15 Lip 2010, Czw 13:52, PID: 214599
Miałem dziś fatalną przygodę. Jak to zwykle u mnie bywa, zdecydowana większość tej przygody rozegrała się w mojej głupiej głowie. Właściwie to nawet wstyd mi o tym pisać.
Postanowiłem samotnie pojechać sobie do centrum miasta na drobne zakupy. Poszedłem na przystanek tramwajowy, niedługo przyjechał tramwaj. Wchodzę do niego i oto co się dzieje:
Od razu po wejściu i skasowaniu biletu w odległości paru metrów ode mnie zauważam dwóch znajomych. A nawet lepiej niż znajomych - dwóch wujków z dalekiej rodziny (ojciec i syn), którzy na stałe mieszkają w Grecji, a od czasu do czasu (w okresie letnim) przyjeżdżają do mojego miasta, spotkać się z rodziną itd.. Z tym starszym (szwagrem mojego dziadka) spotkałem się niedawno kilkukrotnie (i właściwie mimowolnie), kiedy przyszedł wraz żoną (siostrą dziadka) odwiedzić nas w domu. Tego młodszego nie widziałem chyba z rok albo więcej. No i właśnie on mnie zauważył. Nie wiem, czy rozpoznał. Być może tak ...
Co robię ja? Po nawiązaniu przez ułamek sekundy kontaktu wzrokowego, szybko odwracam się w przeciwnym kierunku, a serce wali mi jak oszalałe. Myślę "Oby tylko mnie nie rozpoznali", a za chwilę "O Boże, i co teraz, co teraz?...". To była rodzina. Osoby, które na pewno źle mi nie życzą. I jaka moja na ten fakt reakcja? Byłem jak sparaliżowany. Oddaliłem się do przedniej części tramwaju, usiadłem na wolnym miejscu i udawałem, że jestem bardzo pochłonięty lekturą gazety, którą przed momentem pochwyciłem od jednego rozdającego. Oby tylko te spojrzenia nie spotkały się ponownie...
Nie pierwszy raz coś takiego mi się zdarza. Właściwie to jest u mnie swoistą normą. A co najśmieszniejsze, jeśli już jakiś znajomy na ulicy czy w MPK pierwszy mnie zauważy, podejdzie, zagai rozmowę - ja, mimo iż często mniej lub bardziej zestresowany tym przypadkowym spotkaniem, czuję się trochę lepiej. "On/ona przecież tego chce, spełniam jego/jej oczekiwania"...
Kompletnie nie umiem w takiej sytuacji wyluzować. Ucieszyć się na czyjś widok, spokojnie podejść, przywitać się, dowiedzieć się co słychać itd.. W trakcie tego dzisiejszego, w momencie zauważenia rodziny zapaliły mi się w mózgu wszystkie lampki ostrzegawcze. Ten starszy wujek jest gadatliwy, na pewno zasypie mnie gradem pytań. A ten młodszy długo mnie nie widział, na pewno będzie bardzo zainteresowany tym, co u mnie słychać Ja kompletnie utracę ochotę na taką rozmowę (której przedmiotem miałbym być ja sam), ale będę czuć się w obowiązku udzielić rzetelnej odpowiedzi na zadane pytania, w konsekwencji będę mieć poważne problemy z wysłowieniem się, a cały tramwaj będzie mnie miał pod obserwacją i będzie uważnie się przysłuchiwał. O nie, ja w takim razie dziękuję.
Powiedzcie mi, jaki normalny człowiek zachowuje się tak irracjonalnie? Przecież chyba nawet nieśmiałość czy fobia społeczna nie usprawiedliwia takiego idiotyzmu. Żeby nie podejść do rodziny i nie porozmawiać. Zresztą równie dobrze jakiś szkolny znajomy mógłby być na ich miejscu, wszystko jedno. Niech się cały świat wali, byle tylko się nie spotkać. Takie moje rozumowanie.
A to, że tak poważnie do tego podchodzę i się tym zadręczam, to jak spojrzę na siebie z dystansu (co z trudem mi przychodzi), to mnie nawet śmieszy. Zdaję sobie sprawę z tego, że z zewnątrz cała sprawa wygląda banalnie i problemu być nie powinno.
Ostatnio postanowiłem trochę się zmuszać do pozytywnego myślenia o samym sobie. Po tym dzisiejszym, mam wątpliwości, czy jest to w ogóle możliwe.
Postanowiłem samotnie pojechać sobie do centrum miasta na drobne zakupy. Poszedłem na przystanek tramwajowy, niedługo przyjechał tramwaj. Wchodzę do niego i oto co się dzieje:
Od razu po wejściu i skasowaniu biletu w odległości paru metrów ode mnie zauważam dwóch znajomych. A nawet lepiej niż znajomych - dwóch wujków z dalekiej rodziny (ojciec i syn), którzy na stałe mieszkają w Grecji, a od czasu do czasu (w okresie letnim) przyjeżdżają do mojego miasta, spotkać się z rodziną itd.. Z tym starszym (szwagrem mojego dziadka) spotkałem się niedawno kilkukrotnie (i właściwie mimowolnie), kiedy przyszedł wraz żoną (siostrą dziadka) odwiedzić nas w domu. Tego młodszego nie widziałem chyba z rok albo więcej. No i właśnie on mnie zauważył. Nie wiem, czy rozpoznał. Być może tak ...
Co robię ja? Po nawiązaniu przez ułamek sekundy kontaktu wzrokowego, szybko odwracam się w przeciwnym kierunku, a serce wali mi jak oszalałe. Myślę "Oby tylko mnie nie rozpoznali", a za chwilę "O Boże, i co teraz, co teraz?...". To była rodzina. Osoby, które na pewno źle mi nie życzą. I jaka moja na ten fakt reakcja? Byłem jak sparaliżowany. Oddaliłem się do przedniej części tramwaju, usiadłem na wolnym miejscu i udawałem, że jestem bardzo pochłonięty lekturą gazety, którą przed momentem pochwyciłem od jednego rozdającego. Oby tylko te spojrzenia nie spotkały się ponownie...
Nie pierwszy raz coś takiego mi się zdarza. Właściwie to jest u mnie swoistą normą. A co najśmieszniejsze, jeśli już jakiś znajomy na ulicy czy w MPK pierwszy mnie zauważy, podejdzie, zagai rozmowę - ja, mimo iż często mniej lub bardziej zestresowany tym przypadkowym spotkaniem, czuję się trochę lepiej. "On/ona przecież tego chce, spełniam jego/jej oczekiwania"...
Kompletnie nie umiem w takiej sytuacji wyluzować. Ucieszyć się na czyjś widok, spokojnie podejść, przywitać się, dowiedzieć się co słychać itd.. W trakcie tego dzisiejszego, w momencie zauważenia rodziny zapaliły mi się w mózgu wszystkie lampki ostrzegawcze. Ten starszy wujek jest gadatliwy, na pewno zasypie mnie gradem pytań. A ten młodszy długo mnie nie widział, na pewno będzie bardzo zainteresowany tym, co u mnie słychać Ja kompletnie utracę ochotę na taką rozmowę (której przedmiotem miałbym być ja sam), ale będę czuć się w obowiązku udzielić rzetelnej odpowiedzi na zadane pytania, w konsekwencji będę mieć poważne problemy z wysłowieniem się, a cały tramwaj będzie mnie miał pod obserwacją i będzie uważnie się przysłuchiwał. O nie, ja w takim razie dziękuję.
Powiedzcie mi, jaki normalny człowiek zachowuje się tak irracjonalnie? Przecież chyba nawet nieśmiałość czy fobia społeczna nie usprawiedliwia takiego idiotyzmu. Żeby nie podejść do rodziny i nie porozmawiać. Zresztą równie dobrze jakiś szkolny znajomy mógłby być na ich miejscu, wszystko jedno. Niech się cały świat wali, byle tylko się nie spotkać. Takie moje rozumowanie.
A to, że tak poważnie do tego podchodzę i się tym zadręczam, to jak spojrzę na siebie z dystansu (co z trudem mi przychodzi), to mnie nawet śmieszy. Zdaję sobie sprawę z tego, że z zewnątrz cała sprawa wygląda banalnie i problemu być nie powinno.
Ostatnio postanowiłem trochę się zmuszać do pozytywnego myślenia o samym sobie. Po tym dzisiejszym, mam wątpliwości, czy jest to w ogóle możliwe.