24 Sie 2015, Pon 23:32, PID: 464210
Hej. W sumie trafiłem tu przypadkiem. Regularnie od jakiegoś czasu czytam podobne fora, gdy miewam złe nastroje i nie mogę udawać, że tak się nie dzieje. A ostatnio jest to o wiele częściej, niż kiedyś, także powoli uznaję że mam problem. Z wieloma rzeczami.
W czerwcu skończyłem gimnazjum, skończone 16 lat. Dość duża nadwaga, astma (choć już prawie na wykończeniu), okulary, niedługo prawdopodobnie aparat na zęby. Nigdy nie miałem zbyt wielkiego szczęścia w zdrowiu, ale to akurat nic takiego. Aż tak mi to nie przeszkadza. Wielkie huśtawki nastrojów, których powoli już usprawiedliwiać dojrzewaniem nie mogę. Ogólnie moim problemem jest to, że ZA DUŻO myślę, zdecydowanie za dużo, wiem o tym i sam się za to za karcę. Ale może lepiej wprowadzę was w temat, jak najpierw coś jeszcze o sobie powiem.
Można powiedzieć, że wychował mnie internet. Od okołu 11 roku życia siedziałem na pewnym forum prawie codziennie i to był błąd, ogromny błąd z perspektywy czasu, bo nie dość że przyczyniło się to do mojej wagi, to jeszcze do problemów ze wzrokiem i obecnej sytuacji. Jestem wielkim miłośnikiem wielu seriali, filmów, książek, gier, muzyki; możecie nazwać mnie zwykłym nerdem. Nigdy nie miałem szczęścia w żadnym relacjach. Pierwsza klasa gimnazjum? Totalny alien, uważałem się za kogoś lepszego niż inni, patrzyłem na świat z góry, łatwo oceniałem ludzi i miałem wszystkich za imbecyli. Druga - coś na pograniczu. Wciąż odludkowo, ale już częstsze interakcje z klasą i kilkoma osobami, z którymi śmiałem się na głos prawie codziennie. Trzecia klasa jeszcze lepsza - niesamowicie polubiłem niektórych ludzi, sądzę że oni mnie też, jeździłem na więcej wycieczek także z innymi klasami, bardziej wkręcałem się w szkolne życie. Lubiłem tam przebywać. Ale co z tego, skoro teraz jako jedna z dwóch osób z tej samej klasy idę do kompletnie innej szkoły, w dodatku klasa humanistyczna, masa dziewczyn, prawie wszyscy nowi. To oczywiste, że sobie nie poradzę, a nawet jeśli to pewnie znowu po roku/dwóch. Jestem tym zmęczony.
Często przed wyjściem z domu czuję się pewnie, ale wystarczy moment niepewności, by nagle cały pobyt stał się nieznośny. Ciągłe wlepianie wzroku w podłogę, nerwowe poprawianie okularów, unikanie jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego. Oczywiście gdy jestem sam. Świat wtedy zdaje się ze mnie szydzić i mówi mi wprost 'Wróć, nic tu na ciebie nie czeka'. Na przykład wczoraj. Ambitny plan - pójdę do parku, pospaceruję, spędzę tak z dwie godzinki na świeżym powietrzu. Skończyło się po jakichś dziesięciu minutach, kiedy już zacząłem odczuwać zbyt duży niepokój i przytłoczenie.
Wiem, że ten post jest strasznie chaotyczny, ale to w sumie dobrze ilustruje moją sytuację emocjonalna, więc przynajmniej jakoś was wprowadzę w ten mętlik. Większa imersja.
Musicie, albo wcale nie musicie, bo nie wiem czy dobrze to przedstawiłem - zadawać sobie pytanie: Okej, skoro idzie ci całkiem dobrze w większym towarzystwie, ale ogólnie masz problemy z nieśmiałością, to jak lecą ci wakacje? Co robisz, by nie zwariować? Masz jakieś kontakty z innymi?
Forum, które tak zaklinam i które odebrało mi wiele zdrowia, jednak w czymś się opłaciło. Poznałem tam trochę ludzi. Będąc potem w innych miejscach w Internecie poznałem innych. Skład się przez lata raczej nie zmieniał. Można powiedzieć, że to moi przyjaciele, choć oni by raczej tak tego nie nazwali. No, może z wyjątkiem jednego chłopaka, 4 lata starszy, miasto oddalone jakieś 3 godziny drogi, na razie tylko jedno spotkanie ale odległość na tyle bliska, że w przyszłości planujemy o wiele więcej. Ale to nie z nim wcale najwięcej piszę czy najwięcej się dzielę. Mam tak z jedną dziewczyną - piszemy do siebie dosłownie o każdej głupocie, doradzamy, śmiejemy się z tych samych rzeczy, oglądamy razem filmy czy kreskówki, wysyłamy głupie SMSy. Ogólnie ją uwielbiam. Z tego samego miasta co chłopak, ba, nawet się znają. Ale z nią niestety jeszcze się nie spotkałem, choć planuję to zrobić w przyszłym roku. I tutaj widać świetnie ten kontrast. Kim ona jest dla mnie?
1) obecnie najbliższą osobą
2) powodem, dla którego uśmiecham się w drodze powrotnej ze szkoły
3) obiektem myśli w wielu różnych sytuacjach
Nie, nie zakochałem się. To po prostu dla mnie świetna przyjaciółka.
Ale kim ja jestem dla niej? Powiedzmy, że dobrym znajomym. To i tak dużo. Ale ona nie ma tego problemu co ja. Nie wyczekuje rozmów ze mną, bo ma swoje życie i swoich znajomych. Na pewno mnie lubi, może nawet bardzo, ale nie obeszłoby się po niej zbytnio, gdybyśmy nagle zerwali kontakt.
Za to po mnie tak. Nie wiem co bym wtedy zrobił.
Mamy nawet grupę, 4 osób, właśnie ta dziewczyna, jedna jej przyjaciółka i przyjaciel tej przyjaciółki. Często gramy czy po prostu ze sobą piszemy wspólnie na FB np. Ale jak ja się z tej grupy wyróżniam?
Każdy z nich zna się w prawdziwym życiu. Ta druga dziewczyna przyjaźni się i widuje regularnie z obojgiem. Chłopak mieszka jeszcze dalej niż ja, ale znają się jeszcze z czasów dziecięcych i to nie problem. Wszyscy widują się na konwencie co roku, są znajomymi.
Ja jestem tylko 'tym kolesiem z Internetu'
I nawet nie wiecie, jak mnie momentami dopada zazdrość. Jedna z emocji, których nienawidzę w sobie najbardziej, bo nigdy w życiu niczego nikomu nie zazdrościłem. Miałem gdzieś lepsze ubrania czy więcej pieniędzy - nie zazdrościłem wyglądu, dziewczyny. Zazdroszczę tej bliskości, jaką oni momentami mają między sobą. Gdy np. podczas grania randomowo zaczynają rozmawiać o sprawach prywatnych i wpada mi do głowy myśl - 'A, no tak, przecież oni się znają. Dobijajcie mnie jeszcze bardziej'. 'Hej, pójdź ze mną tu i tu.' 'Jak spędzamy sylwestra?'
A ja tylko słucham. Jestem w tak beznadziejnej sytuacji. Możecie powiedzieć, że to i tak dobrze, bo niektórzy nie mają kompletnie nikogo, żadnych bliskich relacji nigdzie. Możliwe. Ale ta zazdrość nie pozwala mi się z tego cieszyć.
I ostatnio sobie myślę. Nawet jak ich w końcu spotkam... co z tego? Jeśli uda mi się pojechać tam, gdzie chcę w przyszłym roku, to może spędzimy ze sobą koło trzech dni. A potem powrót do szarej rzeczywistości. I co? Wyczekiwanie kolejnego podobnego spotkania za rok?
To nie są relacje. To tylko dodatek do relacji, których nie mam. I zawsze będę przez to nieszczęśliwy. Zawsze będę zazdrościł i zawsze będę się czuł, jakbym był na uboczu.
W prawdziwym życiu wątpię, bym znalazł taką znajomość. Badałem grunt; dziewczyny uważają mnie za miłego, chłopaki za zabawnego. Umiem się dopasować do tej i do tej płci w rozmowie, wiem że umiem, potrafię czasami cieszyć się towarzystwem. Nie zapomnę, jak na klasowym ognisku jedna dziewczyna, już wstawiona powiedziała mi, że jestem świetny, zawsze miły i godny zaufania. TAK, była pijana, ale czułem że to była prawda. Przez te słowa przed każdym snem serce biło mi mocniej, bo poczułem, że istnieję.
Ale co z tego? Tej klasy już nie ma, za kilka dni nowa. Nie wpasuję się, na pewno nie. I nie chodzi tu o pesymistyczne myślenie. Nawet jak uda mi się nawiązać długą rozmowę, znaleźć znajomość to wystarczy moment niepewności, bym całkiem w to wszystko zwątpił i zamknął się w sobie. Czuję, że przydałaby mi się pomoc psychologa, ale jeszcze z tym czekam.
Towarzystwo ludzi jest rzeczą, która nadaje ludziom odpowiednie poczucie, że chce im się robić inne rzeczy. Ja tego nie mam i nie czuję chęci już powoli na nic. Ostatnio nawet na wstawanie z łóżka.
Mam pozytywne myśli, tylko że blakną z dnia na dzień. Przeczytałem, że najlepiej podzielić się swoimi problemami, zamiast trzymać je w głowie i się nimi dusić, więc to zrobiłem właśnie. Nie wiem jak to przyjmiecie, przez ten chaos prawdopodobnie możecie czegoś nie zrozumiem, więc chętnie odpowiem na jakieś pytania. Po prostu musiałem się 'wypisać'. O wiele lżej mi teraz.
W czerwcu skończyłem gimnazjum, skończone 16 lat. Dość duża nadwaga, astma (choć już prawie na wykończeniu), okulary, niedługo prawdopodobnie aparat na zęby. Nigdy nie miałem zbyt wielkiego szczęścia w zdrowiu, ale to akurat nic takiego. Aż tak mi to nie przeszkadza. Wielkie huśtawki nastrojów, których powoli już usprawiedliwiać dojrzewaniem nie mogę. Ogólnie moim problemem jest to, że ZA DUŻO myślę, zdecydowanie za dużo, wiem o tym i sam się za to za karcę. Ale może lepiej wprowadzę was w temat, jak najpierw coś jeszcze o sobie powiem.
Można powiedzieć, że wychował mnie internet. Od okołu 11 roku życia siedziałem na pewnym forum prawie codziennie i to był błąd, ogromny błąd z perspektywy czasu, bo nie dość że przyczyniło się to do mojej wagi, to jeszcze do problemów ze wzrokiem i obecnej sytuacji. Jestem wielkim miłośnikiem wielu seriali, filmów, książek, gier, muzyki; możecie nazwać mnie zwykłym nerdem. Nigdy nie miałem szczęścia w żadnym relacjach. Pierwsza klasa gimnazjum? Totalny alien, uważałem się za kogoś lepszego niż inni, patrzyłem na świat z góry, łatwo oceniałem ludzi i miałem wszystkich za imbecyli. Druga - coś na pograniczu. Wciąż odludkowo, ale już częstsze interakcje z klasą i kilkoma osobami, z którymi śmiałem się na głos prawie codziennie. Trzecia klasa jeszcze lepsza - niesamowicie polubiłem niektórych ludzi, sądzę że oni mnie też, jeździłem na więcej wycieczek także z innymi klasami, bardziej wkręcałem się w szkolne życie. Lubiłem tam przebywać. Ale co z tego, skoro teraz jako jedna z dwóch osób z tej samej klasy idę do kompletnie innej szkoły, w dodatku klasa humanistyczna, masa dziewczyn, prawie wszyscy nowi. To oczywiste, że sobie nie poradzę, a nawet jeśli to pewnie znowu po roku/dwóch. Jestem tym zmęczony.
Często przed wyjściem z domu czuję się pewnie, ale wystarczy moment niepewności, by nagle cały pobyt stał się nieznośny. Ciągłe wlepianie wzroku w podłogę, nerwowe poprawianie okularów, unikanie jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego. Oczywiście gdy jestem sam. Świat wtedy zdaje się ze mnie szydzić i mówi mi wprost 'Wróć, nic tu na ciebie nie czeka'. Na przykład wczoraj. Ambitny plan - pójdę do parku, pospaceruję, spędzę tak z dwie godzinki na świeżym powietrzu. Skończyło się po jakichś dziesięciu minutach, kiedy już zacząłem odczuwać zbyt duży niepokój i przytłoczenie.
Wiem, że ten post jest strasznie chaotyczny, ale to w sumie dobrze ilustruje moją sytuację emocjonalna, więc przynajmniej jakoś was wprowadzę w ten mętlik. Większa imersja.
Musicie, albo wcale nie musicie, bo nie wiem czy dobrze to przedstawiłem - zadawać sobie pytanie: Okej, skoro idzie ci całkiem dobrze w większym towarzystwie, ale ogólnie masz problemy z nieśmiałością, to jak lecą ci wakacje? Co robisz, by nie zwariować? Masz jakieś kontakty z innymi?
Forum, które tak zaklinam i które odebrało mi wiele zdrowia, jednak w czymś się opłaciło. Poznałem tam trochę ludzi. Będąc potem w innych miejscach w Internecie poznałem innych. Skład się przez lata raczej nie zmieniał. Można powiedzieć, że to moi przyjaciele, choć oni by raczej tak tego nie nazwali. No, może z wyjątkiem jednego chłopaka, 4 lata starszy, miasto oddalone jakieś 3 godziny drogi, na razie tylko jedno spotkanie ale odległość na tyle bliska, że w przyszłości planujemy o wiele więcej. Ale to nie z nim wcale najwięcej piszę czy najwięcej się dzielę. Mam tak z jedną dziewczyną - piszemy do siebie dosłownie o każdej głupocie, doradzamy, śmiejemy się z tych samych rzeczy, oglądamy razem filmy czy kreskówki, wysyłamy głupie SMSy. Ogólnie ją uwielbiam. Z tego samego miasta co chłopak, ba, nawet się znają. Ale z nią niestety jeszcze się nie spotkałem, choć planuję to zrobić w przyszłym roku. I tutaj widać świetnie ten kontrast. Kim ona jest dla mnie?
1) obecnie najbliższą osobą
2) powodem, dla którego uśmiecham się w drodze powrotnej ze szkoły
3) obiektem myśli w wielu różnych sytuacjach
Nie, nie zakochałem się. To po prostu dla mnie świetna przyjaciółka.
Ale kim ja jestem dla niej? Powiedzmy, że dobrym znajomym. To i tak dużo. Ale ona nie ma tego problemu co ja. Nie wyczekuje rozmów ze mną, bo ma swoje życie i swoich znajomych. Na pewno mnie lubi, może nawet bardzo, ale nie obeszłoby się po niej zbytnio, gdybyśmy nagle zerwali kontakt.
Za to po mnie tak. Nie wiem co bym wtedy zrobił.
Mamy nawet grupę, 4 osób, właśnie ta dziewczyna, jedna jej przyjaciółka i przyjaciel tej przyjaciółki. Często gramy czy po prostu ze sobą piszemy wspólnie na FB np. Ale jak ja się z tej grupy wyróżniam?
Każdy z nich zna się w prawdziwym życiu. Ta druga dziewczyna przyjaźni się i widuje regularnie z obojgiem. Chłopak mieszka jeszcze dalej niż ja, ale znają się jeszcze z czasów dziecięcych i to nie problem. Wszyscy widują się na konwencie co roku, są znajomymi.
Ja jestem tylko 'tym kolesiem z Internetu'
I nawet nie wiecie, jak mnie momentami dopada zazdrość. Jedna z emocji, których nienawidzę w sobie najbardziej, bo nigdy w życiu niczego nikomu nie zazdrościłem. Miałem gdzieś lepsze ubrania czy więcej pieniędzy - nie zazdrościłem wyglądu, dziewczyny. Zazdroszczę tej bliskości, jaką oni momentami mają między sobą. Gdy np. podczas grania randomowo zaczynają rozmawiać o sprawach prywatnych i wpada mi do głowy myśl - 'A, no tak, przecież oni się znają. Dobijajcie mnie jeszcze bardziej'. 'Hej, pójdź ze mną tu i tu.' 'Jak spędzamy sylwestra?'
A ja tylko słucham. Jestem w tak beznadziejnej sytuacji. Możecie powiedzieć, że to i tak dobrze, bo niektórzy nie mają kompletnie nikogo, żadnych bliskich relacji nigdzie. Możliwe. Ale ta zazdrość nie pozwala mi się z tego cieszyć.
I ostatnio sobie myślę. Nawet jak ich w końcu spotkam... co z tego? Jeśli uda mi się pojechać tam, gdzie chcę w przyszłym roku, to może spędzimy ze sobą koło trzech dni. A potem powrót do szarej rzeczywistości. I co? Wyczekiwanie kolejnego podobnego spotkania za rok?
To nie są relacje. To tylko dodatek do relacji, których nie mam. I zawsze będę przez to nieszczęśliwy. Zawsze będę zazdrościł i zawsze będę się czuł, jakbym był na uboczu.
W prawdziwym życiu wątpię, bym znalazł taką znajomość. Badałem grunt; dziewczyny uważają mnie za miłego, chłopaki za zabawnego. Umiem się dopasować do tej i do tej płci w rozmowie, wiem że umiem, potrafię czasami cieszyć się towarzystwem. Nie zapomnę, jak na klasowym ognisku jedna dziewczyna, już wstawiona powiedziała mi, że jestem świetny, zawsze miły i godny zaufania. TAK, była pijana, ale czułem że to była prawda. Przez te słowa przed każdym snem serce biło mi mocniej, bo poczułem, że istnieję.
Ale co z tego? Tej klasy już nie ma, za kilka dni nowa. Nie wpasuję się, na pewno nie. I nie chodzi tu o pesymistyczne myślenie. Nawet jak uda mi się nawiązać długą rozmowę, znaleźć znajomość to wystarczy moment niepewności, bym całkiem w to wszystko zwątpił i zamknął się w sobie. Czuję, że przydałaby mi się pomoc psychologa, ale jeszcze z tym czekam.
Towarzystwo ludzi jest rzeczą, która nadaje ludziom odpowiednie poczucie, że chce im się robić inne rzeczy. Ja tego nie mam i nie czuję chęci już powoli na nic. Ostatnio nawet na wstawanie z łóżka.
Mam pozytywne myśli, tylko że blakną z dnia na dzień. Przeczytałem, że najlepiej podzielić się swoimi problemami, zamiast trzymać je w głowie i się nimi dusić, więc to zrobiłem właśnie. Nie wiem jak to przyjmiecie, przez ten chaos prawdopodobnie możecie czegoś nie zrozumiem, więc chętnie odpowiem na jakieś pytania. Po prostu musiałem się 'wypisać'. O wiele lżej mi teraz.