03 Lip 2013, Śro 17:41, PID: 356650
Witam, jestem na tym forum po raz pierwszy i tak naprawde nie wiem czy mam fobię spoleczną czy może jestem najzwyklejszym aspołecznym tchórzliwym świrem ( świruską). Ogólnie rzecz ujmując to boję się wychodzić z domu, jesli już musze iśc np do szkoły to z reguły do niej docieram obiecując sobie że bede normalnie funkcjonować ale jeszcze nigdy nic z tego nie wyszlo. nie rozmawiam z nikim, unikam ludzi jak tylko moge.
Boję się ludzi, a z drugiej strony jeśli już jakimś trafem znajdę się w jakiejs grupie to oprócz paraliżującego strachu czuje odrzucenie, tematy na ktore rozmawiaja mnie męczą, nudzą, w towarzystwie czuję się jak wyobcowany świr. Ludzie najcześciej mnie unikają wiec mam spokoj, nie wzbudzam zainteresowania ze strony plci przeciwnej, nie mam znajomych, nie pojdę na studia pomimo ze mam dobre oceny i duze zainteresowania matematyką. Po prostu wiem ze dluzej nie poradze sobie wsrod ludzi, ze czeka mnie jakas znienawidzona nudna praca, ze niczego nie osiągne bo nie umiem funkcjonowac w spoleczenstwie. Boję się wzroku obcych ludzi spotykanych na ulicy czy gdziekolwiek. Z drugiej strony mam jakies tam ambicję, ucze sie sama kilku językow, bardzo duzo czytam, gram na gitarze, no ale w końcu jak sie musi cale zycie spedzic w 4 scianach to trzeba czyms sie zając. Podejmowalam rozne proby rozwijania swoich zainteresowan, bylam nawet ostatnio na prywatnej lekcji gry na gitarze, ale paraliż obu rąk pod wplywem obecnosci innych ludzi nie sprzyja grze.
Nie mam zbyt wielkich marzen dotyczących posiadania przyjaciol czy nawet znajomych, ale nie chce tez wegetowac przez cale swoje zycie.
Chciałabym coś osiągnąć pomimo bycia odizolowaną i przerazoną. czy ktos jets lub byl w podobnej sytuacji? Czy mozna być jednoczesnie aspolecznym osobnikiem nieprzystosowanym do normalnego zycia i móc sie w jakiś sposob rozwijac? Dodam ze żadna terapia nie wchodzi w gre, obecnie jestem w stanie że zwykla podroz autobusem sprawia ze po powrocie do domu wymiotuje przez godzine. Tak reaguję od paru miesiecy, codziennie rano wychodzilam do szkoly, 8 godzinny paraliżujący strach, a pozniej organizm musi odreagowac.
Denerwuje mnie wlasna niezaradnosc, interesuje mnie duzo rzeczy, a jednak przyszlosc zapowaiada sie szaro i nudnie.
Tak więc czy są jakieś sposoby poradzenia sobie z lekiem przed ludzmi gdy chodzi o robienie czegos co sie lubi ( bo bardzo chcialbym np dalej rozwijac swoją grę, gitara pociąga mnie na tyle ze raz wyszlam z domu żeby sie czegos nauczyc) i nie podejmujac zadnego leczenia czy rozmowy ze specjalista. Mogę byc cale zycie samotnym sfrustrowanym czlowiekiem ( i tak zapewne bedzie) ale bycie "nikim" i poczucie ze przez wlasny strach i slabosci mnie przeraza.
Z gory dziekuje za chęc przeczytania tych dlugich wypocin i ewentualne odpowiedzi, prosze jednak o nie pisanie ze powinnam isc do psychologa bo to tylko pogarsza sprawe.
Boję się ludzi, a z drugiej strony jeśli już jakimś trafem znajdę się w jakiejs grupie to oprócz paraliżującego strachu czuje odrzucenie, tematy na ktore rozmawiaja mnie męczą, nudzą, w towarzystwie czuję się jak wyobcowany świr. Ludzie najcześciej mnie unikają wiec mam spokoj, nie wzbudzam zainteresowania ze strony plci przeciwnej, nie mam znajomych, nie pojdę na studia pomimo ze mam dobre oceny i duze zainteresowania matematyką. Po prostu wiem ze dluzej nie poradze sobie wsrod ludzi, ze czeka mnie jakas znienawidzona nudna praca, ze niczego nie osiągne bo nie umiem funkcjonowac w spoleczenstwie. Boję się wzroku obcych ludzi spotykanych na ulicy czy gdziekolwiek. Z drugiej strony mam jakies tam ambicję, ucze sie sama kilku językow, bardzo duzo czytam, gram na gitarze, no ale w końcu jak sie musi cale zycie spedzic w 4 scianach to trzeba czyms sie zając. Podejmowalam rozne proby rozwijania swoich zainteresowan, bylam nawet ostatnio na prywatnej lekcji gry na gitarze, ale paraliż obu rąk pod wplywem obecnosci innych ludzi nie sprzyja grze.
Nie mam zbyt wielkich marzen dotyczących posiadania przyjaciol czy nawet znajomych, ale nie chce tez wegetowac przez cale swoje zycie.
Chciałabym coś osiągnąć pomimo bycia odizolowaną i przerazoną. czy ktos jets lub byl w podobnej sytuacji? Czy mozna być jednoczesnie aspolecznym osobnikiem nieprzystosowanym do normalnego zycia i móc sie w jakiś sposob rozwijac? Dodam ze żadna terapia nie wchodzi w gre, obecnie jestem w stanie że zwykla podroz autobusem sprawia ze po powrocie do domu wymiotuje przez godzine. Tak reaguję od paru miesiecy, codziennie rano wychodzilam do szkoly, 8 godzinny paraliżujący strach, a pozniej organizm musi odreagowac.
Denerwuje mnie wlasna niezaradnosc, interesuje mnie duzo rzeczy, a jednak przyszlosc zapowaiada sie szaro i nudnie.
Tak więc czy są jakieś sposoby poradzenia sobie z lekiem przed ludzmi gdy chodzi o robienie czegos co sie lubi ( bo bardzo chcialbym np dalej rozwijac swoją grę, gitara pociąga mnie na tyle ze raz wyszlam z domu żeby sie czegos nauczyc) i nie podejmujac zadnego leczenia czy rozmowy ze specjalista. Mogę byc cale zycie samotnym sfrustrowanym czlowiekiem ( i tak zapewne bedzie) ale bycie "nikim" i poczucie ze przez wlasny strach i slabosci mnie przeraza.
Z gory dziekuje za chęc przeczytania tych dlugich wypocin i ewentualne odpowiedzi, prosze jednak o nie pisanie ze powinnam isc do psychologa bo to tylko pogarsza sprawe.