19 Lut 2009, Czw 15:32, PID: 125935
najgorsze to leczyc kompleksy czyims kosztem
19 Lut 2009, Czw 15:32, PID: 125935
najgorsze to leczyc kompleksy czyims kosztem
21 Lut 2009, Sob 18:09, PID: 126415
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 26 Lis 2009, Czw 1:14 przez krys840.)
EDYCJA:
Samotność może być zgubna. W moim przypadku zaczynało się od stopniowego wycofywania się emocjonalnego z życia społecznego od końca podstawówki. W gimnazjum przeżywałem dramat, bo wycofanie sprawiało, że miałem coraz większe problemy z nauką a nawet z czytaniem ze zrozumieniem. Nie potrafiłem przecztać średniej grubości książki podczas trzy tygodniowej katorgi z nią, tzn., żyłem mając jeden cel - przywrócić sobie funkcje poznawcze, przeczytać ją szybko i przyjemnie, a tak naprawdę to jeszcze bardziej się rujnowałem i wycofywałem, bo się fizycznie degradowałem podczas miotania się w sobie przy jej czytaniu. Tak też było z nauką aż do przerwania edukacji, gdy coraz częściej przeżywałem wewnętrzne katusze - frustracje, błąkanie się w swoim wnętrzu, przejawiałem tzw. "włóczykijstwo" - chodziłem godzinami po bezdrożach i miałem inne dziwne na pozór rystrykcje moralno - obyczajowe np. pozostawałem o tzw. "suchym chlebie" przez niemal dwa lata, podejmowałem wysiłek ponad siły. Wszystko to było dla mnie naturalną alternatywą dla spełniania wytycznych, które wiązały się z upadkiem obyczajowym, ale przede wszystkim z obciążeniem powszechnymi wpływami społecznymi, które obierają panowanie nad sobą. Nie chciałem stracić równowagii w sposób, który byłby ryzykiem popadnięcia w kłopoty z prawem albo sprowokowania sytuacji, w której nieoczekiwany obrót wydarzenia byłby apogeum konfliktów wewnętrznych z długich lat bezkrytycznego spełniania nieżyciowych standardów. Wydarzenie to przybrałoby, proszę mi wierzyć, analogiczą do skutków dotychczasowego stylu bycia formę dramatu wewnętrznego, który starałem się od lat gimnazjum zmniejszyć do minimum, a i tak nie uniknąłem "wpadek". Może i są ludzie, którzy żyją z przyzwoleniem na sposób bycia, który prowadzi ich w kierunku jawnych konfiktów np. misje zbrojne - ochotnicy albo tacy, którzy stają się nieodpowiedzialni i tracą trzeźwość umysłu w sposób nieoczekiwanego dramatu - powodują wypadki, narażają i krzywdzą innych ( alkohol jest tu najmniejszym złem ). Zdaję sobie sprawę, że to rozważania czysto hipotetyczne i w danych realiach są tylko szczątkowym ujęciem tematu, ale może trzeba zastanowić się, na ile realne są tragedie w wyniku niewyważonego stylu życia. Sam zbyt mocno czuję, że mam predyspozycje tragedii z moim udziałem. A dochodzi do nich m. in. przez frywolny styl bycia i powszechne przyzwolenie na to, by kosztem łamania naturalnych barier wyznaczających bezpieczny rozwój budować na wyzysku swój dobrobyt. Takimi są np. staroświeckie myśli o życiu w czystości, cnotliwie, z myślą napiętnowania każdego, kto gorszy ludzi i zastrasza brakiem zahamowań i skłonnościami do deprawowania i niszczenia otoczenia. Niestety, ale brak powszechnej wstrzemięźliwości przed przyjmowaniem "niejasnego" stylu bycia rodzi postępowanie, na którym opiera się szkodliwa działalność społeczna, próżność, ociężałość w sensie manulanych zdolności, nieumiejetność opanowania żywiołów, w tym żądz, brak wyobraźni i poddawanie się krótkoterminowym, jednostkowym inicjatywom - finalizowanie w mentalności ludzkiej poprzez aprobatę frywolnych zachowań takich rozwiązań, które długoterminowo są zaciągnięciem kredytu ekologicznego. Dlatego najczęściej angażując duże środki i ludzki potencjał w dekadenckie myśli o rozwoju techniki, podejmujemy się starań, które kosztują nas często więcej niż przynoszone korzyści w zamian za nie. Takie trendy rodzą się właśnie przez nadgorliwość, chciwość, niemoralność postępowania albo w wyniku euforycznego sposobu wyznaczania planu społecznego, a to może być skutek kolejnych czynników np. historycznych. Dlatego trudno powstrzymać falę dekadenckiej kultury, która zaciera uniwersalne wartości. A te w następstwie spłaca się często dramatycznie. Może nie jest to do końca prawdą, ale wraz z postępem gospodarczym i ulepszaniem technologii podczas rewolucji przemysłowej w XX w. miało miejsce zjawisko "wyścigu zbrojeń". Ludzkość była w dużym stopniu "zdewaluowana" - upadła na skutek życia z wygodami, na które jej nie było stać i zapłaciła za mityczne standardy życia najgorszymi w dziejach konfliktami. Rozbudowując interesowne dziedziny gospodarki, budując mit postępu, eksploatujemy ponad stan możliwości ekologiczne, a to przyczynia się do powstawania patologii i dewiacji społecznych w kontekście zachwiania równowagii emocjonalnej i napięć egzystencjalnych, które zmuszają do skarajności. Te napięcia mają też jak najbardziej charakter polityczny. Dlatego uważam, że wycofanie w moim wypadku i skrajność postępowania to też wynik presji otoczenia, które zachowuje resztki samoktytyki i potrzebuje jakby obiektów obserwacji dla zachodzących zmian społecznych i naturalnych konsekwencji danej działalności. Jeśli rośnie np. agresja to oczywistym jest, że system społeczny, który mijając się z celem zaporzebowania jakim jest kompsumpcjonizm, piętnuje ludzi do coraz bardziej niehonorowego zachowania, daje poczucie niestabilności i zwiastuje nieoczekiwany przebieg wydarzeń. Kontynułując, uważam, że ten sposób izolacji, na który się zdobywałem spowodował, że skłonny byłem jeszcze raz wzgardzić tym wszystkim, co jest typowym życiem społecznym. Ryzykując zupełną marginlizację, napiętnowanie, manifestowałem dramatyczny przebieg życia ze zbyt wysokimi standardami życia i jego naturalne konsekwencje. Rzeczywisty dramat, który demonstrowałem zmuszał mnie do karykaturalnych, groteskowych wystąpień, które zmieniały się w chamskie przejawy braku zahamowań. Równocześnie z tym, jak traciłem pracę i nie potrafiłem osiągać wyników w szkole, ani nawiązać realcji z innymi, desperacja i bunt niszczyły mnie i odsuwały od życia społecznego. Zachowywałem się wszakże naturalnie jeśli chodzi o kwestie skutków społecznego życia ponad stan, czego przeciętny człowiek nie dostrzega aż do pewnego momentu... Myślę, że chcąc się obronić przed gorszymi konsekwencjami nie mogłem postąpić inaczej. Samotność, która była wynikiem dużych obciążeń, zmieniła się zatem w żal i rozgoryczenie, za pomocą którego chciałem uzyskać m. in. możliwość odnalezienia bardziej racjonalnej drogi życia. Piszę o niej, bo może nie ja jeden tylko odczuwam narastające poczucie samotności wśród innych, obcości, a z biegiem czasu wrogości otoczenia wobec siebie i na odwrót, obserwacji i napięcia, które zmuszają do przygotowania ujścia emocji. W każdym razie wiem, że oddalamy się od własnego wnętrza i równowagii życia i skłonni jesteśmy wybuchać na skutek desperackiej próby zmiany nieuchronnych konsekwencji dotychczasowych działań, a jeśli nie mamy na to odezwu, to stajemy się jeszcze bardziej cyniczni i skłonni wbrew rozsądkowi szkodzić innym.
03 Kwi 2009, Pią 20:58, PID: 137557
MI zabrakło cierliwości przy czytaniu tego postu i innych..
moim zdaniem czasem lepiej troche działac, jakieś konkrety na drodze do wyzbycia się FS. Filozofia niepołązona z jakimkolwiek działniem jest właściwie stekiem bełkotu. Może lepiej np spotkac sie z kims. itd.
04 Kwi 2009, Sob 1:15, PID: 137654
krys840 napisał(a):(...) z jedynie ludzką godnością, jaką jest trwanie na obraz i Boże podobieństwo, jakkolwiek na wzór tego, jak nas stworzył, byśmy sami kreowali wizje i obrazy, weryfikując je ze zgłębianymi i definiowanymi, a zazwyczaj sennymi marzeniami.A jak mi się śniło, że ufo mi się rozbiło na podwórku i dom mi się sfajczył, tzn że co? Rozumiem, wiara itd, ale jeśli już chcesz bawić się w filozofowanie, nie powinieneś jej w to mieszać. krys840 napisał(a):Rozumiesz, że nasze intencje mogą być spójne, ale m.in. wulgarna forma wypowiedzi zaciera przekaz, tak że muszę domniemywać o intencjach rozmówcy.Prawdę mówiąc, przekaz wypowiedzi Jędrka jest dla mnie o wiele czytelniejszy, niż twojej. Może to świadczy o mojej prostocie, a może powinieneś wziąć sobie do serca, to że większość osób, wypowiadających się w tym wątku, krytykuje twój natchniony sposób wyrażania się. krys840 napisał(a):Nie mamy większego wpływu na stan rzeczywistości, ale możemy ją skutecznie przeobrażać, byśmy mogli trwać znośniej.Pomijając oczywiście fakt, że sami tę rzeczywistość kształtujemy? krys840 napisał(a):Staram się dowodzić swoim słowom i naprawdę nie zajmuję się niczym innym na co dzień, jak tylko udoskonalaniem języka, w celu pokonywania barier w komunikacji, albo w celach bezpieczeństwa.Może poszukaj pracy? Dobra, z twojej ostatniej, krysie, wypowiedzi niewiele już wyciągnęłam, boś mnie po prostu wykończył. Pamiętam jednakowoż coś, o metaforycznym pragnieniu jednego ciała, zgodnie z naturą. Nie mam siły się nad tym rozwodzić. Uważam po prostu, że to wyjątkowa głupota.
06 Kwi 2009, Pon 1:38, PID: 138113
krys840 staniesz sie zrozumialy tu tylko wtedy gdy pokazesz ludzka twarz. Moze sprobuj umiescic Twe mysli w konkretnym kontekscie, np. pocacych sie rak, ucieczki z randki czy "wyprawy do sklepu". Uwiarygodnij sie.
Przypomnialy mi sie "Dzienniki" Gombrowicza. Sama teoria "miedzyludzkiego" bylaby tylko intelektualna przygoda. W polaczeniu z praktyka ("reka kelnera") wyraznie ukazala rownolegly swiat. Pozdrawiam.
20 Lis 2009, Pią 17:58, PID: 186330
Mam za sobą dosyć dramatyczne wystąpienie publiczne, które miało znamiona z jednej strony utraty równowagii emocjonalnej, a z drugiej chęć manifestacji, apelowania, afiszowania się z zagrożeniem swobody osobistej na co dzień. Byłem naturalistyczny, ale zachowywałem dystans do swojej inicjatywy, bo przygotowałem się tak, by stan silnego uniesienia emocjnalnego pozwolił mi zestawić fakty tak, by każdy bez trudu zrozumiał, do czego doprowadza zagrażający nie tylko mnie narzucany powszechnie styl bycia. Utraciłem panowanie nad emocjami, ale nie do końca, bo ruch ten jednocześnie był dla mnie sposobem na odzyskanie równowagii wewnętrznej. Był poszukiwaniem cnót i alternatywą dla upadku obyczajowo - moralnego, chociaż zdarzało mi się chamsko dramatyzować i manifestować brak hamulców moralnych, pęd emocjonalny, który stał się chaotyczny i bezrozumny na skutek braku dyscypliny społecznej. Sytuacja mojego życia wynikała z bezkrytycznego przyjęcia powszechnych standardów społecznych. Zajścia, które miały miejsce w miejscach publicznych były też jakąś wypadkową siłą, która przy moim ogromnym zaangażowaniu emocjonalnym zmusiła mnie od odsunięcia od typowego życia i dała do myślenia na temat zasadności lęków.
Nie oszukujmy się, że nie widzimy codziennych dramatów ludzi, którzy podobnych symptomów lękowych nie odczuwają. Dlatego chciałem sprawdzić też, jakie są rzeczywiste powody odsunięcia mnie od życia. Był to też eksperyment, praca badawcza i poszukiwanie wiedzy. Eksponowałem się więc z ogromnym żalem i rozgoryczeniem, które wynikały z braku stabilności fizyczno - emocjonalnej, a które prowadziły mnie ku większemu nieszczęściu. Nawoływałem ludzi, będąc wyzywający i przejawiałem się ekstarawagancko m. in. w środkach komunikacji miejskiej, by zrozumieć presję otoczenia i uzyskać szeroką panoramę zdarzeń, które wpływają na formę życia mojego i innych. Starałem się wzbudzać poruszenie, a nie się nastreczać. Myślę, że bez tego nie potrafiłbym nadać swojemu życiu sens i utraciłbym motywację. Nie zrozumiałbym nigdy istoty rzeczy i nie wiedziałbym, jak walczyć z regresem. Wypadki, katastrofy, plagi dotykają ludzi, dlatego nie można twierdzić, że te rzeczy dzieją się daleko od nas. Miałem obawy i zapewne byłem też w grupie ryzyka ku jakimś dewianckim zachowaniom, oddającym skalę zagrożenia planu społecznego, rodzącego patologie przez rytualizm działań, mijający się z społecznym zapotrzebowaniem... Miałem prawo roszczyć z powodu swojej społeczno - ekonomicznej sytuacji. Zostałem zmarginelizowany z racji urodzenia i w pewnym sensie napiętnowany. Polegało to na tym, że czuję od wczesnych lat zbyt dużą presję otoczenia, które wyznacza absurdalne wymogi, mijające się z celem społecznej równowagii, a służące jedynie odsunięciu ludzi takich jak ja od możliwości osiągnięcia celów równego współdecydowania o losach swoich i ludzi z otoczenia. Dochodzi do tego dodatkowo przez uprzedzenia ludzi materialnie wyżej usytuowanych, którzy wywierają presję oraz przejawiają wrogość wobec kogoś, kto ze względu cięższych materialnie warunków, gorszej pozycji społecznej stają się symbolicznym obiektem dyskryminacji społecznej. Powodem takiej sytuacji jest niepewna sytuacja ekonomiczno - społeczna, która zwiazana jest z szkodliwością nieracjonalnej działalności, angażującej w fanatyczne plany konserwatystów nakład środków ludzkich dysharmonizujący trwale rozwój społeczny i indywidualny. Skutki to w dużym stopniu klęski żywiołowe, katastrofy, plagi społeczne, choroby cywilizacyjne. Nie jesteśmy w stanie racjonalnie gospodarować przede wszystkim potencjałem ludzkim, jeśli skupimy wszelkie środki wokół indywidualnych pasji, a takie wyrażają się przez kult postępu, tehnologii, nauki. To dysharmonizuje indywidualny rozwój i zaburza cnotliwy porządek moralno - obyczajowy, jako wyznacznik jedynie użytecznych rozwiązań kulturowych. Przede wszystkim jednak upadek obyczajowy niesie za sobą patologie począwszy od indywidualnych zaburzeń funkcjonowania w wspólnocie po dramaty utraty fizycznych zdolności panowania nad zrujnowanym zdrowiem, a zatem i zachowaniem. Znalazłem się w sytuacji, którą wyżej opisuję, więc nie pozostawało mi nic innego niż roszczyć, choćby robiąc to postaci chamskiego dramatyzowania, że plan społeczny, którego jesteśmy członkami nie jest drogą postępu i awansu społecznego, a drogą do, potocznie mówiąc, piekła. Sposób nawoływania przeze mnie był, niestety, wynikiem dezaprobaty i braku odezwu na swoje działania i manifestacje. Stało się tak z powodu czynników opisywanych jako te warunkujące mnie do roszczeń z powodu dyskryminacji, dlatego manify stały się jedynie moim ruchem alternatywnym dla regresu kulturowego. Ogólnie rzecz biorąc, nie znajdując sprzymierzeńców aktywnie działających na rzecz porządku społecznego, czuję się odizolowany i zmarginelizowany. Jestem ofiarą systemu, jestem dyskryminowany, atakowany, zagrożona jest wręcz moja wolność osobista, gdy nie mam materialnych potwierdzeń swoich starań i apeli. Wolę dlatego, nie angażować się w pełnienie wytycznych, które mnie deprawują i niszczą. W wrogim otoczeniu czuję się subiektywnie obserwowany, a brak głębokiego odezwu na moje działania to w warunkach nieznośnego życia to brak poważania mnie i presja, która zastraszającą formą emocjonalnego pędu, zmusza mnie do stosowania kontrastowych from, by móc się wyrazić. To bierność innych skazuje nas na izolację. Mam nadzieję, że teraz ktoś nazwie mój post próbą naukowego dociekania prawdy.
20 Lis 2009, Pią 22:08, PID: 186380
Powyzszej wiadomosci nawet nie chcialo mi sie czytac. Ale na temat tego co przeczytalem moge sie wypowiedziec
krys840 napisał(a):Zacznę od nastroju, który przejawia się jako poczucie postrzegania siebie w otoczeniu albo oddaje stopień integrowania się z nim... Powyzszy fragment jest chyba jedyna sensowna rzecza ktora napisales w tym poscie, albo reszty nie zrozumialem. Ale pomijajac to, nie widze sensu o tym pisac skoro to oczywiste i kazdy to rozumie, choc podejrzewam ze kazdy ujal by to prosciej. Przedstawiasz malo "kontrowersyjne" rozwarzania i ciezko dyskutowac skoro kazdy sie z tym zgadza, bo to oczywiste co piszesz. Zauwazylem tez, ze jesli ktos odpowiada na twoj post, to w odpowidzi nie komentujesz czyjejs wypowiedzi, tylko dalej jedziesz z jakimis wnioskami praktycznie pomijajac wypowiedz poprzednika W filozofowaniu" chyba chodzi wlasnie o zastanowienie sie nad sesnem calej wypowiedzi a nie poszczegolnych slow czy zwrotow. Ale oczywiscie nie krytukuje Twojego "stylu" - bo przeciez nikt nie kaze mi tego czytac
20 Lis 2009, Pią 22:36, PID: 186386
Snow napisał(a):Przedstawiasz malo "kontrowersyjne" rozwarzania i ciezko dyskutowac skoro kazdy sie z tym zgadza, bo to oczywiste co piszesz.Zgadzam się, że to o czym pisałem było dosyć jałowe i że nie niosło zbyt wiele materiału do dyskusji. Nie umiałem się zaangażować zbyt, by to, co robię, nie było tylko analizą sytuacji. Sposób się wypowiadania, jego elokwencja albo prosta forma, nie mają znaczenia, jeśli tak naprawdę zastanawiasz się nad sobą i ludźmi i nie chcesz podjąć się wyraźnie inicjatywy. Lęk, niepewność, wycofanie i ewentualnie jakieś nawoływanie w celu znalezienia jakiegoś rozwiązania z matni, która swoją absurdalnością przytłacza, to jest to, co prezentuję. Szukam chyba jakiegoś materiału do analiz i raczej nie chciałem swobodnie się prezentować.
24 Lis 2009, Wto 19:37, PID: 187031
Lubię tematy filozoficzne. A może tylko mi się tak wydaje, bo lubię jednoczesnie jesli jakaś wypowiedź jest rzeczowa. Lubię jeśli jest wiadomo o czym w temacie jest mowa... Przerost formy nad treścią na pewno gubi główny wątek wypowiedzi. Pisanie dla pisania, czyli jedno wielkie peplanie polegające na użuciu jak największej ilości "mądrych" słów może nie zawierać w sobie żadnej treści, zatem nie ma sensu.
Lubię jeśli ktoś dzieli się jakimiś refleksjami na dany temat, przedstawia swoją analizę, wyciąga wnioski, sugeruje co dalej w związku z tymi wnioskami itp. Pozwala innym wypowiedzieć się co o tym myslą, jak oni to widzą, oceniają, z czym się zgadzają, z czym nie. Przedstawiają własną analizę, wnioski. Zakładam, iż Twoje zamiary ckrys840 co do zapoczątkowania dyskusji w odnieśeniu do Twoich obserwacji były dobre. Jednak muszę z przykrością stwiedzić, iż Twoja wypowiedź (mam tu na myśli Twój pierwszy post w tym temacie, pozostałe tylko pobierznie przejrzałam - zatem o nich nie mówię) jest dla mnie totalnie nie zrozumiała. Jest napisana w taki sposób (takim językiem), że po pierwsze czułam się nią zmęczona zaledwie po paru linijkach, po drugie właściwie to nie wiem o co Ci chodzi. Co chciałeś przekazać. To dziwne uczucie, bo niby rozumiem o czym chciałeś pisać. Ale jest tam tak dużó jakiś pobocznych wątków - formy, która powoduje, że ta właściwa treść jest jakby nie widoczna. Nie mogę się do tej wypowiedzi jakkolwiek ustosunkować, bo tak naprawdę to nie wiem co chciałeś przekazać. Czy mógłbyś w jakiś usystematyzowany sposób, bez budowania kilometrowych zdań, bez wtrącania w jedno zdanie jakiegoś innego wątku spróbować napisać jeszcze raz to co naprawdę chciałeś przekazać. Przypomnij sobie jak pisało się wypracowania w szkole. Ja wiem, że ciężko myśleć o poprawności stylistycznej kiedy się ma w głowie tysiące myśli. Ale jeśłi tego nie okiełznasz to nie będziesz zrozumiany. napisz to raz jeszcze bo chcę wiedzieć co chciałeś nam przekazać
24 Lis 2009, Wto 22:24, PID: 187054
etniczna napisał(a):napisz to raz jeszcze bo chcę wiedzieć co chciałeś nam przekazaćZastosowałem się. Wyedytowałem mój pierwszy post.
24 Lis 2009, Wto 22:58, PID: 187064
Mam trochę czasu i jakoś mam ochotę, dlatego postanowiłam się jednak wczytać i spróbować zrozumieć o czym piszesz krys840
czyli według Ciebie na nastrój ma wpływ: - to jak postrzegamy sami siebie (nasza samoocena, poczucie własnej wartości) - nasza umiejętność integracji z otoczeniem (zakładając, że czym większa umiejętność zintegrowania się to tym większe poczucie akceptacji, zrozumienia z innymi, poczucie normalności, poczucie sympatii, umiejętność dostosowywania się do zmian, umiejętność radzienia sobie z nowymi sytuacjami - to nasz nastrój jest lepszy. Czym mniejsza umijętność zintegrowania tym gorszy nastrój) - wpływ otoczenia na nas, czyli czynniki zewnętrzne nas dotykające, które nie są nam obojętne. Czyli informacja zwrotna o nas samych, co inni myslą, jak nas postrzegają, jak się zachowują w stosunku do nas, ich reakcja na nas. Jak również sytuacje bardziej złożone takie jak np. rożne doświadczenia np. na studiach nikt mnie nie lubił, ktoś mnie oszukał itp. Te doświadczenia powodują, iż podobnych sytuacji spodziewamy się w przyszłości. Te sytuacje też powodują, iż przez nie budujemy obraz własnej osoby oraz obraz jak widzą też nas inni. Te czynniki zewnętrzne weryfikują też to co sami wcześniej wiedzieliśmy o sobie z tym co wiemy teraz o samych sobie w obliczu nowych doświadczeń. Ogólnie kształtowanie naszej osobowości poprzez doświadczenia. Idąc dalej uważasz, że Nastrój oddaje nasz stan psychiki. Czyli nasz dobry nastrój świadczy o tym, że stan naszej psychiki jest dobry i odwrotnie... Nasuwa mi się tu pytanie co dokładnie rozumiesz poprzez "stan psychiki"? Dobry stan psychiki to oznacza zdrowie psychiczne? Czyli im ktoś ma lepszy nastrój tym jest zdrowszy psychicznie? Jednak jeśli kogoś spotyka trudna sytuacja np. utrata ukochanej osoby to trudno aby ten ktoś miał dobry nastrój. I to właśnie zły nastrój tu świadczy o zdrowiu psychicznym tego człowieka. Tak samo można mieć zły nastrój z powodu np. braku pracy - reakcja na tą sytuację jest właściwa, co nie oznacza, że z powodu złego nastroju ktoś tej pracy nigdy nie znajdzie. Osoby, które przeżywają manie reczej mają nadmiernie dobry nastrój - co nie świadczy o ich zdrowiu psych. Problem zaczyna się kiedy zły nastrój pojawia się bez wyraźnej przyczyny bądź trwa na tyle długo, że zatrzymuje osobnika przed działaniem. Dalej piszesz: "Nastrój będzie zatem widocznym dla nas symptomem stanu naszej psychiki, bo oddaje umiejętność samorealizacji, która dopiero rzutuje na samoocenę." Co rozumiesz poprzez samorealizację? Dla kogoś samorealizacją może być zdobycie satysfakcjonującej pracy, która pozwoli zdobyć wiedzę w interesującej go dziedzinie oraz umozliwiająca mu wykazanie się swoimi zdolnościami. Dla kogoś innego to może być realizowanie własnych pasji - jako hobby. A dla kogoś jeszcze innego przeżycie życia w sposób spokojny. Dla kogoś jeszcze innego zrealizowanie w życiu poszczególnych etapów: jak studia, potem praca, rodzina itp. Ktoś jeszcze inny może poczuć, że zrealizował się w życiu rodzinnym chociaż zawsze gonił za dobrą posadą. A to dopiero rodzina dała mu poczucie szczęścia, spełnienia. Wiadomo, że człowiek zrealizowany w życiu ma lepszą samoocenę niz ktoś kto ma poczucie, że nic mu nie wychodzi. Ktoś kto myśli o sobie "nieudacznik" z pewnością nie ma dobrego nastroju. Jednak jest to bardzo złożony temat ujety w sposób bardzo ogólnikowy. Chyba, że samorealizacją nazwiemy nie poddawanie się i pomimo niepowodzeń dążenie do celu i umiejętność cieszenia się z realizacji choćby tych malutkich zadań. Jeśli to jest samorealizacja to z pewnością to daje umijętność zawsze myślelnia o sobie dobrze pomimo trudności i ostatecznie przejawia się dobrym nastrojem. Wracając do zdania: Nastrój będzie zatem widocznym dla nas symptomem stanu naszej psychiki, bo oddaje umiejętność samorealizacji, która dopiero rzutuje na samoocenę." Czyli wynika, że tylko ktoś kto się samorealizuje może mieć dobrą samoocenę i tym samym mieć dobry nastrój czyli być zdrowym psychicznie, mieć dobry stan ducha? Jeżeli samorealizacją nazwiemy życie w sposób mi odpowiadający, dający poczucie spełnienia, zadowolenia to na pewno samoocena będzie dobra. Jeśli nazwiemy samorealizacją realizowanie wyznaczonych przez siebie celów to z pewnością też samoocena jest ok jeśli te cele faktycznie osiągamy itp. Ale według mnie to wciąż zbyt uproszczone spojrzenie na problem. Wiadomo, że samorealizacja z pewnością podnosi naszą samoocenę. Ale czy to oznacza, że jak nam coś nie wyjdzie to jest to powód aby siebie przestać lubić? Czy to oznacza, że już nie jesteśmy wartościowi? Czy jeśli np. stracę pracę to oznacza, że ze mną musi być coś nie tak? Czy moje poczucie wartości ma jedynie zależeć od tego czy mam pracę, czy nie? Czy może powinno zależeć od tego jakim jestem człowiekiem? Czy to nie jest przypadkiem tak, że moje poczucie wartości powinnam mieć wysokie nawet jeśli nie wszystko pójdzie mi dobrze. Nawet jeśli coś schrzanię? Człowiek powinien uczyć się poprzez doświadczenia, nawet jeśli oznacza to nauke na błędach. Jesli popełni sie błąd to trzeba się do tego przyznać, zastanowić co zrobiło się źle, poprawić błąd, uniknąć popełnienia go w przyszłości. Niezrealizowanie się w jakiejś dziedzinie nie musi oznaczać, że nie osiągnę sukcesu w innej. Nie musi to oznaczać złej samooceny i ostatecznie poddania się, wycofania, popadniecia z zły nastrój - depresji. Kolejne zdanie: "Uściślając: nastrój jest dla nas informacją o stanie ducha, który w zależności od czynników z zewnątrz, dostosowuje sobie otoczenie do potrzeb odwzorowywania planu trwania z jedynie ludzką godnością, jaką jest trwanie na obraz i Boże podobieństwo, jakkolwiek na wzór tego, jak nas stworzył, byśmy sami kreowali wizje i obrazy, weryfikując je ze zgłębianymi i definiowanymi, a zazwyczaj sennymi marzeniami." krys840 Jest to tak długie zdanie, że w połowie traci ono sens. I w to jedno zdanie wpakowałeś tyle informacji, że żadna z nich nie jest czytelna. tragedia - nie mam siły tego rozszyfrowywać, bo chyba się nie da. Jeśli chodzi o dalszą część: "Mówiąc inaczej, nastrój to wykwint psychiki, dający obraz naszych możliwości na daną chwilę, dlatego kiepski jego stan sugeruje nam, że wszelkie planowanie może być bezzasadne przez wzgląd, że nie dysponujemy odpowiednimi możliwościami, siłami życiowymi do samorealizacji. Stąd też najczęściej zaniechanie planów powoduje "doła", bo nie mając "na wykończenie" organizm, nie będzie ryzykował utratę cennych sił pozwalających jeszcze znośnie trwać... Z pewnością zły nastrój, zła kondycja psychiczna uniemozliwia nam realizację wielu planów, spraw. Z drugiej zaś strony często pomimo złego samopoczucia jestesmy w stanie na jakiś czas zmobilizować nasz organizam aby pomyślnie zmierzył się z takimi sytuacjami jak: egzamin, obrona pracy magisterskiej, dokończenie projektu w pracy, pomimo iż ogólnie czujemy się źle, a nasz nastrój jest bardzo obniżony. Natomiast w przypadku poważnej depresji nawet proste czynności są niewykonywalne, dlatego wówczas stosuje się leczenie farmakologiczne, terapię. Jednak nie jest to nieuleczalne. Ludzie znajdują w sobie siły aby i z takimi problemami sobie radzić, to kwestia determinacji, jak również siły woli aby coś zmienić. Zresztą jak sam wspomniałeś "nastrój" to tylko jeden z objawów odzwierciedlający ogólny stan naszej psychiki. Zaś na psychikę ma wpływ bardzo dużo czynników, otaczających nas elementów. Zaś każdy ten inny czynnik może wywoływać w nas odmienne, niekiedy sprzeczne nastroje. Zatem o stanie psychiki nie można mówić w odniesieniu tylko do nastroju. Sam zły nastrój jeszcze nie diagnozuje całego stanu umysłu człowika bez przeanalizowania go w odniesieniu do innych czynników. Nawet dokonując diagnozy, czy ktoś ma depresję - oczywiście bierze się pod uwagę głównie nastrój, ale muszą wystapić jeszcze inne objawy powtarzające się aby mówić w ogóle o depresji.
26 Lis 2009, Czw 1:50, PID: 187232
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 26 Lis 2009, Czw 19:54 przez krys840.)
Wiem, jak wyglądają moje posty w większości, są jak bełkot semantyczny. Buduję zdania, które nie są poprawne stylistycznie, a z ich treści można rozwinąć dowolne twierdzenia, także moje wywody pozbawione są jakiegoś głębszego znaczenia. Są jak niekompletny materiał, z którego skomponować by mógł każdy dowolnego sensu treści, gdyby chciał zawracać sobie głowę. Nie wnoszę ponadto do dyskusji zbyt wiele, gdy ktoś przesadza z krytyką i nie ma cierpliwości wskazać te przedmioty drwin.
Co do nastroju, to powiedziałbym, że nie można na jego podstawie, jak i innych pojęć takich jak samorealizacja, samoocena, opisywać rzeczywistości, bo one same w sobie nie wiele niosą. A tak właśnie wyglądało moje pisanie często. Należałoby raczej skupić się na faktach, a tymi są np., że depresja wcale nie musi oznaczać, że się wycofamy z zaangażowania w coś, nawet, jeśli to jest ponad nasze siły. Istnieje jednak ryzyko, że bezobjawowe przejście depresji pod wpływem używek, euforycznego stanu warunkowanego silnymi wpływami z zewnątrz, czyli zbagatelizowanie jej, przyniesie jeszcze bardziej nieoczekiwany obrót stanu zdrowia. Depresja naturalnie sygnalizuje, że czas na wycofanie z miejsca, które nam nie tylko szkodzi, ale może nas ostatecznie pogrążyć. Jest to jakby łagodniejszy zwiastun nadchodzących patologicznych zmian w życiu, które mogą już bezpowrotnie zmienić życie. Ewolucja depresji to objawy paranoidalne i już jakieś maniakalne sklonności. Chandra to sygnał, że zaciągamy kredyt, żyjąc ponad stan swoich naturalnych możliwości. Depresja to już duży brak równowagii życia z otoczeniem i nie sądziłbym, że ma jakieś irracjonalne podłoże genetyczne, bo ma ściśle środowiskowe podwaliny. Jedni mają zahamowania moralne, a drudzy nie, tak też jedni wiedzą, gdzie ich aktywność jest szkodliwa, a drudzy żyją ponad stan, aż bardziej drastycznie natura "upomina" się o nich. W kadżdym razie, gdyby nie można było wysłać kogoś na długie L - 4, to trudno się spodziewać, że takie osoby dałyby o sobie usłyszeć radykalnym działaniem. Leczenie to mit. Może spróbujesz skomentować moje teksty, które wyedytowałem. Nie mogą być niezrozumiałe. |
|