06 Wrz 2015, Nie 13:35, PID: 468728
Piszę tego posta bo zwyczajnie czuję potrzebę wygadania się. Nie wiem czy ktoś zrozumie, nawet nie wiem czy to dla mnie ważne.
Zbliżają się egzaminy poprawkowe na uczelni. Mam wiele rzeczy do nauki i jeszcze inne sprawy do załatwienia. Przytłoczyło mnie to wszystko. Ciągle mam w głowie myśli w stylu: "nie uda mi się", "a po co to wszystko". Ojciec jeszcze dzień w dzień sączy jadem i ludzi w+. Mam wrażenie, że już zawsze tak będzie, że utknę w tym domu na dobre. Ciągle tylko walczę i walczę i końca tego nie widzę. Zmuszam się do wielu rzeczy, w sumie nie wiem po co. Jeszcze ta pieprzona samotność. Niby mam znajomych, ale nie wiedzą o mnie wiele, nie mam nikogo, kto by mnie inspirował, z kim mógłbym miło spędzić czas ale też mógł pogadać o wszystkim. Lata lecą a ja jestem coraz bardziej sfrustrowany. Gdy sięgnę myślami wstecz to pamiętam tylko awantury, bicie przekleństwa, potem fobię, depresję, leki, terapię, jedną, drugą. Pewnie nawet nikt z najbliższego otoczenia się nie domyśla. Na co dzień jest w miarę ok, ale co jakiś czas zdarzają się momenty, gdy czuje potworny ból np gdy widzę pary na ulicach, rodziny z dziećmi. Z drugiej strony nie chce mi się np zbytnio szukać drugiej połówki, bo zwyczajnie nie wierzę w miłość. Widzę swoich rodziców, matkę, która co jakiś czas powie jak to sobie życie zmarnowała z moim "ojcem", widzę skrzywdzone dzieci, zdrady i kit a nie miłość. Tracę energię na takie w+ się, zamiast skupić się na tym co mogę zrobić. Błędne koło. Może wyjdę z niego, gdy będzie po egzaminach. Na razie to jestem w jakimś koszmarze i przeraża mnie to co mam w głowie. Zwyczajnie nie mam siły.
Zbliżają się egzaminy poprawkowe na uczelni. Mam wiele rzeczy do nauki i jeszcze inne sprawy do załatwienia. Przytłoczyło mnie to wszystko. Ciągle mam w głowie myśli w stylu: "nie uda mi się", "a po co to wszystko". Ojciec jeszcze dzień w dzień sączy jadem i ludzi w+. Mam wrażenie, że już zawsze tak będzie, że utknę w tym domu na dobre. Ciągle tylko walczę i walczę i końca tego nie widzę. Zmuszam się do wielu rzeczy, w sumie nie wiem po co. Jeszcze ta pieprzona samotność. Niby mam znajomych, ale nie wiedzą o mnie wiele, nie mam nikogo, kto by mnie inspirował, z kim mógłbym miło spędzić czas ale też mógł pogadać o wszystkim. Lata lecą a ja jestem coraz bardziej sfrustrowany. Gdy sięgnę myślami wstecz to pamiętam tylko awantury, bicie przekleństwa, potem fobię, depresję, leki, terapię, jedną, drugą. Pewnie nawet nikt z najbliższego otoczenia się nie domyśla. Na co dzień jest w miarę ok, ale co jakiś czas zdarzają się momenty, gdy czuje potworny ból np gdy widzę pary na ulicach, rodziny z dziećmi. Z drugiej strony nie chce mi się np zbytnio szukać drugiej połówki, bo zwyczajnie nie wierzę w miłość. Widzę swoich rodziców, matkę, która co jakiś czas powie jak to sobie życie zmarnowała z moim "ojcem", widzę skrzywdzone dzieci, zdrady i kit a nie miłość. Tracę energię na takie w+ się, zamiast skupić się na tym co mogę zrobić. Błędne koło. Może wyjdę z niego, gdy będzie po egzaminach. Na razie to jestem w jakimś koszmarze i przeraża mnie to co mam w głowie. Zwyczajnie nie mam siły.