09 Mar 2017, Czw 14:40, PID: 619847
Postanowiłem co nieco napisać o problemie z jakim się zmagam. Ogółem wydaje mi się, że cierpię na socjofobię, po prawdzie nigdy tego nie stwierdzono u mnie jednak mam do tego podstawy. Od dziecka nie miałem przyjaciół, wtedy jeszcze ten problem tak mi nie doskwierał, miałem swój świat, zabawki, komputer, to wszystko wydawało się bardzo atrakcyjne. No i wiodłem tak swoje życie w samotności, ale wraz z dojrzewaniem potrzeba kontaktu z ludźmi była coraz większa. Jeszcze w liceum byłem bardzo nieśmiały i wstydliwy do ludzi, wydawało mi się, że to właśnie jest powód mojej samotności i gdy tylko zyskam pewność siebie to zacznie się jakoś układać. Nic bardziej mylnego. Teraz jestem na studiach, z nieśmiałości wyleczyłem się dość skutecznie, tak jak kiedyś nie wyobrażałem sobie rozmowy z dziewczynami tak teraz mam z nimi lepszy kontakt niż z facetami. Wszystko jednak kończy się u mnie na płytkich znajomościach z uczelni. Tak, na uczelni dobrze dogaduję się z ludźmi, jednak poza nią nie utrzymuję z nikim z niej kontaktu. To nie tak, że nie chcę, ja zwyczajnie nie potrafię zbudować normalnych, głębszych relacji przyjacielskich z ludźmi, przerasta mnie to. Tak samo sprawa wygląda w internecie, bardzo często staram się pisać głównie do dziewczyn z różnych forów, grup na facebooku skupiających ludzi z podobnymi zainteresowaniami jak moje, zazwyczaj pierwsza, może i druga rozmowa jest bardzo miła, mogę nawet pogadać ze 2 godziny, jednak na tym się kończy. Tak, w tym momencie moje umiejętności socjalne się kończą, nie potrafię zbudować z tego koleżeństwa, nie mówiąc już nawet o przyjaźni. Każda kolejna moja próba rozmowy z taką osobą kończy się zlewaniem mnie, zdawkowymi odpowiedziami po kilku godzinach i zerową chęcią napisania do mnie, a przecież nie mogę sam ciągle zaczynać rozmowy bo to takie proszenie się. Nie tak ma wyglądać znajomość, że ktoś robi mi łaskę, że z braku laku posłucha co mam do powiedzenia, przeleci mu to z jednego ucha do drugiego i oleje temat. Takie sytuacje skutecznie zniechęcają mnie do dalszych wysiłków. Ja naprawdę muszę włożyc wielką pracę, żeby zacząć taką rozmowę, muszę sobie zaplanować, co powiedzieć, co, jakby się rozmowa nie kleiła. Dlatego też po X nieudanych próbach czuje się już totalnie wypalony. Naprawdę nie wiem co robię nie tak, próbowałem być miły, próbowałem zgrywać cwaniaka, próbowałem po prostu być sobą, to wszystko kończyło się tak samo. Przez 22 lata życia nawiązałem tylko jedną lepszą znajomość z kolegą z mojego miasta, która ostatnimi czasy również się totalnie wypaliła i wygląda tak, że albo ja albo kolega napiszemy pare słów raz na tydzień, nawet jak się staram z nim pogadać to czasem na moje kilka wiadomości na facebooku dostaję w odpowiedzi po dniu czekania jakąś odpowiedź typu "xD". Nie takich kontaktów z ludźmi potrzebuję, a kolega od kiedy znalazł sobie dziewczynę to zaczął się ode mnie oddalać i to teraz wygląda tak jak napisałem. O jakichkolwiek moich związkach z dziewczynami to nawet nie wspomnę bo coś takiego nie istnieje ani nigdy nie istniało, kolejna sprawa która bardzo mnie boli, niestety jestem osobą aseksualną i nie widzę dla siebie jakichkolwiek szans na udany związek, a nie będę się wiązał z byle kim tylko dlatego, że taka dziewczyna jest też aseksualna, bo mimo wszystko mam mocno rozwinięty zmysł estetyki i mimo, że nie kręcą mnie fizycznie to podobają mi się ładne dziewczyny. Nie wiem co mam z tym robić, czuję się wypalony, do tego cierpię na bardzo mocną Nerwicę Natręctw która dodatkowo mnie wykańcza, jelito drażliwe i masę innych u+ dolegliwości które odbierają mi chęci na cokolwiek. Od dwóch lat leczę nerwicę farmakologicznie a od pół roku uczęszczam też na psychoterapię, skutków do tej pory nie widzę. Tak samo na problemy socjalne również terapeutka mi nie pomaga. To tyle, nie liczę na Bóg wie jakie rady, które w kilku prostych krokach odmienią moje życie, chciałem się zwyczajnie komuś wygadać, bo poza mamą nikogo to nie obchodzi co czuję, nie mam nawet osoby do której mógłbym się wyżalić. A właściwie to nie mogę też całego ciężaru zrzucać na rodzinę bo ich to też boli jak widzą, że stałem się już dosłownie wegetującym cieniem człowieka, który prawie że nie jest w stanie wyjść z domu.