22 Maj 2010, Sob 5:12, PID: 206840
Nie wiem, jak odbierzecie ten temat, ale chciałem podzielić się pewnym spostrzeżeniem.
Jako fobicy i "depresanci" często doświadczaliście zapewne myśli podobnych jak ja: "nikt mnie nie lubi", "nikomu na mnie nie zależy", "jestem brzydki", "jestem za niski, za wysoki, za gruby, za chudy, zbyt pryszczaty", "nic nie umiem", "nikt się mną nie interesuje".
Moje zdanie z perspektywy czasu jest takie, że to wszystko prawda.
Psychologia skupia się raczej na zaprzeczaniu takim myślom. Może rzeczywiście to coś daje, bo pozytywne myślenie często ma pozytywne skutki. Ja jednak wychodzę z założenia, że najgorsza prawda jest lepsza niż najlepsze kłamstwo. Interesuje mnie więc raczej jak zmienić ten stan rzeczy, kiedy zaakceptuję już, że to prawda.
Ludzie prawie zawsze zaprzeczali, kiedy im mówiłem o swoich problemach. Można tu dostrzec specyficzny mechanizm. Kiedy mówiłem np. "nikt mnie nie lubi", odpowiadano mi, "nieprawda, na pewno ktoś cię lubi". Nikt natomiast nie odpowiedział mi "ja cię lubię".
Mówiła mi tak wprawdzie moja dziewczyna, kiedy z nią chodziłem, ale to ja sam nauczyłem ją tak odpowiadać, więc się nie liczy. Po prostu brakowało mi tych słów, więc o nie prosiłem. Jednak kiedy np. się kłóciliśmy, to już sama z siebie nie była tak chętna do takich deklaracji, a nawet wprost im zaprzeczała.
Miałem wprawdzie znajomych, nawet bliskich, ale ludzie lubili mnie ze względu na moją maskę a nie moje wnętrze. Kiedy się starałem, żeby ludzie mnie lubili, to rzeczywiście tak się działo. Jest jednak takie przysłowie: "Przyjaciel to ten, kto wie o tobie wszystko a mimo to nie przestaje cię kochać". W tym sensie nie miałem nigdy żadnych przyjaciół. Czasem nawet dziwiłem się, jak ludzie się ode mnie odwracają, kiedy dowiadują się o moich problemach, mojej rodzinie itp. Myślałem, że to nie jest aż tak powszechne, ale jednak ludzie uciekają.
Nikt mnie nigdy bezwarunkowo nie zaakceptował, od rodziców począwszy, na dziewczynie skończywszy.
Na szczęście depresję udało mi się pokonać samemu, bez niczyjej pomocy a nawet przy sprzeciwie co niektórych. Z fobią też sobie coraz lepiej radzę. Spoglądając w przeszłość stwierdzam, że mam ogromny żal do wszystkich dotychczas spotkanych ludzi, że nikt mi nie pomógł. Mam nadzieję, że w nadchodzącej przyszłości znajdę lepszych znajomych.
Co o tym myślicie? Może zamiast wypierać fakt, że nikt nas nie lubi, postarać się to zmienić?
Jako fobicy i "depresanci" często doświadczaliście zapewne myśli podobnych jak ja: "nikt mnie nie lubi", "nikomu na mnie nie zależy", "jestem brzydki", "jestem za niski, za wysoki, za gruby, za chudy, zbyt pryszczaty", "nic nie umiem", "nikt się mną nie interesuje".
Moje zdanie z perspektywy czasu jest takie, że to wszystko prawda.
Psychologia skupia się raczej na zaprzeczaniu takim myślom. Może rzeczywiście to coś daje, bo pozytywne myślenie często ma pozytywne skutki. Ja jednak wychodzę z założenia, że najgorsza prawda jest lepsza niż najlepsze kłamstwo. Interesuje mnie więc raczej jak zmienić ten stan rzeczy, kiedy zaakceptuję już, że to prawda.
Ludzie prawie zawsze zaprzeczali, kiedy im mówiłem o swoich problemach. Można tu dostrzec specyficzny mechanizm. Kiedy mówiłem np. "nikt mnie nie lubi", odpowiadano mi, "nieprawda, na pewno ktoś cię lubi". Nikt natomiast nie odpowiedział mi "ja cię lubię".
Mówiła mi tak wprawdzie moja dziewczyna, kiedy z nią chodziłem, ale to ja sam nauczyłem ją tak odpowiadać, więc się nie liczy. Po prostu brakowało mi tych słów, więc o nie prosiłem. Jednak kiedy np. się kłóciliśmy, to już sama z siebie nie była tak chętna do takich deklaracji, a nawet wprost im zaprzeczała.
Miałem wprawdzie znajomych, nawet bliskich, ale ludzie lubili mnie ze względu na moją maskę a nie moje wnętrze. Kiedy się starałem, żeby ludzie mnie lubili, to rzeczywiście tak się działo. Jest jednak takie przysłowie: "Przyjaciel to ten, kto wie o tobie wszystko a mimo to nie przestaje cię kochać". W tym sensie nie miałem nigdy żadnych przyjaciół. Czasem nawet dziwiłem się, jak ludzie się ode mnie odwracają, kiedy dowiadują się o moich problemach, mojej rodzinie itp. Myślałem, że to nie jest aż tak powszechne, ale jednak ludzie uciekają.
Nikt mnie nigdy bezwarunkowo nie zaakceptował, od rodziców począwszy, na dziewczynie skończywszy.
Na szczęście depresję udało mi się pokonać samemu, bez niczyjej pomocy a nawet przy sprzeciwie co niektórych. Z fobią też sobie coraz lepiej radzę. Spoglądając w przeszłość stwierdzam, że mam ogromny żal do wszystkich dotychczas spotkanych ludzi, że nikt mi nie pomógł. Mam nadzieję, że w nadchodzącej przyszłości znajdę lepszych znajomych.
Co o tym myślicie? Może zamiast wypierać fakt, że nikt nas nie lubi, postarać się to zmienić?