30 Sie 2016, Wto 1:45, PID: 572429
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 30 Sie 2016, Wto 1:53 przez babiszon.)
Cześć 
Od jakiegoś czasu męczy mnie ten temat, więc postanowiłam zapytać.
Mam długie ataki paniki nawet przy łagodnej i spokojniej wymianie zdań. Za nic w świecie nie potrafię podejść do obcego człowieka, robię to, kiedy już naprawdę nie mam wyjścia, a wtedy też strasznie się trzęsę. To samo z dzwonieniem. Nigdy nie byłam w stanie z nikim flirtować, zaproponować randki, z kobietami jeszcze jakoś się dało, jeśli one przejęły inicjatywę, ale z mężczyznami praktycznie w ogóle nie miałam w życiu kontaktu, nie miałam nawet kolegów. Trzęsę się i praktycznie płaczę, kiedy muszę wejść, w którym są osoby, które średnio znam (przykład - do współlokatorki, przyszła osoba, z którą pracowałam ponad dwa lata, ale rzadko rozmawiałam, nie wychodzę z pokoju, mimo, że dawno powinnam wyjąć ciasto z piekarnika). Rzuciłam studia, bo nie potrafiłam nikogo poznać. To był najgorszy okres w moim życiu, codziennie ryczałam, nie mogłam spać i nienawidziłam dnia zaraz po wstaniu. Czułam się tak samotna, że musiałam opuszczać wykłady, żeby iść się wypłakać. Często czuję niepokój idąc ulicą albo jedząc coś w obecności innych. Stresują się też dzwoniąc przez telefon w obecności innych i za nic w świecie nie potrafię pisać, gdy ktoś patrzy. Stresuję się i nie mogę skupić myśli. Unikam takich sytuacji kiedy mogę, nie chodzę na imprezy, na których nie znam ludzi, staram się nie brać udziału w wyjazdowych szkoleniach i wyjazdach. Rzuciłam dziennikarstwo, bo strach przed podejściem do obcego człowieka sprawiał, że po każdej takiej sytuacji byłam wyczerpana, a przed nią ryczałam i powtarzałam sobie, że rzucę to
.
Jest mi głupio, jestem tym czasami strasznie zażenowana, ale psychiatra mówił, że to nic takiego i każdy tak czasem miewa i powinnam się przełamywać. Ale mnie trudno to zrobić.
Nie umiem być samotna, ale nigdy nie podejdę do obcego człowieka, żeby się zapoznać. Nigdy. W życiu mi się to nie zdarzyło. Kilka razy w życiu ktoś powiedział mi "podejdź i zagadaj" i za każdym razem wydawało mi się to nierealne, abstrakcyjne.
Z drugiej strony, nie jest tak źle, w wieku 27 lat, kilka miesięcy temu pierwszy raz w życiu poszłam na randkę i od kilku dni jestem w pierwszym w życiu związku. Nie chcę też wyolbrzymiać i wmawiać sobie, że mam coś, czego nie mam. Nie czuję, żeby to wszystko brało się z niskiej samooceny albo lęku przed odrzuceniem, to taki... nie wiem, abstrakcyjny strach.
Czy to fobia? Czy tylko duża nieśmiałość?

Od jakiegoś czasu męczy mnie ten temat, więc postanowiłam zapytać.
Mam długie ataki paniki nawet przy łagodnej i spokojniej wymianie zdań. Za nic w świecie nie potrafię podejść do obcego człowieka, robię to, kiedy już naprawdę nie mam wyjścia, a wtedy też strasznie się trzęsę. To samo z dzwonieniem. Nigdy nie byłam w stanie z nikim flirtować, zaproponować randki, z kobietami jeszcze jakoś się dało, jeśli one przejęły inicjatywę, ale z mężczyznami praktycznie w ogóle nie miałam w życiu kontaktu, nie miałam nawet kolegów. Trzęsę się i praktycznie płaczę, kiedy muszę wejść, w którym są osoby, które średnio znam (przykład - do współlokatorki, przyszła osoba, z którą pracowałam ponad dwa lata, ale rzadko rozmawiałam, nie wychodzę z pokoju, mimo, że dawno powinnam wyjąć ciasto z piekarnika). Rzuciłam studia, bo nie potrafiłam nikogo poznać. To był najgorszy okres w moim życiu, codziennie ryczałam, nie mogłam spać i nienawidziłam dnia zaraz po wstaniu. Czułam się tak samotna, że musiałam opuszczać wykłady, żeby iść się wypłakać. Często czuję niepokój idąc ulicą albo jedząc coś w obecności innych. Stresują się też dzwoniąc przez telefon w obecności innych i za nic w świecie nie potrafię pisać, gdy ktoś patrzy. Stresuję się i nie mogę skupić myśli. Unikam takich sytuacji kiedy mogę, nie chodzę na imprezy, na których nie znam ludzi, staram się nie brać udziału w wyjazdowych szkoleniach i wyjazdach. Rzuciłam dziennikarstwo, bo strach przed podejściem do obcego człowieka sprawiał, że po każdej takiej sytuacji byłam wyczerpana, a przed nią ryczałam i powtarzałam sobie, że rzucę to

Jest mi głupio, jestem tym czasami strasznie zażenowana, ale psychiatra mówił, że to nic takiego i każdy tak czasem miewa i powinnam się przełamywać. Ale mnie trudno to zrobić.
Nie umiem być samotna, ale nigdy nie podejdę do obcego człowieka, żeby się zapoznać. Nigdy. W życiu mi się to nie zdarzyło. Kilka razy w życiu ktoś powiedział mi "podejdź i zagadaj" i za każdym razem wydawało mi się to nierealne, abstrakcyjne.
Z drugiej strony, nie jest tak źle, w wieku 27 lat, kilka miesięcy temu pierwszy raz w życiu poszłam na randkę i od kilku dni jestem w pierwszym w życiu związku. Nie chcę też wyolbrzymiać i wmawiać sobie, że mam coś, czego nie mam. Nie czuję, żeby to wszystko brało się z niskiej samooceny albo lęku przed odrzuceniem, to taki... nie wiem, abstrakcyjny strach.
Czy to fobia? Czy tylko duża nieśmiałość?