10 Sie 2014, Nie 23:04, PID: 406912
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 10 Sie 2014, Nie 23:08 przez twixnij to.)
Od pewnego czasu (jakichś 4 lat) obserwuję u siebie bardzo duże zmiany...
Jeszcze w gimnazjum zaczęło się coś dziać, zacząłęm się dziwnie zachowywać przestałem się całkowicie uczyć, byłem nieznośny dla wszystkich (to na pewno nie było wywołane tzw. burzą hormonów) zacząłem nawet wyzywać nauczycieli w szkole... Wtedy też chyba zgubiłem umiejętność uczenia się bo do dziś nawet jeśli wiem, że powinienem sie pouczyć - nie potrafię.
Pamiętam jeszcze kiedyś jak zacząłem chodzić do szkoły ponadgimnazjalnej - chciałem jeszcze coś w życiu osiągnąć, miałem jakieś tam odległe plany, cośkolwiek robiłem, by je jakoś zrealizować, miałem jakies ambicje, ale wszystko zaczęło się zmieniać. Pamiętam to wszystko, ale czuję się tak jakby to nie działo się w moim, życiu jakbym patrzył na to z perspektywy osoby trzeciej...
Gdy zaczęło mi naprawdę, źle iść w szkole (już w technikum) choć się uczyłem nie szło mi to. Więc się poddałem po 2 miesiącach tak naprawdę - nasrałem na tą szkołę, chodziłem tam tylko po to, by rodzice się nie czepiali, że nic nie robie by zdać.
Gdy nie zdałem tak naprawdę nie czułem skruchy a wręcz byłem z siebie dumny, że już tam nie będę musiał chodzić - przeszkadzało mi tylko gadanie rodziców. W między czasie zgubiłem ambicje, plany itp...
Poszedłem do szkoły zawodowej na sprzedawcę (nawet ten zawód wybrałem tylko dlatego, że znalazłem praktyki nic innego mną nie kierowało w sumie było mi to obojętne).
Poziom mojej obojętności na wszystko/bezczelności/znieczulicy wciąż rósł... Jedyne co czuję to nerwy i żal.
Żałuję większości decyzji w moim życiu. Ale inaczej niż inni. Ludzie przeważnie niezdający w technikum nie żałują - jak ja - że nie przesiedzieli tego roku w domu - tylko tego, że w nim nie zostali/nie zdali klasy etc...
Nic innego cały czas jestem zdenerwowany i nie umiem na niczym się skupić, nawet na pisaniu tego tekstu ciężko mi...
Nadszedł dzień, którego żałuję jak niczego innego - zapisałem się na prawko - dostałęm kase na to prawo jazdy od rodziców z okazji moich 18-stych urodzin.
Teraz minęło już 4 miesiące od zakończenia kursu na prawo jazdy, a ja nie zdałęm nawet egzaminu wewnętrznego, podchodziłem do niego 23 razy.
Nie potrafię traktować tego jako coś co mi się przyda w życiu, tylko jako przykry obowiązek, ponieważ w domu rodzice nie gadają ze mną o niczym innym tylko o tym, bo o szkole to już przestali gdy nie zdałem.
Coś złego dzieje się z moją pamięcią i koncentracją. Czasami nawet gdy próbuję się skupić - nie umiem.
Czasami by coś do mnie dotarło trzeba mówić 2-3 razy. Nawet szefowa ostatnio powiedziała mi, żebym poszedł do lekarza z tym...
Nie mam na nic energii, sił, cały czas mam ochotę leżeć na łóżku z laptopem lub spać, czasami ew pochodzić sobie po lesie.
Nie czuje już radości, szczęścia, nie mam żadnych marzeń (może poza jednym - chciałbym mieć dziewczynę), ale jak wiadomo, by jakąś poznać musiałbym najpierw mieć energię i odwagę do tego, by do niej napisać, spotkać się itp. Ale nie umiem. Nigdy nie potrafiłem zagadać do dziewczyny, która mi się spodobała, ani nawet napisać.
A ludzie mnie denerwują, już nawet nie potrafię rozmawiać normalnie z ludźmi, bo mnie wszystko denerwuje, czasami nawet ciężko mi utrzymać szklankę z napojem tak zaczną trząść mi się ręce...
Znacie to uczucie, kiedy zasypiacie i czujecie jakbyście spadali... Ja mam tak od kilku tygodni codziennie przez kilka chwil, to uczucie w klatce piersiowej, które tak szybko nie mija.
Ostatnio nawet z odczuwaniem smaku mam problemy... Cały czas mam ochotę na słodycze, kawę lub energetyki. Gdy jem mięso/ser itp. jakbym prawie nie czuł smaku...
Nie wiem dlaczego, ale nie potrafię ocenić co powinienem robić,a co nie. Nawet kiedy, ktoś mnie moralizuje ja nie reaguję na to. Nie trafiają do mnie dobre rady kogokolwiek, nie czuję skruchy.
Każdy tylko próbuje mnie ustawiać - widzę to teraz jakby się nasiliło - rodzice wyciągają mnie do kościoła do którego nie chcę chodzić. Mówię im to, a oni dają mi wykład na temat tego, że do kościoła muszę chodzić bo tak...
Chciałbym opisać dokładnie to jak się czuje, ale ja nawet nie wiem jak... Jest we mnie takie "coś" nie wiem jak to wyjaśnić, które każe mi tak postępować.
Czy ja powinienem udać się naprawdę do jakiegoś neurologa/psychologa etc...?
Jeszcze w gimnazjum zaczęło się coś dziać, zacząłęm się dziwnie zachowywać przestałem się całkowicie uczyć, byłem nieznośny dla wszystkich (to na pewno nie było wywołane tzw. burzą hormonów) zacząłem nawet wyzywać nauczycieli w szkole... Wtedy też chyba zgubiłem umiejętność uczenia się bo do dziś nawet jeśli wiem, że powinienem sie pouczyć - nie potrafię.
Pamiętam jeszcze kiedyś jak zacząłem chodzić do szkoły ponadgimnazjalnej - chciałem jeszcze coś w życiu osiągnąć, miałem jakieś tam odległe plany, cośkolwiek robiłem, by je jakoś zrealizować, miałem jakies ambicje, ale wszystko zaczęło się zmieniać. Pamiętam to wszystko, ale czuję się tak jakby to nie działo się w moim, życiu jakbym patrzył na to z perspektywy osoby trzeciej...
Gdy zaczęło mi naprawdę, źle iść w szkole (już w technikum) choć się uczyłem nie szło mi to. Więc się poddałem po 2 miesiącach tak naprawdę - nasrałem na tą szkołę, chodziłem tam tylko po to, by rodzice się nie czepiali, że nic nie robie by zdać.
Gdy nie zdałem tak naprawdę nie czułem skruchy a wręcz byłem z siebie dumny, że już tam nie będę musiał chodzić - przeszkadzało mi tylko gadanie rodziców. W między czasie zgubiłem ambicje, plany itp...
Poszedłem do szkoły zawodowej na sprzedawcę (nawet ten zawód wybrałem tylko dlatego, że znalazłem praktyki nic innego mną nie kierowało w sumie było mi to obojętne).
Poziom mojej obojętności na wszystko/bezczelności/znieczulicy wciąż rósł... Jedyne co czuję to nerwy i żal.
Żałuję większości decyzji w moim życiu. Ale inaczej niż inni. Ludzie przeważnie niezdający w technikum nie żałują - jak ja - że nie przesiedzieli tego roku w domu - tylko tego, że w nim nie zostali/nie zdali klasy etc...
Nic innego cały czas jestem zdenerwowany i nie umiem na niczym się skupić, nawet na pisaniu tego tekstu ciężko mi...
Nadszedł dzień, którego żałuję jak niczego innego - zapisałem się na prawko - dostałęm kase na to prawo jazdy od rodziców z okazji moich 18-stych urodzin.
Teraz minęło już 4 miesiące od zakończenia kursu na prawo jazdy, a ja nie zdałęm nawet egzaminu wewnętrznego, podchodziłem do niego 23 razy.
Nie potrafię traktować tego jako coś co mi się przyda w życiu, tylko jako przykry obowiązek, ponieważ w domu rodzice nie gadają ze mną o niczym innym tylko o tym, bo o szkole to już przestali gdy nie zdałem.
Coś złego dzieje się z moją pamięcią i koncentracją. Czasami nawet gdy próbuję się skupić - nie umiem.
Czasami by coś do mnie dotarło trzeba mówić 2-3 razy. Nawet szefowa ostatnio powiedziała mi, żebym poszedł do lekarza z tym...
Nie mam na nic energii, sił, cały czas mam ochotę leżeć na łóżku z laptopem lub spać, czasami ew pochodzić sobie po lesie.
Nie czuje już radości, szczęścia, nie mam żadnych marzeń (może poza jednym - chciałbym mieć dziewczynę), ale jak wiadomo, by jakąś poznać musiałbym najpierw mieć energię i odwagę do tego, by do niej napisać, spotkać się itp. Ale nie umiem. Nigdy nie potrafiłem zagadać do dziewczyny, która mi się spodobała, ani nawet napisać.
A ludzie mnie denerwują, już nawet nie potrafię rozmawiać normalnie z ludźmi, bo mnie wszystko denerwuje, czasami nawet ciężko mi utrzymać szklankę z napojem tak zaczną trząść mi się ręce...
Znacie to uczucie, kiedy zasypiacie i czujecie jakbyście spadali... Ja mam tak od kilku tygodni codziennie przez kilka chwil, to uczucie w klatce piersiowej, które tak szybko nie mija.
Ostatnio nawet z odczuwaniem smaku mam problemy... Cały czas mam ochotę na słodycze, kawę lub energetyki. Gdy jem mięso/ser itp. jakbym prawie nie czuł smaku...
Nie wiem dlaczego, ale nie potrafię ocenić co powinienem robić,a co nie. Nawet kiedy, ktoś mnie moralizuje ja nie reaguję na to. Nie trafiają do mnie dobre rady kogokolwiek, nie czuję skruchy.
Każdy tylko próbuje mnie ustawiać - widzę to teraz jakby się nasiliło - rodzice wyciągają mnie do kościoła do którego nie chcę chodzić. Mówię im to, a oni dają mi wykład na temat tego, że do kościoła muszę chodzić bo tak...
Chciałbym opisać dokładnie to jak się czuje, ale ja nawet nie wiem jak... Jest we mnie takie "coś" nie wiem jak to wyjaśnić, które każe mi tak postępować.
Czy ja powinienem udać się naprawdę do jakiegoś neurologa/psychologa etc...?