26 Wrz 2013, Czw 13:47, PID: 365206
Witajcie drodzy Przyjaciele i Przyjaciółki.
Postanowiłem opisać swoją historię. Mam ku temu kilka powodów. Po pierwsze, chcę gdzieś przelać swoje myśli i emocje. W ostatnim czasie bardzo wiele dzieje się w mojej głowie. Chcę to uzewnętrznić. Po drugie, chcę pokazać Wam, że jak źle byście nie postrzegali swojej obecnej sytuacji.. nigdy, ale to NIGDY.. nie dajcie sobie wmówić, że nie ma nadziei na lepsze jutro i, że Wasza sytuacja jest beznadziejna. Fobię i nieśmiałość można pokonać, brakowało mi wpisów w takim klimacie. Kiedyś szukałem pozytywnych historii, które podniosłyby mnie na duchu i wlały w serce nadzieję, ale trafiłem na ledwie kilka takowych.. Przeważnie ludzie na forach poświęconych fobii negują wszystkie takie opowieści i twierdzą, że nic nie da się zrobić. To błędne myślenie, które donikąd nie prowadzi. Podstawowym założeniem potrzebnym do pokonania fobii i nieśmiałości jest właśnie całkowita zmiana myślenia. To jest klucz i dopóki nie uwierzycie, że naprawdę możecie tego dokonać, dopóki nie poczujecie po raz pierwszy i drugi tego wspaniałego uczucia przełamania, to nie będziecie w stanie zrzucić z siebie łańcuchów ograniczeń i poczuć się prawdziwie wolnymi ludźmi. Tyle tytułem wstępu, przejdźmy zatem do opowieści.
Odkąd pamiętam, byłem nieśmiałym chłopakiem. Najpierw jako dziecko, później jako młodzieniec i wreszcie jako młody, wchodzący w życie mężczyzna. Z każdym rokiem ta nieśmiałość przemieniała się w coś okropniejszego. Traciłem nad tym kontrolę. Wpadłem w nieciekawe towarzystwo. Będąc w wieku gimnazjalno-licealnym przez jakieś 3 lata praktycznie dzień w dzień paliłem trawę. To mnie zrujnowało. Marihuana otworzyła drzwi do ciemności drzemiącej wewnątrz mego umysłu. Wszystkie kompleksy, lęki, zaburzenia wypłynęły na wierzch i uczyniły ze mnie zalękniony wrak człowieka. Zawaliłem rok w pierwszej technikum. Musiałem wyjechać na wakacje do pracy za granicę, bo inaczej rodzina nie dałaby mi za to żyć. Przerażony, sparaliżowany wręcz lękiem znalazłem się w pełnym polaczków-prostaczków baraku, gdzieś na Holenderskiej plantacji truskawek. Wytrzymałem tydzień, zanim ze łzami w oczach powróciłem do kraju. Przez ten tydzień całymi dniami leżałem samemu na łóżku w swoim pomieszczeniu w baraku i praktycznie nie wychylałem stamtąd nosa. Odmówiłem pracy. To było straszliwe wówczas przeżycie, które pozostawiło wielką rysę na moim postrzeganiu świata.
Nie wspomniałem jeszcze, że wychowałem się w domu, w którym awantury między rodzicami były codziennością. Przemoc, krzyki i ciągły brak poczucia bezpieczeństwa, pozostawiły w mym umyśle głębokie rany. Nabawiłem się nerwicy. Zamknąłem się w sobie. Nikomu nigdy nie mówiłem o swoich problemach.
Pomimo wszystko, zachowałem trochę rozsądku. Ponowiłem edukację. Trafiłem do liceum, które ukończyłem z niezłymi wynikami.
Oczywiście problemy z fobią, nieśmiałością i nerwicą cały czas się rozwijały. W szkole średniej, mimo, że miałem znajomych, nigdy nie czułem się prawdziwie sobą. Zawsze musiałem zakładać maskę. To był jednak pozytywny okres patrząc na przekrój mego życia.
Największe problemy zaczęły się po skończeniu szkoły średniej. Znów wyjechałem na wakacje do pracy (tym razem w nieporównywalnie lepszych warunkach), ale przebywając 24/h z obcymi ludźmi w jednym domu przez 2 miesiące, przeżywałem prawdziwe katusze psychiczne. Do wszystkich problemów jakie z sobą miałem doszła jeszcze depresja. Po powrocie do Polski wpadłem znów w złe towarzystwo i narkotyki. Miałem sporo hajsu z pracy, więc ćpałem z nimi przez kilka miesięcy, jeżdżąc co któryś dzień na imprezy. Wpadłem też w alkoholizm. Wszystko dlatego, że dopiero po kilku browarach potrafiłem na tyle się rozluźnić, by móc w miarę normalnie komunikować się z tymi ludźmi. Stan trzeźwości był dla mnie katorgą. Wszystkie lęki i kompleksy momentalnie wybuchały. Miałem myśli samobójcze. Bałem się wyjść z domu. Cały czas wmawiałem sobie, że źle wyglądam. Dostałem bzika na punkcie swojego wyglądu. Kompletnie mi odwaliło.
Oczywiście o jakiejś pracy, znalezieniu kobiety, ogarnięciu się mogłem jedynie pomarzyć. I marzyłem. Często wieczorami, zasypiając, wyobrażałem sobie siebie jako pewnego siebie, przystojnego i zadbanego faceta. Marzyłem o dziewczynie, ale nigdy nie potrafiłem się z nimi obchodzić. Wstydziłem się siebie. Nie dopuszczałem do siebie myśli, by taki nieudacznik mógł poznać kogokolwiek atrakcyjnego.
Obwiniałem się, że jestem nieudacznikiem. Patrzyłem z zazdrością na zdjęcia znajomych na fejsbuku. Poczucie beznadziei zdominowało moje życie. Mimo, że przeczytałem dziesiątki książek na temat pewności siebie, rozwoju osobistego i komunikacji międzyludzkiej, nigdy nie potrafiłem przełożyć wiedzy na czyny. Zawsze paniczny lęk zamieniał mnie w sytuacjach społecznych w małe, bezbronne, skurczone dziecko, które potrafiło się jedynie zrobić czerwone i spuścić wzrok.
Straciłem wszystkich znajomych. Siedziałem całymi dniami w domu, przed komputerem. I tak od lat nie miałem znajomych z którymi mógłbym robić coś innego niż chlanie tudzież ćpanie. Wyobrażałem sobie co muszą o mnie myśleć domownicy. Chłopak w wieku największych szaleństw, nie ma znajomych, nie ma dziewczyny, nie ma pracy, kompletny nieudacznik, życiowe zero. Byłem pogrążony w głębokiej rozpaczy. Często wybierałem się na długie, samotne spacery po lesie. Byłem tam szczęśliwy, bo byłem zupełnie sam i mogłem oddać się swoim marzeniom. Przez jakiś czas żyłem właśnie w taki sposób, siedząc przy komputerze i wychodząc na długie spacery.
Oczywiście wielokrotnie miałem przypływy motywacji, gdzie decydowałem, że zmienię swoje życie. Tworzyłem całe programy działania, projekty, rozwieszałem sobie w pokoju plakaty i cytaty motywujące, chwytałem się wszystkiego co mi tylko przyjdzie do głowy, by się zmienić. A jednak nic nie skutkowało. Zawsze sił starczało mi na tydzień, maksymalnie dwa. Potem dopadał mnie ogromny dół, ze wszystkiego rezygnowałem i popadałem w stan jeszcze większej rozpaczy. Nie miałem po prostu sił, by zrobić cokolwiek dobrze i do końca.
Nadszedł dzień w którym zdecydowałem, że muszę wyrzucić z siebie ten ciężar zmartwień. Coś we mnie pękło. Opowiedziałem o wszystkim najbliższej mi osobie. Całkowicie się złamałem. Podczas opowieści nie byłem w stanie powstrzymać łez. Postanowiliśmy, że muszę poszukać pomocy u psychiatry, lub psychologa. Zapisałem się na wizytę właśnie do psychiatry, prywatnie, więc na następny dzień, czy dwa dni później miałem już termin.
Byłem totalnie podenerwowany, zupełnie nie wiedziałem czego mogę się spodziewać. Czy on zrozumie co chcę mu przekazać? Czy nie zlekceważy mojego problemu? Miałem całą masę wątpliwości, ale wiedziałem, że muszę to sprawdzić.
Psychiatra (swoją drogą wyglądający jak Rafa Benitez, jak ktoś ogląda piłkę to wie ocb ) wysłuchał uważnie mojej opowieści, miałem jednak wrażenie, że nie traktuje jej należycie poważnie. Sporo się uśmiechał i bagatelizował niektóre poruszane przeze mnie kwestie. Ostatecznie zapisał mi środek uspokajający, był łyknął sobie rano jeśli wiem, że danego dnia będę stawiał czoło sytuacji wywołującej lęk. Do tego polecił mi pójść do psychologa.
Zapisałem się na psychoterapię. Pani psycholog nie potrafiła do mnie dotrzeć. Próbowała zaszczepić mi wiarę w Boga. Bardzo mi się to nie spodobało. Dodatkowo, nie dała mi praktycznie żadnych zadań dzięki którym mógłbym się pozbyć lęku. Na każdej wizycie przekonywała mnie tylko, że jestem normalny, wspaniały i że nie mam tak naprawdę żadnego problemu. Nawet nie skończyłem tej terapii, to była strata czasu.
Leki trochę zadziałały, mogłem przynajmniej zacząć wychodzić z domu i próbować coś zrobić z życiem. Psychoterapia, mimo, że w gruncie okazała się niewypałem, także dała mi kilka pozytywnych efektów. Przez następne miesiące przywykłem trochę do swoich lęków, nerwic i deprechy. Zacząłem jakoś żyć, choć co to za życie. Znalazłem nawet pracę w Call Center i tutaj znów dostałem obuchem po głowie. Po miesiącu sie zwolniłem, nie mogłem dłużej wytrzymać tej atmosfery, presji i w dodatku totalnie mnie wkurzał jeden gość, który tam pracował. Znów wpadłem w dół. Chwyciłem jednak też za telefon. Postanowiłem: Teraz albo nigdy. Umówiłem się na jeszcze jedną wizytę u psychiatry. Tym razem NFZ, więc trochę musiałem poczekać. Sytuacja życiowa wyglądała dużo lepiej niż jeszcze rok wcześniej, kiedy brałem narkotyki. Mogłem w miarę normalnie funkcjonować, ale nie miałem żadnych znajomych, przyjaciół i na myśl o jakiejkolwiek interakcji społecznej - szczególnie na myśl o pójściu do pracy - zaczynałem drżeć ze strachu.
Trafiłem na panią doktor, która z absolutną powagą przeprowadziła wywiad i posłuchała co mam do powiedzenia. Nie odniosłem wrażenia, by zlekceważyła moje słowa. Diagnoza była jasna - fobia, nerwica, depresja. Przepisała mi prawdziwe antydepresanty. Bałem się, bo czytałem bardzo dużo niepochlebnych opinii na ich temat. Że skutki uboczne, że się tyje, że łysieje, że boli głowa i nie ma się na nic siły. Bałem się tym bardziej, że na punkcie swojego wyglądu miałem wciąż spore kompleksy i jak sobie pomyślałem, że miałbym się stać gruby albo łysy, to zzieleniałem ze strachu.
No cóż, raz kozie śmierć. Jak to mi nie pomoże, to już chyba nic, ale przynajmniej nie będę sobie wyrzucał, że nie spróbowałem. Kupiłem w aptece te tabletki.
Pierwszy dzień zażycia, leżąc jak to często bywało na łóżku, nagle postanowiłem, że wstanę i posprzątam (często żyłem w strasznym burdelu). Zacząłem odczuwać pobudzenie. Włączyłem muzykę, posprzątałem, poprawił mi się humor. Czy to lek? Czy może moja wyobraźnia? Czy to ważne?
Drugi, trzeci, czwarty i piąty dzień. Czułem się jak na jakimś cudownym dopalaczu. Miałem masę energii, tak dużo, że miałem ogromne kłopoty z zaśnięciem. Budziłem się o 6 rano wspaniale wypoczęty. Brakuje mi tego . Całe dnie w świetnym humorze. Pomyślałem, że jestem kompletnie zdrowy. Że mogę tak żyć już zawsze. Robiłem wszystko, WSZYSTKO, o czym pomyślałem. Przestałem snuć tylko plany i marzenia. Zacząłem działać. Zacząłem się uśmiechać. Zacząłem żyć.
Ten stan uniesienia nie trwał co prawda zbyt długo. Po tygodniu przestałem czuć się jak na dopalaczu. Ale...ALE! Ciągłe poczucie lęku, napięcia i winy zniknęło! Cholera, wreszcie poczułem się wolny, jak normalny człowiek. Kolejne dni leczenia przyniosły konkluzję, że same leki nie dadzą mi takich efektów, jak leczenie połączone z terapią. Ale, że nikt nie zna mnie lepiej niż ja sam, a psycholog sporo kosztuje, to postanowiłem sam wykorzystać wreszcie w praktyce zdobywaną latami wiedzę na temat rozwoju i pewności siebie.
Dobra ludzie, teraz przechodzimy wreszcie do tej optymistycznej części. Skoro leczenie farmakologiczne uwolniło mnie od bezustannego, podświadomego błądzenia myślami po mrocznych rejonach mej jaźni, skoro przestałem wreszcie się obwiniać i dołować, przyszła najwyższa pora na stawienie czoła swoim lękom.
Doszedłem do wniosku, że skoro chcę się raz na zawsze pozbyć lęku społecznego, muszę nauczyć się pewności siebie. Jest tylko jeden sposób, by pokonać nieśmiałość. Trzeba stawić czoła sytuacjom wywołującym lęk. Przyzwyczaić się do nich i zobaczyć, że strach ma tylko wielkie oczy. Zacząć się przełamywać.
Stworzyłem 5-letni plan osiągnięcia pełnego sukcesu jakiego na dzień dzisiejszy pożądam. Wyznaczyłem sobie szczegółowe cele i nawyki, które chcę wyrobić. Poruszyłem wszystkie liczące się kwestie.
Najważniejszym celem na pierwszy rok jest uzyskanie jak najwyższego poziomu pewności siebie i pokonanie nieśmiałości. To klucz do wszystkiego. Tylko lęk stawał na drodze pomiędzy mną, a mym szczęściem.
Przygotowałem specjalny dziennik przełamywania się. Każdego dnia zapisywałem (i dalej zapisuję) w nim wszystkie swoje przemyślenia i obserwacje związane z lękiem społecznym. Wyznaczam w nim z dnia na dzień coraz to nowsze zadania przełamujące - codziennie 6-8 zadań do zrobienia - i zapisuję obserwacje. Z dnia na dzień czuję jak rosnę. Rzeczy, które jeszcze kilka tygodni temu wydawały się dla mnie nieosiągalne, dziś przychodzą mi z coraz większą łatwością i swobodą. Po każdym, choćby najmniejszym sukcesie, czuję jak wybucha we mnie ogromny ładunek radości i satysfakcji. Chce mi się śpiewać, czuję, że zacząłem nowy rozdział w swoim życiu. To nie koniec, to dopiero początek. Siedzę teraz przy komputerze, uśmiecham się, słucham swojej ulubionej piosenki, która stała się swego rodzaju hymnem mej przemiany i z ogromną radością dzielę się z Wami swoją historią. Czuję się wspaniale. Życie stoi wreszcie przede mną otworem. Jestem absolutnie i niezachwianie przekonany, że jeśli tylko będę trzymał się swojego planu, to już wkrótce całkowicie pokonam fobię i osiągnę wszystko o czym zawsze marzyłem.
Konkrety? Proszę bardzo. Oto przykładowe zadania z mojego dziennika przełamań z pierwszych dni:
- Odezwij się do 3 nieznajomych osób (po prostu otwórz usta, to może być nawet pytanie o godzinę, albo powiedzenie "dzień dobry")
- Uśmiechnij się do kasjerki w sklepie (zawsze miałem ogromne problemy z uśmiechaniem się i praktycznie cały czas chodziłem z kamienną, zasępioną miną).
- Zadzwoń gdzieś.
- Uśmiechnij się i utrzymaj kontakt wzrokowy rozmawiajac z każdą osobą danego dnia.
Później były już trochę bardziej zaawansowane:
- Uśmiechnij się do obcej, nieznajomej dziewczyny i zainicjuj chociaż krótką pogawędkę.
- Powiedz komuś jakiś miły komplement.
- Zadzwoń gdzieś w obecności innych osób.
- Idź na rozmowę kwalifikacyjną.
i tym podobne.
Teraz jestem na wyższym etapie. Każdego dnia stawiam małe kroczki i w pełni cieszę się z każdego sukcesu. Rzeczy, które wydawały się nieosiągalne w przeszłości, dziś stają się normą. Bardzo często się uśmiecham, nie muszę się przymuszać. Nawet idąc ulicą, jestem uśmiechnięty. Nie dlatego, że chcę pozować. Po prostu cieszę się życiem, cieszę się rozwojem i uśmiecham się sam do siebie. Gdy jestem gdzieś w centrum handlowym, zagadują mnie hostessy (przedtem zawsze ich unikałem i one mnie) - to daje kolejne okazje do treningu rozmowy z młodymi, atrakcyjnymi dziewczynami w moim wieku. Nawet los popycha ku mnie różne losowe sytuacje, w których wdaję się w jakąś interakcje z innymi ludźmi. Ostatnio będąc w sklepie, mijając bardzo ładną dziewczynę, akurat koło moich nóg spadła jej jakaś chusta. Podniosłem ją i wręczyłem z uśmiechem. Wywiązała się krótka rozmowa, teraz mam jej numer i wszystko jest w moich rękach. Dżizaz, wszystko się zmienia. To dopiero początek. Za rok będę tym, kim zawsze marzyłem, by być.
Moja samoocena zmieniła się o 180 stopni. Przedtem miałem w głowie swój obraz jako brzydki, zaniedbany nieudacznik. Teraz widzę uśmiechniętego, zadbanego i przystojnego młodzieńca. Chce mi się żyć. Przestałem się wstydzić siebie. Zacząłem ćwiczyć, zadbałem o swój wygląd i zachowanie. Wszystko jest w moich rękach.
Moja rada dla kogoś, kto jest w podobnej sytuacji do tej w której byłem zanim zacząłem się leczyć i zmieniać?
Po pierwsze, nigdy nie daj sobie wmówić, że fobia jest nieuleczalna.
Po drugie, nigdy nie wierz na słowo osobom, które twierdzą, że przyjmowanie antydepresantów jest szkodliwe i nieskuteczne. U mnie zadziałały fantastycznie i w dodatku nie miałem i nie mam ŻADNYCH skutków ubocznych (może lekko obniżone libido, co nie zmienia faktu, że przez znaczną część dnia i tak myślę o kobitkach, a w dodatku nie ma ryzyka, że będę się zachowywał jak desperat.. więc to chyba nawet zaleta).
Po trzecie, pamiętaj, że same leki nie dadzą Ci szczęścia. Praca nad sobą i zmiana myślenia to podstawa.
Powodzenia.
Postanowiłem opisać swoją historię. Mam ku temu kilka powodów. Po pierwsze, chcę gdzieś przelać swoje myśli i emocje. W ostatnim czasie bardzo wiele dzieje się w mojej głowie. Chcę to uzewnętrznić. Po drugie, chcę pokazać Wam, że jak źle byście nie postrzegali swojej obecnej sytuacji.. nigdy, ale to NIGDY.. nie dajcie sobie wmówić, że nie ma nadziei na lepsze jutro i, że Wasza sytuacja jest beznadziejna. Fobię i nieśmiałość można pokonać, brakowało mi wpisów w takim klimacie. Kiedyś szukałem pozytywnych historii, które podniosłyby mnie na duchu i wlały w serce nadzieję, ale trafiłem na ledwie kilka takowych.. Przeważnie ludzie na forach poświęconych fobii negują wszystkie takie opowieści i twierdzą, że nic nie da się zrobić. To błędne myślenie, które donikąd nie prowadzi. Podstawowym założeniem potrzebnym do pokonania fobii i nieśmiałości jest właśnie całkowita zmiana myślenia. To jest klucz i dopóki nie uwierzycie, że naprawdę możecie tego dokonać, dopóki nie poczujecie po raz pierwszy i drugi tego wspaniałego uczucia przełamania, to nie będziecie w stanie zrzucić z siebie łańcuchów ograniczeń i poczuć się prawdziwie wolnymi ludźmi. Tyle tytułem wstępu, przejdźmy zatem do opowieści.
Odkąd pamiętam, byłem nieśmiałym chłopakiem. Najpierw jako dziecko, później jako młodzieniec i wreszcie jako młody, wchodzący w życie mężczyzna. Z każdym rokiem ta nieśmiałość przemieniała się w coś okropniejszego. Traciłem nad tym kontrolę. Wpadłem w nieciekawe towarzystwo. Będąc w wieku gimnazjalno-licealnym przez jakieś 3 lata praktycznie dzień w dzień paliłem trawę. To mnie zrujnowało. Marihuana otworzyła drzwi do ciemności drzemiącej wewnątrz mego umysłu. Wszystkie kompleksy, lęki, zaburzenia wypłynęły na wierzch i uczyniły ze mnie zalękniony wrak człowieka. Zawaliłem rok w pierwszej technikum. Musiałem wyjechać na wakacje do pracy za granicę, bo inaczej rodzina nie dałaby mi za to żyć. Przerażony, sparaliżowany wręcz lękiem znalazłem się w pełnym polaczków-prostaczków baraku, gdzieś na Holenderskiej plantacji truskawek. Wytrzymałem tydzień, zanim ze łzami w oczach powróciłem do kraju. Przez ten tydzień całymi dniami leżałem samemu na łóżku w swoim pomieszczeniu w baraku i praktycznie nie wychylałem stamtąd nosa. Odmówiłem pracy. To było straszliwe wówczas przeżycie, które pozostawiło wielką rysę na moim postrzeganiu świata.
Nie wspomniałem jeszcze, że wychowałem się w domu, w którym awantury między rodzicami były codziennością. Przemoc, krzyki i ciągły brak poczucia bezpieczeństwa, pozostawiły w mym umyśle głębokie rany. Nabawiłem się nerwicy. Zamknąłem się w sobie. Nikomu nigdy nie mówiłem o swoich problemach.
Pomimo wszystko, zachowałem trochę rozsądku. Ponowiłem edukację. Trafiłem do liceum, które ukończyłem z niezłymi wynikami.
Oczywiście problemy z fobią, nieśmiałością i nerwicą cały czas się rozwijały. W szkole średniej, mimo, że miałem znajomych, nigdy nie czułem się prawdziwie sobą. Zawsze musiałem zakładać maskę. To był jednak pozytywny okres patrząc na przekrój mego życia.
Największe problemy zaczęły się po skończeniu szkoły średniej. Znów wyjechałem na wakacje do pracy (tym razem w nieporównywalnie lepszych warunkach), ale przebywając 24/h z obcymi ludźmi w jednym domu przez 2 miesiące, przeżywałem prawdziwe katusze psychiczne. Do wszystkich problemów jakie z sobą miałem doszła jeszcze depresja. Po powrocie do Polski wpadłem znów w złe towarzystwo i narkotyki. Miałem sporo hajsu z pracy, więc ćpałem z nimi przez kilka miesięcy, jeżdżąc co któryś dzień na imprezy. Wpadłem też w alkoholizm. Wszystko dlatego, że dopiero po kilku browarach potrafiłem na tyle się rozluźnić, by móc w miarę normalnie komunikować się z tymi ludźmi. Stan trzeźwości był dla mnie katorgą. Wszystkie lęki i kompleksy momentalnie wybuchały. Miałem myśli samobójcze. Bałem się wyjść z domu. Cały czas wmawiałem sobie, że źle wyglądam. Dostałem bzika na punkcie swojego wyglądu. Kompletnie mi odwaliło.
Oczywiście o jakiejś pracy, znalezieniu kobiety, ogarnięciu się mogłem jedynie pomarzyć. I marzyłem. Często wieczorami, zasypiając, wyobrażałem sobie siebie jako pewnego siebie, przystojnego i zadbanego faceta. Marzyłem o dziewczynie, ale nigdy nie potrafiłem się z nimi obchodzić. Wstydziłem się siebie. Nie dopuszczałem do siebie myśli, by taki nieudacznik mógł poznać kogokolwiek atrakcyjnego.
Obwiniałem się, że jestem nieudacznikiem. Patrzyłem z zazdrością na zdjęcia znajomych na fejsbuku. Poczucie beznadziei zdominowało moje życie. Mimo, że przeczytałem dziesiątki książek na temat pewności siebie, rozwoju osobistego i komunikacji międzyludzkiej, nigdy nie potrafiłem przełożyć wiedzy na czyny. Zawsze paniczny lęk zamieniał mnie w sytuacjach społecznych w małe, bezbronne, skurczone dziecko, które potrafiło się jedynie zrobić czerwone i spuścić wzrok.
Straciłem wszystkich znajomych. Siedziałem całymi dniami w domu, przed komputerem. I tak od lat nie miałem znajomych z którymi mógłbym robić coś innego niż chlanie tudzież ćpanie. Wyobrażałem sobie co muszą o mnie myśleć domownicy. Chłopak w wieku największych szaleństw, nie ma znajomych, nie ma dziewczyny, nie ma pracy, kompletny nieudacznik, życiowe zero. Byłem pogrążony w głębokiej rozpaczy. Często wybierałem się na długie, samotne spacery po lesie. Byłem tam szczęśliwy, bo byłem zupełnie sam i mogłem oddać się swoim marzeniom. Przez jakiś czas żyłem właśnie w taki sposób, siedząc przy komputerze i wychodząc na długie spacery.
Oczywiście wielokrotnie miałem przypływy motywacji, gdzie decydowałem, że zmienię swoje życie. Tworzyłem całe programy działania, projekty, rozwieszałem sobie w pokoju plakaty i cytaty motywujące, chwytałem się wszystkiego co mi tylko przyjdzie do głowy, by się zmienić. A jednak nic nie skutkowało. Zawsze sił starczało mi na tydzień, maksymalnie dwa. Potem dopadał mnie ogromny dół, ze wszystkiego rezygnowałem i popadałem w stan jeszcze większej rozpaczy. Nie miałem po prostu sił, by zrobić cokolwiek dobrze i do końca.
Nadszedł dzień w którym zdecydowałem, że muszę wyrzucić z siebie ten ciężar zmartwień. Coś we mnie pękło. Opowiedziałem o wszystkim najbliższej mi osobie. Całkowicie się złamałem. Podczas opowieści nie byłem w stanie powstrzymać łez. Postanowiliśmy, że muszę poszukać pomocy u psychiatry, lub psychologa. Zapisałem się na wizytę właśnie do psychiatry, prywatnie, więc na następny dzień, czy dwa dni później miałem już termin.
Byłem totalnie podenerwowany, zupełnie nie wiedziałem czego mogę się spodziewać. Czy on zrozumie co chcę mu przekazać? Czy nie zlekceważy mojego problemu? Miałem całą masę wątpliwości, ale wiedziałem, że muszę to sprawdzić.
Psychiatra (swoją drogą wyglądający jak Rafa Benitez, jak ktoś ogląda piłkę to wie ocb ) wysłuchał uważnie mojej opowieści, miałem jednak wrażenie, że nie traktuje jej należycie poważnie. Sporo się uśmiechał i bagatelizował niektóre poruszane przeze mnie kwestie. Ostatecznie zapisał mi środek uspokajający, był łyknął sobie rano jeśli wiem, że danego dnia będę stawiał czoło sytuacji wywołującej lęk. Do tego polecił mi pójść do psychologa.
Zapisałem się na psychoterapię. Pani psycholog nie potrafiła do mnie dotrzeć. Próbowała zaszczepić mi wiarę w Boga. Bardzo mi się to nie spodobało. Dodatkowo, nie dała mi praktycznie żadnych zadań dzięki którym mógłbym się pozbyć lęku. Na każdej wizycie przekonywała mnie tylko, że jestem normalny, wspaniały i że nie mam tak naprawdę żadnego problemu. Nawet nie skończyłem tej terapii, to była strata czasu.
Leki trochę zadziałały, mogłem przynajmniej zacząć wychodzić z domu i próbować coś zrobić z życiem. Psychoterapia, mimo, że w gruncie okazała się niewypałem, także dała mi kilka pozytywnych efektów. Przez następne miesiące przywykłem trochę do swoich lęków, nerwic i deprechy. Zacząłem jakoś żyć, choć co to za życie. Znalazłem nawet pracę w Call Center i tutaj znów dostałem obuchem po głowie. Po miesiącu sie zwolniłem, nie mogłem dłużej wytrzymać tej atmosfery, presji i w dodatku totalnie mnie wkurzał jeden gość, który tam pracował. Znów wpadłem w dół. Chwyciłem jednak też za telefon. Postanowiłem: Teraz albo nigdy. Umówiłem się na jeszcze jedną wizytę u psychiatry. Tym razem NFZ, więc trochę musiałem poczekać. Sytuacja życiowa wyglądała dużo lepiej niż jeszcze rok wcześniej, kiedy brałem narkotyki. Mogłem w miarę normalnie funkcjonować, ale nie miałem żadnych znajomych, przyjaciół i na myśl o jakiejkolwiek interakcji społecznej - szczególnie na myśl o pójściu do pracy - zaczynałem drżeć ze strachu.
Trafiłem na panią doktor, która z absolutną powagą przeprowadziła wywiad i posłuchała co mam do powiedzenia. Nie odniosłem wrażenia, by zlekceważyła moje słowa. Diagnoza była jasna - fobia, nerwica, depresja. Przepisała mi prawdziwe antydepresanty. Bałem się, bo czytałem bardzo dużo niepochlebnych opinii na ich temat. Że skutki uboczne, że się tyje, że łysieje, że boli głowa i nie ma się na nic siły. Bałem się tym bardziej, że na punkcie swojego wyglądu miałem wciąż spore kompleksy i jak sobie pomyślałem, że miałbym się stać gruby albo łysy, to zzieleniałem ze strachu.
No cóż, raz kozie śmierć. Jak to mi nie pomoże, to już chyba nic, ale przynajmniej nie będę sobie wyrzucał, że nie spróbowałem. Kupiłem w aptece te tabletki.
Pierwszy dzień zażycia, leżąc jak to często bywało na łóżku, nagle postanowiłem, że wstanę i posprzątam (często żyłem w strasznym burdelu). Zacząłem odczuwać pobudzenie. Włączyłem muzykę, posprzątałem, poprawił mi się humor. Czy to lek? Czy może moja wyobraźnia? Czy to ważne?
Drugi, trzeci, czwarty i piąty dzień. Czułem się jak na jakimś cudownym dopalaczu. Miałem masę energii, tak dużo, że miałem ogromne kłopoty z zaśnięciem. Budziłem się o 6 rano wspaniale wypoczęty. Brakuje mi tego . Całe dnie w świetnym humorze. Pomyślałem, że jestem kompletnie zdrowy. Że mogę tak żyć już zawsze. Robiłem wszystko, WSZYSTKO, o czym pomyślałem. Przestałem snuć tylko plany i marzenia. Zacząłem działać. Zacząłem się uśmiechać. Zacząłem żyć.
Ten stan uniesienia nie trwał co prawda zbyt długo. Po tygodniu przestałem czuć się jak na dopalaczu. Ale...ALE! Ciągłe poczucie lęku, napięcia i winy zniknęło! Cholera, wreszcie poczułem się wolny, jak normalny człowiek. Kolejne dni leczenia przyniosły konkluzję, że same leki nie dadzą mi takich efektów, jak leczenie połączone z terapią. Ale, że nikt nie zna mnie lepiej niż ja sam, a psycholog sporo kosztuje, to postanowiłem sam wykorzystać wreszcie w praktyce zdobywaną latami wiedzę na temat rozwoju i pewności siebie.
Dobra ludzie, teraz przechodzimy wreszcie do tej optymistycznej części. Skoro leczenie farmakologiczne uwolniło mnie od bezustannego, podświadomego błądzenia myślami po mrocznych rejonach mej jaźni, skoro przestałem wreszcie się obwiniać i dołować, przyszła najwyższa pora na stawienie czoła swoim lękom.
Doszedłem do wniosku, że skoro chcę się raz na zawsze pozbyć lęku społecznego, muszę nauczyć się pewności siebie. Jest tylko jeden sposób, by pokonać nieśmiałość. Trzeba stawić czoła sytuacjom wywołującym lęk. Przyzwyczaić się do nich i zobaczyć, że strach ma tylko wielkie oczy. Zacząć się przełamywać.
Stworzyłem 5-letni plan osiągnięcia pełnego sukcesu jakiego na dzień dzisiejszy pożądam. Wyznaczyłem sobie szczegółowe cele i nawyki, które chcę wyrobić. Poruszyłem wszystkie liczące się kwestie.
Najważniejszym celem na pierwszy rok jest uzyskanie jak najwyższego poziomu pewności siebie i pokonanie nieśmiałości. To klucz do wszystkiego. Tylko lęk stawał na drodze pomiędzy mną, a mym szczęściem.
Przygotowałem specjalny dziennik przełamywania się. Każdego dnia zapisywałem (i dalej zapisuję) w nim wszystkie swoje przemyślenia i obserwacje związane z lękiem społecznym. Wyznaczam w nim z dnia na dzień coraz to nowsze zadania przełamujące - codziennie 6-8 zadań do zrobienia - i zapisuję obserwacje. Z dnia na dzień czuję jak rosnę. Rzeczy, które jeszcze kilka tygodni temu wydawały się dla mnie nieosiągalne, dziś przychodzą mi z coraz większą łatwością i swobodą. Po każdym, choćby najmniejszym sukcesie, czuję jak wybucha we mnie ogromny ładunek radości i satysfakcji. Chce mi się śpiewać, czuję, że zacząłem nowy rozdział w swoim życiu. To nie koniec, to dopiero początek. Siedzę teraz przy komputerze, uśmiecham się, słucham swojej ulubionej piosenki, która stała się swego rodzaju hymnem mej przemiany i z ogromną radością dzielę się z Wami swoją historią. Czuję się wspaniale. Życie stoi wreszcie przede mną otworem. Jestem absolutnie i niezachwianie przekonany, że jeśli tylko będę trzymał się swojego planu, to już wkrótce całkowicie pokonam fobię i osiągnę wszystko o czym zawsze marzyłem.
Konkrety? Proszę bardzo. Oto przykładowe zadania z mojego dziennika przełamań z pierwszych dni:
- Odezwij się do 3 nieznajomych osób (po prostu otwórz usta, to może być nawet pytanie o godzinę, albo powiedzenie "dzień dobry")
- Uśmiechnij się do kasjerki w sklepie (zawsze miałem ogromne problemy z uśmiechaniem się i praktycznie cały czas chodziłem z kamienną, zasępioną miną).
- Zadzwoń gdzieś.
- Uśmiechnij się i utrzymaj kontakt wzrokowy rozmawiajac z każdą osobą danego dnia.
Później były już trochę bardziej zaawansowane:
- Uśmiechnij się do obcej, nieznajomej dziewczyny i zainicjuj chociaż krótką pogawędkę.
- Powiedz komuś jakiś miły komplement.
- Zadzwoń gdzieś w obecności innych osób.
- Idź na rozmowę kwalifikacyjną.
i tym podobne.
Teraz jestem na wyższym etapie. Każdego dnia stawiam małe kroczki i w pełni cieszę się z każdego sukcesu. Rzeczy, które wydawały się nieosiągalne w przeszłości, dziś stają się normą. Bardzo często się uśmiecham, nie muszę się przymuszać. Nawet idąc ulicą, jestem uśmiechnięty. Nie dlatego, że chcę pozować. Po prostu cieszę się życiem, cieszę się rozwojem i uśmiecham się sam do siebie. Gdy jestem gdzieś w centrum handlowym, zagadują mnie hostessy (przedtem zawsze ich unikałem i one mnie) - to daje kolejne okazje do treningu rozmowy z młodymi, atrakcyjnymi dziewczynami w moim wieku. Nawet los popycha ku mnie różne losowe sytuacje, w których wdaję się w jakąś interakcje z innymi ludźmi. Ostatnio będąc w sklepie, mijając bardzo ładną dziewczynę, akurat koło moich nóg spadła jej jakaś chusta. Podniosłem ją i wręczyłem z uśmiechem. Wywiązała się krótka rozmowa, teraz mam jej numer i wszystko jest w moich rękach. Dżizaz, wszystko się zmienia. To dopiero początek. Za rok będę tym, kim zawsze marzyłem, by być.
Moja samoocena zmieniła się o 180 stopni. Przedtem miałem w głowie swój obraz jako brzydki, zaniedbany nieudacznik. Teraz widzę uśmiechniętego, zadbanego i przystojnego młodzieńca. Chce mi się żyć. Przestałem się wstydzić siebie. Zacząłem ćwiczyć, zadbałem o swój wygląd i zachowanie. Wszystko jest w moich rękach.
Moja rada dla kogoś, kto jest w podobnej sytuacji do tej w której byłem zanim zacząłem się leczyć i zmieniać?
Po pierwsze, nigdy nie daj sobie wmówić, że fobia jest nieuleczalna.
Po drugie, nigdy nie wierz na słowo osobom, które twierdzą, że przyjmowanie antydepresantów jest szkodliwe i nieskuteczne. U mnie zadziałały fantastycznie i w dodatku nie miałem i nie mam ŻADNYCH skutków ubocznych (może lekko obniżone libido, co nie zmienia faktu, że przez znaczną część dnia i tak myślę o kobitkach, a w dodatku nie ma ryzyka, że będę się zachowywał jak desperat.. więc to chyba nawet zaleta).
Po trzecie, pamiętaj, że same leki nie dadzą Ci szczęścia. Praca nad sobą i zmiana myślenia to podstawa.
Powodzenia.