17 Lip 2015, Pią 22:04, PID: 454488
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 17 Lip 2015, Pią 23:00 przez butterfly92.)
Myślałam, że moje życie jest tak beznadziejne, że już nic gorszego mnie nie może spotkać a tu proszę - jednak może być gorzej. Już nie wiem co robić, nie mam ochoty żyć. Chcę się tutaj trochę wyżalić, bo w realu nie mam komu. Spróbuję się streścić, bo nie chce mi się rozpisywać, a wam też pewnie nie chciałoby się czytać takich wywodów. Chyba już tu kiedyś pisałam coś na temat mojego życia, ale nie jestem pewna więc piszę jeszcze raz, a poza tym wydarzyło się coś co mnie totalnie dobiło. No więc tak.. mam 23 lata. Od dziecka miałam zawsze ciężko. Tata zmarł, gdy miałam 2 latka. Wychowywałam się w domu, w którym jest alkoholik i ciągłe awantury, a przez to strach. Poza tym nigdy nie miałam w szkole koleżanek, byłam strasznie nieśmiała, nie odzywałam się do nikogo, a z roku na roku było coraz gorzej. Gdy byłam w gimnazjum urodził się mój brat. Jego ojciec mieszkał z nami rok, a później się rozeszli z mamą. Jednak po jakimś czasie mama znowu zaczęła się z nim spotykać. Ja i reszta rodziny byliśmy temu przeciwni, bo widzimy że to nie jest dobry facet. W ogóle nie interesował się dzieckiem, nie zabiegał o kontakty z nim. Siedział nawet jakiś czas w więzieniu za kilkakrotną jazdę pod wpływem alkoholu. Mama jednak jest nim tak zauroczona że nie widzi niczego poza nim. No i właśnie się dowiedziałam, że zamierza się z bratem wyprowadzić i zamieszkać razem z jego ojcem. Spadło to na mnie jak grom. Nie wyobrażam sobie tego, że zabierze brata i pójdzie sobie. Bardzo kocham mojego brata i nie wyobrażam sobie, żeby mógł mieszkać gdzie indziej. W sumie to tylko on trzymał mnie przy życiu, bo chęci do życia straciłam już dawno. Nie dość, że problemy rodzinne to jeszcze mam fobię społeczną, przez którą nie mam żadnych znajomych, nigdzie nie wychodzę z domu, nie mam kontaktów towarzyskich. Po prostu nie mam nikogo Na dodatek jeszcze problemy ze zdrowiem. Uwierzcie mi że gdybym nie była takim tchórzem, to skończyłabym ze sobą, ale niestety strach przed śmiercią mi na to nie pozwala. Proszę, powiedzcie mi co o tym wszystkim sądzicie. Co mam zrobić, żeby moje życie chociaż trochę przypominało życie a nie wegetację? Czuję się jak największy odludek na świecie, a na dodatek jeszcze własna matka ma zamiar mi odebrać totalnie chęci do życia. Mama i brat są dla mnie najważniejsi. Nie mam nikogo innego na tym świecie. Nie macie pojęcia jak to boli, że mama podjęła taką decyzję. W ogóle się dla niej liczę. Mogę mówić jak jest mi źle i jaką krzywdę mi tym wyrządza, ale jej to w ogóle nie obchodzi. Ja już nie wytrzymuję na tym świecie. Czuję, że nic dobrego mnie nie spotka, że nie zmieni się w nic w moim życiu. Żyję już 23 lata, a każdy dzień jest jedną wielką porażką i duchową pustką, a uczucie że jest się samej na świecie jest moim zdaniem czymś najgorszym.