nie będę mógł jeździć żeby coś zarobić, pozostaje mi budowa czy coś w tym rodzaju. Jeśli babcia sfinansowała by moje studia to byłbym ustawiony, ale nie rozmawiałem z nią jeszcze na ten temat i szczerze mówiąc nie liczę na to, to byłoby zbyt łatwe jak na życie. Sorry że tak dużo i że się wyżalam jak frajer, ale nie mogę tego sam strawić w sobie.
03 Sty 2010, Nie 21:26, PID: 191957
Moja osoba całkowicie nie interesowała moich rodziców w dzieciństwie , okresie dorastania , i nie interesuje też teraz. Mieli w d.....ie moje problemy , moją szkołę , mnie i całą resztę. Zastanawiam jak to się stało że nie stoczyłem się do rynsztoka. To chyba całkowity przypadek że dość dobrze wylądowałem po takim "eksperymencie wychowawczym".
05 Sty 2010, Wto 20:32, PID: 192226
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 05 Sty 2010, Wto 20:37 przez eric.)
Niektórzy stosują taką metodę niestety. W moim przypadku nie wiem czy tak nie byłoby lepiej. Moja osobowość dałaby chyba radę zapobiec wpadnięciu w towarzystwo narkomanów. Może jeśli w ogóle by się mną nie interesowali wyszedłbym na tym lepiej, niż wychodzę teraz. Konkretnie strach przed wszystkim co jest poza domem. Wydaje mi się że mnie tego po prostu nauczyli. Boję się iść chodnikiem, ciągle patrzę na lewo i prawo, oglądam się za siebie czy nie widać gdzieś dresów czy kogoś innego kto chciałby mnie zabić. Kiedy ktoś mnie zagaduje to owszem jestem w stanie rozmawiać normalnie (jeśli oczywiście osobnik nie przypomina dresa, szpanera i tym podobnych, jestem na nich uczulony), ale nawet jeśli normalnie porozmawiam i odejdę to czuję jakieś krępujące złe uczucie. Wydaje mi się, że to też wina wychowania. Jak byłem mały i matka brała mnie na spacer po okolicy i na przykład jakiś sąsiad mnie zagadał czy nawet jakieś inne dziecko to matka urywała za mnie tą rozmowę i natychmiast się oddalała. Powiedziała że mam absolutny zakaz rozmawiania z obcymi, nawet dziećmi, po prostu chore. Kiedy byłem troche starszy i jeździłem rowerem po ulicy przed domem to czasem ktoś zatrzymał sie samochodem i pytał mnie o drogę. Nie raz matka czy ojciec to widzieli z domu i jak wróciłem to od razu stos pytań "nic ci się nie stało", "czy on nie chciał ci coś zrobić", "nie możesz rozmawiać z obcymi". Wydawało mi się jakoś tak, że sami rodzice są zagrożeni kiedy ja nawiązuję z kimś kontakt, że zrobię coś nie tak i potem oni będą musieli się tłumaczyć za mnie itp. Potem za kazdym razem w takiej sytuacji czułem poczucie winy, że robię wbrew temu co mówią rodzice, czułem też presję że znów będą mnie rodzice ochrzaniać za to, albo że faktycznie ktoś mi jeszcze coś zrobi i zadam rodzicom ból z tego powodu. Zacząłem się bać rozmawiać z ludźmi na ulicy. Teraz jest trochę lepiej, jednak ciągle po rozmowie pozostaje jakieś dziwne nieprzyjemne uczucie, jakby poczucie winy pomieszane z poczuciem zagrożenia. Podam taki przykład: zaczepiła mnie młoda ładna dziewczyna pytała jak dojść w takie jedno miejsce, wytłumaczyłem jej gdzie i zaraz zakończyłem rozmowę znów czując to wstrętne uczucie. Potem dotarło do mnie - kurde trzeba było ją zagadać, pójść z nią do tego miejsca, pogadać jeszcze więcej po drodze, wyglądała na całkiem miłą, fajną dziewczynę i bardzo ładną, kto wie może zyskałbym ciekawą znajomość z przedstawicielką płci pięknej. Ale w mojej głowie siedzi ciągle że mam nie rozmawiać z obcymi, najwyżej kulturalnie wytłumaczyć jak gdzie dojść i jak najszybciej zakończyć rozmowę. Jak już jest za późno to uświadamiam sobie, że znów włączyło mi się myślenie katastroficzne wpojone przez rodziców i chęć niezawiedzenia ich. Nie mogę tego opanować
Druga sprawa to zawsze miałem się nie "odzywać", jak jakiś nauczyciel mnie do czegoś przekonywał a ja nie chciałem to bałem się powiedzieć nie. Rodzice tłukli mi że z nauczycielem jest nierówna walka, że nie wygram z nim, że potem będzie mnie prześladował, dawał jedynki, że się na mnie uweźmie i mnie zniszczy. Wszystko rodzice załatwiali za mnie. Jeśli czegoś nie chciałem to najpierw godziłem sie na to, a potem rodzice własnoręcznie "kulturalnie", żeby nie urazić nauczyciela odkręcali to za mnie. Do tego dochodziło "jak nauczyciel na ciebie krzyknie to zobaczysz, będziesz srał w majty ze strachu". Ja w to wszystko wierzyłem, nie było aż tak źle żebym mdlał jak nauczyciel mnie o+ł nie raz, ale miałem wrażenie że on ma nade mną jakąś wielką władzę, że może na mnie "krzyknąć, że się posram", albo mnie zniszczyć, wyrzucić ze szkoły. Gadali mi tak jeszcze zanim poszedłem do podstawówki i powtarzali wieeelokrotnie, zwykle jak coś zwojowałem. Od razu na starcie bałem sie nauczycieli jak ognia, już nie mówiąc o jakimś sprzeciwieniu się czy nawet wyrażeniu własnego odmiennego zdania. Też taki fajny przykład: w 4 klasie nauczyciel historii lubił rzucić kredą w kogoś kto gadał. Kiedyś byłem dyżurnym i zauważyłem że po każdej historii musze szukać kredy po całej klasie bo prawie wszystko było przez niego rzucane. Kiedyś powiedziałem do tego nauczyciela oczywiście w żartach że jak rzuca to żeby zostawiał trochę kredy bo potem trzeba szukać i jak sie nie znajdzie to nie ma na następnej lekcji czym pisać. Nauczyciel przyjął to z uśmiechem na twarzy i przyznał mi racje Jednak zrobiłem błąd że powiedział w domu o tym. Matka zaczęła mnie wręcz ochrzaniać, że nie wolno mi zwracać uwagi nauczycielom, bo mi zaczną dawać jedynki, uwezmą sie na mnie, zniszczą blebleble. Brałem to wszystko na serio. Nie miałem nawet pojęcia że mogę go tym urazić, to była mała prośba żeby tylko zostawił nam troche kredy przy tablicy, a rodzice mi wmówili że zrobiłem coś na miarę powiedzenia nauczycielowy w twarz że jest frajerem.
05 Sty 2010, Wto 23:52, PID: 192253
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 05 Sty 2010, Wto 23:58 przez tomjak.)
Moi starzy przestali się interesować mną w momencie kiedy moja młodsza siostra poszła do szkoły. Byłem w czwartej klasie szkoły podstawowej. Całą swoją uwagę skierowali na nią. Mogłem nie odrabiać lekcji , nie uczyć się całkiem , chodzić gdzie tylko chciałem , wracać kiedy chciałem do domu. Zastanawiam się jak to się stało że nie zaliczyłem w podstawówce ani w szkole średniej repety? Dochodzę do wniosku że to czysty szczęśliwy przypadek. Moja siostra w tym czasie zaliczała kolejne sponsorowane przez starych korki , kursy , szkoły muzyczne itp , w szkole same szóstki. Pierwsze objawy fobii pojawiły się u mnie w wieku ok.12 lat. Miałem problemy np z pójściem do sklepu , na rower wychodziłem wieczorami o zmroku , czasami z wyjściem na podwórko przed domem kiedy wiedziałem że jest tam więcej osób , pójście na szkolną imprezę , i takie tam. Dziś mam wiele cech charakterystycznych dla osób z osobowością unikająca. Różnię się od klasycznych przypadków tym że udało mi się odnieść pewien sukces życiowy polegający na zdobyciu wyższego wykształcenia , zdobyciu niezłej roboty i założeniu rodziny. Złe układy z ludźmi z otoczenia w pracy , z sąsiadami , rodzicami , ekspedientkami w pobliskim sklepie , brak pewnych umiejętności społecznych nadrabiany różnymi patentami , wieczne niezadowolenie z siebie , ciągły stany depresyjny czasem lżejszy czasami totalny dół , ciągły pesymizm i czarnowidztwo , agresywne zachowania w stosunku do chcących się do mnie "zbliżyć" ludzi , unikanie pewnych sytuacji i takie tam różne inne.
|
|
Podobne wątki… | |||||
Wątek: | |||||
Przyczyny neurobiologiczne i cała reszta ... | |||||
Jednak przyczyny biologiczne - ciekawe dane |