23 Cze 2010, Śro 1:07, PID: 211614
Witajcie... Nie wiem od czego zacząć.... Może od tego, że ostatnio zorientowałam się, że mam dość istotny problem z wychodzeniem z domu i nie tylko... Praktycznie każde wyjście jest u mnie poprzedzone całym mnóstwem obaw. A dokładnie: w co mam się ubrać, aby nie zwrócić przypadkiem na siebie uwagi, jak zatuszować to, że mam nadwagę. Boję się że na zewnątrz wszyscy będą się na mnie gapić, obgadywać mnie i śmiać się.... to jest koszmarne... gdy już jestem na zewnątrz to ciągle poprawiam ubranie i wszędzie widzę patrzące na mnie osoby. Pragnę wówczas jak najszybciej wrócić do domu... Często wtedy rezygnuję z wielu planów... To kompletnie dezorganizuje mi dzień...
Jestem też podejrzliwa co do nowych znajomych... ciężko mi zaufać w ich dobre intencje i zamiary. Jak ktoś się ze mną dłużej koleguje, to wtedy znowu mam wrażenie że z przyzwyczajenia... W końcu nie jestem rozrywkową nastolatką... Nie lubię imprez, w zasadzie to w ogóle na nie nie chodzę. Poza tym ciężko mnie gdzieś wyciągnąć. Czuję się inna, bo jestem raczej typem romantyka który woli przebywać z dala od ludzi, na łonie natury... Moim idealnym środowiskiem jest las, cisza, spokój, góry, rzeka...W mieście się gubię... Często też płaczę bez powodu i mam melancholijne nastroje. Czy to jest normalne? Czy ze mną jest wszystko w porządku? Mam kochającą rodzinę i nie wiem skąd mi się to wzięło... Może problem tkwi w braku samoakceptacji?
Często nie wierzę we własne możliwości... zawsze zakładam najgorsze scenariusze... pesymistyczne... Każde wystąpienie publiczne jest dla mnie horrorem. Nie potrafię tego wyjaśnić... gdy mam coś powiedzieć w szerszym gronie to zaczynam się jąkać, denerwować, zaczyna mi brakować słów i przez to jeszcze bardziej się ośmieszam... Teraz chciałam sie wybrać na studia, ale na samą myśl to już odczuwam panikę ... Boję się, że nie dam sobie rady, że odpadnę zaraz na początku, że nowi ludzie mnie nie zaakceptują, jak zareagują na mój wygląd...Najgorsze jest to, że brak życia towarzyskiego, zawsze sobie rekompensowałam nauka, tzn spełniałam się na płaszczyźnie szkolnej... Lepsze oceny od innych pozwalały mi chwilowo choć trochę czuć się lepszą... szybko jednak to ustępowało, ja zaczęłam być postrzegana jako kujon i kolejne zmartwienie... teraz obawiam się, że na studiach będą ludzie o wiele mądrzejsi ode mnie i stracę jedyną możliwość dowartościowania samej siebie...
Bardzo chciałabym poznać jakiegoś fajnego chłopaka, kogoś kto by mnie zaakceptował, przy kim czułabym się szczęśliwa bez udawania kogoś kim nie jestem, przy kim przestałabym być samotna, ale jednocześnie wiem że jest to teraz nierealne.... Ja na chwilę obecną na pewno nie jestem w stanie nikogo zagadać, a do mnie przecież nikt nie podejdzie
Przepraszam, że tak się rozpisałam, ale musiałam się wyżalić....Przedstawić komuś moją sytuację... Już dłużej tak nie mogę... Nie chcę być do końca życia sama, zamknięta w pokoju... Jak macie jakieś sugestie jak sobie z tym poradzić to piszcie... A tak w ogóle to nie wiem czy to jest taki kryzys, czy to jest już coś poważnego... Czy mam socjofobię? A może to jest depresja? Zwykły problem z samoakceptacją? Gdzie leży problem? Nie potrafię tego ocenić... Macie pewnie większe doświadczenie niż ja... Proszę o odp.... z góry dziękuję
Jestem też podejrzliwa co do nowych znajomych... ciężko mi zaufać w ich dobre intencje i zamiary. Jak ktoś się ze mną dłużej koleguje, to wtedy znowu mam wrażenie że z przyzwyczajenia... W końcu nie jestem rozrywkową nastolatką... Nie lubię imprez, w zasadzie to w ogóle na nie nie chodzę. Poza tym ciężko mnie gdzieś wyciągnąć. Czuję się inna, bo jestem raczej typem romantyka który woli przebywać z dala od ludzi, na łonie natury... Moim idealnym środowiskiem jest las, cisza, spokój, góry, rzeka...W mieście się gubię... Często też płaczę bez powodu i mam melancholijne nastroje. Czy to jest normalne? Czy ze mną jest wszystko w porządku? Mam kochającą rodzinę i nie wiem skąd mi się to wzięło... Może problem tkwi w braku samoakceptacji?
Często nie wierzę we własne możliwości... zawsze zakładam najgorsze scenariusze... pesymistyczne... Każde wystąpienie publiczne jest dla mnie horrorem. Nie potrafię tego wyjaśnić... gdy mam coś powiedzieć w szerszym gronie to zaczynam się jąkać, denerwować, zaczyna mi brakować słów i przez to jeszcze bardziej się ośmieszam... Teraz chciałam sie wybrać na studia, ale na samą myśl to już odczuwam panikę ... Boję się, że nie dam sobie rady, że odpadnę zaraz na początku, że nowi ludzie mnie nie zaakceptują, jak zareagują na mój wygląd...Najgorsze jest to, że brak życia towarzyskiego, zawsze sobie rekompensowałam nauka, tzn spełniałam się na płaszczyźnie szkolnej... Lepsze oceny od innych pozwalały mi chwilowo choć trochę czuć się lepszą... szybko jednak to ustępowało, ja zaczęłam być postrzegana jako kujon i kolejne zmartwienie... teraz obawiam się, że na studiach będą ludzie o wiele mądrzejsi ode mnie i stracę jedyną możliwość dowartościowania samej siebie...
Bardzo chciałabym poznać jakiegoś fajnego chłopaka, kogoś kto by mnie zaakceptował, przy kim czułabym się szczęśliwa bez udawania kogoś kim nie jestem, przy kim przestałabym być samotna, ale jednocześnie wiem że jest to teraz nierealne.... Ja na chwilę obecną na pewno nie jestem w stanie nikogo zagadać, a do mnie przecież nikt nie podejdzie
Przepraszam, że tak się rozpisałam, ale musiałam się wyżalić....Przedstawić komuś moją sytuację... Już dłużej tak nie mogę... Nie chcę być do końca życia sama, zamknięta w pokoju... Jak macie jakieś sugestie jak sobie z tym poradzić to piszcie... A tak w ogóle to nie wiem czy to jest taki kryzys, czy to jest już coś poważnego... Czy mam socjofobię? A może to jest depresja? Zwykły problem z samoakceptacją? Gdzie leży problem? Nie potrafię tego ocenić... Macie pewnie większe doświadczenie niż ja... Proszę o odp.... z góry dziękuję