07 Lip 2015, Wto 8:01, PID: 452110
Witajcie.
Nawet nie wiem od czego zacząć... może po prostu zacznę moją historię opowiadać od najmłodszych lat, bo mam wrażenie, że to one miały największy wpływ na moją dzisiejszą mentalność.
Zarówno w podstawówce jak i w gimnazjum (może w trochę mniejszym stopniu w gimnazjum) nie miałem spokoju. Byłem poniżany na praktycznie każdym kroku... Dlaczego? Najprawdopodobniej przez moją nadmierną wrażliwość i szybką irytację... a i wsparcia nie było po co szukać... Niby miałem jakiegoś tam przyjaciela, ale wykorzystywał mnie na każdym kroku i drwił ze mnie... Odbiło się to wszystko na mnie dużym echem, bo bałem się później gdziekolwiek iść, żeby nie być wyśmianym. Z taką "dolegliwością" udałem się 5 lat temu do liceum... I można powiedzieć, że te 10 lat w podstawówce i gimnazjum się za mną ciągnęło, bo może i ciągłe wyzwiska się skończyły, ale docinki, przez które szybko się denerwowałem zostały. Unikałem integracji w pełnym wymiarze.. Nie chodziłem na wypady wspólne po zajęciach.. Ale przynajmniej było już wtedy lepiej, bo miałem też dobrych znajomych, z którymi do dziś utrzymuję kontakt.
Gdy miałem 18 lat wydarzył się punkt zwrotny, który mógł odmienić całe moje zycie (przynajmniej tak mi się wtedy zdawało). Jak co dzień przeglądałem portal młodzieżowy i poznałem tam młodszą ode mnie, bardzo sympatyczną dziewczynę. Już wcześniej to robiłem, bo tak jak w definicji fobii społecznej, dużo łatwiej nawiązuje mi się nowe kontakty przez Internet. Pamiętam to jakby to było wczoraj... poznaliśmy się w kwietniu, a już w czerwcu byliśmy tak jakby "parą".. Ująłem to w cudzysłów, bo ciężko nazwać związkiem coś, co było na odległość około 225 km i gdy spotkało się swoją miłość raz... i to już jako ex...
No dla mnie było to absolutne spełnienie marzeń, dziewczyna była dla mnie idealna... wygląd dokładnie taki, jaki sobie wymarzyłem... a i charakter również do mnie dopasowany.. przez pół roku było super, mieliśmy naprawdę wielkie plany. Ja miałem studiować tuż obok niej, planowaliśmy dosłownie wszystko, nawet jak na imię będą mieć nasze dzieci... A po pół roku, dokładnie 7 stycznia 2013 r. wszystko się skończyło... Przyznaję, nie byłem mega optymistą, utwierdzałem się w przekonaniu, że na nią nie zasługuję, mówiłem jej o tym, ona to znosiła i pewnie po pół roku coś w niej pękło, ale.... sposób w jaki ze mną zerwała boli mnie do dziś... zwymyślała mnie (nie od najgorszych, bo ma swoją kulturę) a co gorsza, powiedziała, że nie wie, czy kiedykolwiek mnie kochała... runął dla mnie caly świat... kompletnie nie umiałem i nie umiem się z tym pogodzić... nawet w rocznicę gdy się poznaliśmy, czyli 22 kwietnia 2013, czyli kilka dni przed maturami, mialem wypadek na skuterze i róznie mogło to się skończyć ale mniejsza... ona już o mnie zapomniała pewnie, ma chłopaka... 3 lata młodszy ode mnie, ale za to prawie 190 cm... taki jakiego zawsze chciała... zawsze mi gadała o innych chłopakach jacy to oni fajni... Do tej pory nie potrafię się z tym pogodzić, odnoszę ciągle wrażenie, że nigdy nikt taki jak ona mi się nie trafi... że nigdy ktoś taki mnie nie zechce...
Wracając do meritum, w zeszłym roku akademickim poszedłem na studia do Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach... wtedy o nią... chciałem ją choć raz ujrzeć... strasznie mi ta uczelnia nie pasowała... kompletnie nie umiałem się zintegrować z grupą... było tam tylko dwóch chłopaków, z którymi dalo się normalnie rozmawiać.
Zrezygnowałem i w tym roku studiowałem na UJK w Kielcach i już jest lepiej, mam kontakt z prawie całą grupą.. co prawdą ciągle boję się pierwszy odezwać, ale przynajmniej jest z kim pogadać.
Dobrze, opowiedziałem już swoją historię, to teraz o tym co mi jest.
Generalnie praktycznie od liceum czuję się dokładnie tak samo. Nie mam absolutnie ochoty albo wręcz boję się poznawać nowych ludzi. Widmo dzieciństwa wciąż mnie nawiedza. W domu o wszystko jestem poirytowany. Kompletnie nic mnie nie cieszy, a tym bardziej pierdoły.. desperacko próbuję kogoś poznać przez internet, żeby tylko mieć z kim porozmawiać.. a na dodatek przez to wszystko strasznie się zapuściłem.. Krótko mówiąc po prostu jednocześnie pragnę poznawać nowych ludzi by w końcu coś się zmieniło w moim życiu a z drugiej strony piekielnie się ich boję, czy znów zaczną ze mnie szydzić...
Mam również pasje, a jakże... w liceum grałem z moim zespołem rockowym, trochę koncertowaliśmy, ale niestety rozeszli się w 4 strony kraju a ja sam nie potrafię zebrać nowej paczki...
Ludzie mi mówią, że to tylko zwykła nieśmiałość, ale jeżeli ja boję się nawet załatwić głupie biurowe sprawy, czy iść do psychologa lub psychiatry (próbuję to zrobić od ponad 3 lat) to wiem, że to nie jest normalne.
Chciałem was tylko zapytać co wy o tym wszystkim sądzicie... co powinienem zrobić..
Jeśli chcecie wiedzieć coś jeszcze dokładniej, pytajcie... pisałem to wszystko pod wpływem impulsu i mogłem zapomnieć o czymś ważnym...
Nie wiem już co robić 21 lat a czuję się jakbym był samotnym starym kawalerem...
Nawet nie wiem od czego zacząć... może po prostu zacznę moją historię opowiadać od najmłodszych lat, bo mam wrażenie, że to one miały największy wpływ na moją dzisiejszą mentalność.
Zarówno w podstawówce jak i w gimnazjum (może w trochę mniejszym stopniu w gimnazjum) nie miałem spokoju. Byłem poniżany na praktycznie każdym kroku... Dlaczego? Najprawdopodobniej przez moją nadmierną wrażliwość i szybką irytację... a i wsparcia nie było po co szukać... Niby miałem jakiegoś tam przyjaciela, ale wykorzystywał mnie na każdym kroku i drwił ze mnie... Odbiło się to wszystko na mnie dużym echem, bo bałem się później gdziekolwiek iść, żeby nie być wyśmianym. Z taką "dolegliwością" udałem się 5 lat temu do liceum... I można powiedzieć, że te 10 lat w podstawówce i gimnazjum się za mną ciągnęło, bo może i ciągłe wyzwiska się skończyły, ale docinki, przez które szybko się denerwowałem zostały. Unikałem integracji w pełnym wymiarze.. Nie chodziłem na wypady wspólne po zajęciach.. Ale przynajmniej było już wtedy lepiej, bo miałem też dobrych znajomych, z którymi do dziś utrzymuję kontakt.
Gdy miałem 18 lat wydarzył się punkt zwrotny, który mógł odmienić całe moje zycie (przynajmniej tak mi się wtedy zdawało). Jak co dzień przeglądałem portal młodzieżowy i poznałem tam młodszą ode mnie, bardzo sympatyczną dziewczynę. Już wcześniej to robiłem, bo tak jak w definicji fobii społecznej, dużo łatwiej nawiązuje mi się nowe kontakty przez Internet. Pamiętam to jakby to było wczoraj... poznaliśmy się w kwietniu, a już w czerwcu byliśmy tak jakby "parą".. Ująłem to w cudzysłów, bo ciężko nazwać związkiem coś, co było na odległość około 225 km i gdy spotkało się swoją miłość raz... i to już jako ex...
No dla mnie było to absolutne spełnienie marzeń, dziewczyna była dla mnie idealna... wygląd dokładnie taki, jaki sobie wymarzyłem... a i charakter również do mnie dopasowany.. przez pół roku było super, mieliśmy naprawdę wielkie plany. Ja miałem studiować tuż obok niej, planowaliśmy dosłownie wszystko, nawet jak na imię będą mieć nasze dzieci... A po pół roku, dokładnie 7 stycznia 2013 r. wszystko się skończyło... Przyznaję, nie byłem mega optymistą, utwierdzałem się w przekonaniu, że na nią nie zasługuję, mówiłem jej o tym, ona to znosiła i pewnie po pół roku coś w niej pękło, ale.... sposób w jaki ze mną zerwała boli mnie do dziś... zwymyślała mnie (nie od najgorszych, bo ma swoją kulturę) a co gorsza, powiedziała, że nie wie, czy kiedykolwiek mnie kochała... runął dla mnie caly świat... kompletnie nie umiałem i nie umiem się z tym pogodzić... nawet w rocznicę gdy się poznaliśmy, czyli 22 kwietnia 2013, czyli kilka dni przed maturami, mialem wypadek na skuterze i róznie mogło to się skończyć ale mniejsza... ona już o mnie zapomniała pewnie, ma chłopaka... 3 lata młodszy ode mnie, ale za to prawie 190 cm... taki jakiego zawsze chciała... zawsze mi gadała o innych chłopakach jacy to oni fajni... Do tej pory nie potrafię się z tym pogodzić, odnoszę ciągle wrażenie, że nigdy nikt taki jak ona mi się nie trafi... że nigdy ktoś taki mnie nie zechce...
Wracając do meritum, w zeszłym roku akademickim poszedłem na studia do Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach... wtedy o nią... chciałem ją choć raz ujrzeć... strasznie mi ta uczelnia nie pasowała... kompletnie nie umiałem się zintegrować z grupą... było tam tylko dwóch chłopaków, z którymi dalo się normalnie rozmawiać.
Zrezygnowałem i w tym roku studiowałem na UJK w Kielcach i już jest lepiej, mam kontakt z prawie całą grupą.. co prawdą ciągle boję się pierwszy odezwać, ale przynajmniej jest z kim pogadać.
Dobrze, opowiedziałem już swoją historię, to teraz o tym co mi jest.
Generalnie praktycznie od liceum czuję się dokładnie tak samo. Nie mam absolutnie ochoty albo wręcz boję się poznawać nowych ludzi. Widmo dzieciństwa wciąż mnie nawiedza. W domu o wszystko jestem poirytowany. Kompletnie nic mnie nie cieszy, a tym bardziej pierdoły.. desperacko próbuję kogoś poznać przez internet, żeby tylko mieć z kim porozmawiać.. a na dodatek przez to wszystko strasznie się zapuściłem.. Krótko mówiąc po prostu jednocześnie pragnę poznawać nowych ludzi by w końcu coś się zmieniło w moim życiu a z drugiej strony piekielnie się ich boję, czy znów zaczną ze mnie szydzić...
Mam również pasje, a jakże... w liceum grałem z moim zespołem rockowym, trochę koncertowaliśmy, ale niestety rozeszli się w 4 strony kraju a ja sam nie potrafię zebrać nowej paczki...
Ludzie mi mówią, że to tylko zwykła nieśmiałość, ale jeżeli ja boję się nawet załatwić głupie biurowe sprawy, czy iść do psychologa lub psychiatry (próbuję to zrobić od ponad 3 lat) to wiem, że to nie jest normalne.
Chciałem was tylko zapytać co wy o tym wszystkim sądzicie... co powinienem zrobić..
Jeśli chcecie wiedzieć coś jeszcze dokładniej, pytajcie... pisałem to wszystko pod wpływem impulsu i mogłem zapomnieć o czymś ważnym...
Nie wiem już co robić 21 lat a czuję się jakbym był samotnym starym kawalerem...