02 Cze 2015, Wto 19:14, PID: 447846
Nie wiem co o sobie myśleć. Jestem zdruzgotany tym, co się ze mną dzisiaj działo. Jestem studentem na Uniwersytecie Wrocławskim i zawsze dojeżdzam samochodem, ale dzisiaj i jutro to jest niemożliwe. A więc musiałem pojechać i przyjechać autobusem. I co się działo przez te 8 godzin, od wyjazdu przez zajęcia na uczelni, po przyjazd do domu?
Akcja działa się we Wrocławiu. Szedłem na przystanek jak żywy trup, byłem wręcz nieludzki, ale założyłem kaptur, żeby jakoś się ukryć ( jako jedyny ze wszystkich, których mijałem, bo niedawno padał deszcz ). To, jaki jestem w takim momencie, to trudno opisać. Czuję się jak opętany przez demona. Czuję się nieludzki, wyjałowiony, niezdolny do jakiejkolwiek spontaniczności, spięty do granic absurdu, z żelazną i niepokojącą mimiką twarzy, co chwilę przełykam ślinkę i zachowuje się tak, jak by mnie coś dosłownie pochłaniało, jak by mnie chciało wbić w ziemię lub rozsadzić. Tego wszystkiego nie da się ukryć. Ludzie widzą, a ja czuję straszny wstyd. Potem, staram się o wszystkim zapomnieć i jakby nie utożsamiam się z takim sobą, jakim byłem jeszcze godzinę temu, ale zawsze boję się że to wróci. Nie mogę polegać na sobie w tym przypadku.
Kiedy usiadłem w autobusie, nigdy w życiu nie czułem się tak źle w autobusie a jeździłem bardzo wiele razy. Na przeciwko mnie siedziały dwie osoby i cały czas patrzyły się wprost na mnie. KOSZMAR. Wyciągnąłem telefon i zacząłem pisać cokolwiek mi tylko przyszło do głowy, żeby się czymś zająć i na nikogo nie patrzeć ( żeby nikt nie zobaczył obłędu w moich oczach ). Było bardzo dużo ludzi, mało wolnych miejsc i ciasno. Coś mi się zaczęło dziać z oczami, w takim momencie nie mogę normalnie patrzeć i zaczynam mrugać bez opamiętania i nie mogę skupić wzroku na żadnym konkretnym punkcie. TO TAKIE DZIWNE! Współczuję ludziom, którzy muszą coś takiego oglądać i się zastanawiać co się dzieje i jak się zachować. Ale to nie trwało długo. W budynku uczelni mogłem odetchnąć. Czuję się tam dość dobrze, ponieważ jest tam pewna intymność, która mi odpowiada. Ludzie nie są sobie obojętni i łatwo jest nawiązać kontakt. Paradoksalnie być może, tutaj czuję się ZNACZNIE LEPIEJ niż idąc ulicą. Początkowo byłem dość zdenerwowany, ale nikt tego za bardzo nie zauważył, bo nikt na wykładach nie zwraca na mnie szczególnej uwagi, a jeśli już to są to moi dobrzy znajomi. Dlaczego dobrzy? Bo na początku, kiedy lęk nie jest silny, potrafię zdobywać przyjaciół. Dopiero z czasem, lęk zaczyna wzrastać. Na początku, co ciekawe, byłem zaskakująco pewny siebie. Ale to inna historia. Teraz jestem dość sfrustrowany, ale radzę sobie i wcale nie brakuje przyjemnych momentów. Mimo wszystko, mogłoby jednak być znacznie lepiej.
Po pierwszej lekcji, przeprowadziłem bardzo udaną rozmowę z moim kolegą z roku. Byłem w BARDZO DOBREJ FORMIE. Byłem ZUPEŁNIE INNYM CZŁOWIEK OD TEGO KTÓRY SIEDZIAŁ W AUTOBUSIE. Śmiałem się, żartowałem, miałem bardzo dużo do powiedzenia, byłem rozluźniony i rozmawiałem też z innymi z grupy. Po takiej rozmowie czuję lekkie rozdarcie, małe rozdwojenie jaźni, pewne zauroczenie. Jakby coś we mnie próbowało się uwolnić, przebić do świadomości, zaczynam nagle przypominać sobie wspomnienia z przeszłości kiedy miło spędzałem z kimś czas. W tym samym czasie, inna część mnie próbuje to zagłuszyć i przekonać mnie że to iluzja, że NIE MAM PRAWA MYŚLEĆ O SOBIE JAKO NORMALNYM CZŁOWIEKU i muszę pozbawić się takich złudzeń. Tak mija kilka godzin. Czuję się dość dobrze, nie robię sobie wstydu, ludzie nie reagują na mnie podejrzliwie.
Jednak na ostatniej lekcji coś się znowu zaczyna dziać. Świadomość że będę niedługo musiał wsiąść do autobusu sprawia, że zaczyna mi się robić słabo. Tracę entuzjazm, pewność siebie, opadam z sił. Pojawia się obłęd w oczach. Ludzie już zaczynają patrzeć na mnie inaczej. Już nie jest dobrze. I to wszytko zmieniło się tak nagle. I tak jest zawsze. Z godziny na godzinę jestem całkiem innym człowiekiem ( raz całkiem normalnym, raz jakby upośledzonym ). Już bez spokoju w sercu, sfrustrowany i spodziewający się najgorszego, idę jakbym szedł na ścięcie. Jestem przygnębiony, ale mam raczej wyraz twarzy psychopaty lub świra niż smutnego człowieka. Ludzie patrzą na mnie w dziwny sposób. Ktoś idąc przede mną, odwraca się. Coś przykuło jego uwagę. COŚ EWIDENTNIE JEST ZE MNĄ NIE TAK. Musiałem prezentować się beznadziejnie. Ale wcale nie umię powiedzieć co robiłem ''nie tak''. Pewnie miałem wytrzeszczone, zaczerwienione oczy z jakimś straszliwym gniewem i żalem. W takim momencie czuję się tak jakbym był w kompletnej desperacji, jakbym miał zaraz popełnić samobójstwo. Nawet dzieci przyglądają mi się podejrzliwie. Wpadam w taki stan, że przestaję prawidłowo odbierać to co się dzieje dookoła. Jeszcze trochę i mogę zrobić coś głupiego albo zemdleję albo wpadnę pod samochód. Zmienia się mój chód, dźwięki zaczynają się zlewać w jeden zgiełk, reaguję na każdą kolejną osobę, która się pojawia. MÓZG ZACZYNA MI PŁATAĆ FIGLE. Mam ograniczoną samokontrolę.
To się, w przybliżeniu, działo ze mną kiedy szedłem na autobus. W autobusie, wyczerpany, usiadłem z tyłu pomiędzy dwoma młodymi ludźmi. Jeden spojrzał na mnie raczej krzywo, drugi się nieco odsunął. Ten pierwszy odwrócił się ode mnie po chwili. Drugi zerkał od czasu do czasu. Siedziałem inaczej niż wszyscy, nieprzytomnie wpatrzony w podłogę, mrugając bez przerwy, niemalże nieruchomy, czułem się jak OSOBA KTÓRA UCIEKŁA Z PSYCHIATRYKA. Siedziałem tak przez kilka minut, które dłużyły się bezlitośnie i w końcu wyszedłem niezdarnie, jakbym był pod wpływem proszków lub lekko pijany. Wróciłem do domu załamany.
NIE JESTEM W STANIE UWIERZYĆ ŻE JESTEM NORMALNYM CZŁOWIEKIEM. MAM OCHOTĘ SIĘ ZABIĆ. MAM WRAŻENIE ŻE TAKIE PRZYPADKI JAK JA ZDARZAJĄ SIĘ RAZ NA MILION LUB RZADZIEJ. TO TAKIE STRASZNE PIĘTNO, ŻYĆ Z GŁĘBOKIM PRZEKONANIEM ZE JEST SIĘ NIENORMALNYM I NIE PASUJĄCYM DO RESZTY.
P.S. Gdybym tego nie napisał, znowu udałbym, że nic się nie stało. Jestem wyjątkowo trudnym przypadkiem, bo choćby nie wiadomo jak źle by się ze mną działo, zawsze to ukrywam przed WSZYSTKIMI i WYPIERAM PRZED SAMYM SOBĄ. Cierpienie i lęk jednak zawsze pozostają!
Akcja działa się we Wrocławiu. Szedłem na przystanek jak żywy trup, byłem wręcz nieludzki, ale założyłem kaptur, żeby jakoś się ukryć ( jako jedyny ze wszystkich, których mijałem, bo niedawno padał deszcz ). To, jaki jestem w takim momencie, to trudno opisać. Czuję się jak opętany przez demona. Czuję się nieludzki, wyjałowiony, niezdolny do jakiejkolwiek spontaniczności, spięty do granic absurdu, z żelazną i niepokojącą mimiką twarzy, co chwilę przełykam ślinkę i zachowuje się tak, jak by mnie coś dosłownie pochłaniało, jak by mnie chciało wbić w ziemię lub rozsadzić. Tego wszystkiego nie da się ukryć. Ludzie widzą, a ja czuję straszny wstyd. Potem, staram się o wszystkim zapomnieć i jakby nie utożsamiam się z takim sobą, jakim byłem jeszcze godzinę temu, ale zawsze boję się że to wróci. Nie mogę polegać na sobie w tym przypadku.
Kiedy usiadłem w autobusie, nigdy w życiu nie czułem się tak źle w autobusie a jeździłem bardzo wiele razy. Na przeciwko mnie siedziały dwie osoby i cały czas patrzyły się wprost na mnie. KOSZMAR. Wyciągnąłem telefon i zacząłem pisać cokolwiek mi tylko przyszło do głowy, żeby się czymś zająć i na nikogo nie patrzeć ( żeby nikt nie zobaczył obłędu w moich oczach ). Było bardzo dużo ludzi, mało wolnych miejsc i ciasno. Coś mi się zaczęło dziać z oczami, w takim momencie nie mogę normalnie patrzeć i zaczynam mrugać bez opamiętania i nie mogę skupić wzroku na żadnym konkretnym punkcie. TO TAKIE DZIWNE! Współczuję ludziom, którzy muszą coś takiego oglądać i się zastanawiać co się dzieje i jak się zachować. Ale to nie trwało długo. W budynku uczelni mogłem odetchnąć. Czuję się tam dość dobrze, ponieważ jest tam pewna intymność, która mi odpowiada. Ludzie nie są sobie obojętni i łatwo jest nawiązać kontakt. Paradoksalnie być może, tutaj czuję się ZNACZNIE LEPIEJ niż idąc ulicą. Początkowo byłem dość zdenerwowany, ale nikt tego za bardzo nie zauważył, bo nikt na wykładach nie zwraca na mnie szczególnej uwagi, a jeśli już to są to moi dobrzy znajomi. Dlaczego dobrzy? Bo na początku, kiedy lęk nie jest silny, potrafię zdobywać przyjaciół. Dopiero z czasem, lęk zaczyna wzrastać. Na początku, co ciekawe, byłem zaskakująco pewny siebie. Ale to inna historia. Teraz jestem dość sfrustrowany, ale radzę sobie i wcale nie brakuje przyjemnych momentów. Mimo wszystko, mogłoby jednak być znacznie lepiej.
Po pierwszej lekcji, przeprowadziłem bardzo udaną rozmowę z moim kolegą z roku. Byłem w BARDZO DOBREJ FORMIE. Byłem ZUPEŁNIE INNYM CZŁOWIEK OD TEGO KTÓRY SIEDZIAŁ W AUTOBUSIE. Śmiałem się, żartowałem, miałem bardzo dużo do powiedzenia, byłem rozluźniony i rozmawiałem też z innymi z grupy. Po takiej rozmowie czuję lekkie rozdarcie, małe rozdwojenie jaźni, pewne zauroczenie. Jakby coś we mnie próbowało się uwolnić, przebić do świadomości, zaczynam nagle przypominać sobie wspomnienia z przeszłości kiedy miło spędzałem z kimś czas. W tym samym czasie, inna część mnie próbuje to zagłuszyć i przekonać mnie że to iluzja, że NIE MAM PRAWA MYŚLEĆ O SOBIE JAKO NORMALNYM CZŁOWIEKU i muszę pozbawić się takich złudzeń. Tak mija kilka godzin. Czuję się dość dobrze, nie robię sobie wstydu, ludzie nie reagują na mnie podejrzliwie.
Jednak na ostatniej lekcji coś się znowu zaczyna dziać. Świadomość że będę niedługo musiał wsiąść do autobusu sprawia, że zaczyna mi się robić słabo. Tracę entuzjazm, pewność siebie, opadam z sił. Pojawia się obłęd w oczach. Ludzie już zaczynają patrzeć na mnie inaczej. Już nie jest dobrze. I to wszytko zmieniło się tak nagle. I tak jest zawsze. Z godziny na godzinę jestem całkiem innym człowiekiem ( raz całkiem normalnym, raz jakby upośledzonym ). Już bez spokoju w sercu, sfrustrowany i spodziewający się najgorszego, idę jakbym szedł na ścięcie. Jestem przygnębiony, ale mam raczej wyraz twarzy psychopaty lub świra niż smutnego człowieka. Ludzie patrzą na mnie w dziwny sposób. Ktoś idąc przede mną, odwraca się. Coś przykuło jego uwagę. COŚ EWIDENTNIE JEST ZE MNĄ NIE TAK. Musiałem prezentować się beznadziejnie. Ale wcale nie umię powiedzieć co robiłem ''nie tak''. Pewnie miałem wytrzeszczone, zaczerwienione oczy z jakimś straszliwym gniewem i żalem. W takim momencie czuję się tak jakbym był w kompletnej desperacji, jakbym miał zaraz popełnić samobójstwo. Nawet dzieci przyglądają mi się podejrzliwie. Wpadam w taki stan, że przestaję prawidłowo odbierać to co się dzieje dookoła. Jeszcze trochę i mogę zrobić coś głupiego albo zemdleję albo wpadnę pod samochód. Zmienia się mój chód, dźwięki zaczynają się zlewać w jeden zgiełk, reaguję na każdą kolejną osobę, która się pojawia. MÓZG ZACZYNA MI PŁATAĆ FIGLE. Mam ograniczoną samokontrolę.
To się, w przybliżeniu, działo ze mną kiedy szedłem na autobus. W autobusie, wyczerpany, usiadłem z tyłu pomiędzy dwoma młodymi ludźmi. Jeden spojrzał na mnie raczej krzywo, drugi się nieco odsunął. Ten pierwszy odwrócił się ode mnie po chwili. Drugi zerkał od czasu do czasu. Siedziałem inaczej niż wszyscy, nieprzytomnie wpatrzony w podłogę, mrugając bez przerwy, niemalże nieruchomy, czułem się jak OSOBA KTÓRA UCIEKŁA Z PSYCHIATRYKA. Siedziałem tak przez kilka minut, które dłużyły się bezlitośnie i w końcu wyszedłem niezdarnie, jakbym był pod wpływem proszków lub lekko pijany. Wróciłem do domu załamany.
NIE JESTEM W STANIE UWIERZYĆ ŻE JESTEM NORMALNYM CZŁOWIEKIEM. MAM OCHOTĘ SIĘ ZABIĆ. MAM WRAŻENIE ŻE TAKIE PRZYPADKI JAK JA ZDARZAJĄ SIĘ RAZ NA MILION LUB RZADZIEJ. TO TAKIE STRASZNE PIĘTNO, ŻYĆ Z GŁĘBOKIM PRZEKONANIEM ZE JEST SIĘ NIENORMALNYM I NIE PASUJĄCYM DO RESZTY.
P.S. Gdybym tego nie napisał, znowu udałbym, że nic się nie stało. Jestem wyjątkowo trudnym przypadkiem, bo choćby nie wiadomo jak źle by się ze mną działo, zawsze to ukrywam przed WSZYSTKIMI i WYPIERAM PRZED SAMYM SOBĄ. Cierpienie i lęk jednak zawsze pozostają!